PROLOG
~ Nowe ~
Benny
SKÓRA NA MOIM PRAWYM RAMIENIU jest tak
napięta, że poruszanie nim sprawia mi trudność. Nadal czuję przypominający o
ranach z przeszłości ból. Pochylam się, by zerwać źdźbło trawy. To pierwszy
ruch, który wykonałem od co najmniej czterech długich godzin.
Stoję
kilka metrów od mojego dawnego domu. Naszego
domu.
Czekam, pragnę, wiem.
Odkręcam
butelkę wody, wypijam kilka łyków, po czym wylewam sobie resztę na głowę, co
przyjemnie ochładza skórę rozgrzaną panującym wokół upałem.
Słońce
jest bezlitosne. Świeci jasno na niebie, przywołując mi na myśl tamten dzień,
kiedy zobaczyłem swoją niegrzeczną lalkę po raz pierwszy. Była taka młodziutka,
taka świeża… Idealna.
Śliczna Laleczka.
Kiedy promienie
słoneczne padały pod odpowiednim kątem na jej zwilżone potem włosy, wyglądała,
jak gdyby wplotła w nie tasiemki z najprawdziwszego złota. Letnia sukienka,
którą miała na sobie, przyklejała się do jej malutkiego ciałka, podkreślając
idealne, dziewczęce kształty.
I
była tam też jej młodsza siostra…
Zniszczona Lalka.
Macała rączkami
moje dzieła sztuki, aż wśród parnego powietrza usłyszałem jej głośne
westchnienie, kiedy położyła dłonie na jednej z moich ulubionych lalek.
Potrafiła docenić porcelanową perfekcję.
– Piękna
lalka dla ślicznej laleczki – zaoferowałem łagodnym tonem głosu.
Siostry
równocześnie uniosły na mnie wzrok, a moje serce zabiło nagle o wiele szybciej
i mocniej.
Bum.
Bum.
Bum.
Natychmiast
zapomniały o zabawce; teraz obchodziłem je wyłącznie ja, patrzący na nie z uśmiechem.
– Nie
stać jej na tę lalkę – warknęła moja idealna laleczka, przymrużając śliczne
oczęta. Miała zacięty wyraz twarzy, ale zdradzały ją rumiane policzki. Już
wtedy wiedziała, do kogo należy. Wiedziała, że jest tylko moja.
Ach,
jak łatwo było mi wtedy wziąć sobie to, czego pragnąłem, ale też z jaką
łatwością lalka odebrała mi to kilka lat później…
Tak
bardzo się zmieniła. Czas ucieka zbyt szybko, tak mało go z nią spędziłem.
Moje
wspomnienia znikają, kiedy gromada ptaków zrywa się do lotu z drzewa, które
stoi tuż za ruiną mojego dawnego domu. Czekam przy nim z cierpliwością, której
nauczyłem się przez lata. Od dnia, w którym mnie zabiła, zaszedłem bardzo
daleko.
Lalka
nie zadała sobie nawet trudu, by posprzątać po swojej zdradzie. Nie przysłała
nikogo, by poszukał moich zwłok.
Zostawiła
mnie na pewną śmierć, sądząc, że to już koniec.
I
się, kurwa, pomyliła. Oboje się pomylili.
Amatorzy.
***
Trzy
lata temu
–
Co ty robisz? – pytam, marszcząc brwi i uważnie jej się przyglądając. Lalka
patrzy na mnie wyzywająco. W jej oczach widzę podejrzany spokój, kiedy
zatrzaskuje drzwi i zamyka nas w celi swojej siostry.
–
A na co ci to wygląda?! Zamykam drzwi! – syczy. – Teraz będziemy tu siedzieć i
patrzeć na to, co zrobiliśmy! Oboje musimy odpokutować!
Odpokutować?
Ona nic nie rozumie. Macy była zniszczona, zbyt szalona, by ryzykować, więc
musiałem ją zabić.
Jednak
ją również, na swój własny sposób, kochałem. Dlaczego lalka tego nie rozumie?!
Zaciskam
mocno powieki i uderzam ręką w skroń, ponieważ krzyki, wrzaski w mojej głowie
znów zagłuszają myśli, a ja muszę je powstrzymać.
–
Ale ona była zepsuta! Nie mogliśmy jej naprawić! – warczę przez zaciśnięte
zęby.
–
Ty jesteś, kurwa, zepsuty, Benny! Ty. Jesteś. Zepsuty.
Moje
mięśnie sztywnieją. Mam wrażenie, że krew przestaje krążyć mi w żyłach i
zapycha je niczym zasychający cement.
– Nawet nie waż się tak mówić –
ostrzegam.
Laleczka
zaczyna płakać, a jej nogi się trzęsą.
–
Aresztowaliśmy twojego ojca, Benny – krzyczy do mnie przez łzy. – Przez lata
gwałcił małe dziewczynki, a ty tak po prostu pozwoliłeś mu żyć! Przecież wiesz,
co zrobił Bethany, i miałeś to gdzieś! – wrzeszczy, oskarżycielsko wskazując
mnie palcem. Zawieszam na nim wzrok. To tylko palec, ale równie dobrze mógłby
być nożem; kieruje nim we mnie z tak ogromną siłą, jakby chciała mnie ukarać.
Lalka
jest przerażona, tak samo jak Bethany. To dlatego mówi o mojej siostrze i
próbuje mnie zranić. W końcu jednak zrozumie, że Macy wcale nie jest jej
potrzebna. Ma mnie, i tylko my się liczymy. Zostaniemy razem na zawsze.
Mój
ojciec bywał pożyteczny, ale jego również wcale nie będzie nam brakować.
Zabiłbym go dla niej, gdyby w zamian za to wróciła do domu… Jednak teraz jest
już za późno. Rzeka zmieniła bieg, a jej prąd stał się zbyt gwałtowny, by z nim
walczyć.
–
Ojciec bywał pożyteczny – powtarzam na głos swoje myśli.
–
Obrzydzasz mnie – wyrzuca z siebie, ale wiem, że zaraz jej przejdzie. To tylko
chwilowa złość, moment zdenerwowania…
–
Cóż, to się zmieni – uspokajam ją, po czym robię krok w przód.
–
Nie! – wrzeszczy natychmiast, wyciągając dłoń, by mnie zatrzymać. Patrzę na jej
nadgarstek, dostrzegając, że brakuje na nim kajdanek.
–
To wszystko się dzisiaj skończy, Niegrzeczna Laleczko.
–
Masz rację. – Wybucha głośnym, niepohamowanym śmiechem. – To koniec.
Pochylam
się, by wyjąć ukrytą w skarpetce strzykawkę.
–
Co to, kurwa, jest? – pyta, wskazując prosto na nią.
Przymrużam
oczy i najpierw spoglądam na jej broń, a potem na kraty w drzwiach celi.
Dzieciak
zniknął.
Lalka
nie jest sama.
Jak
mogła mnie tak kurewsko zdradzić?
–
Nie przyszłaś sama? – pytam z niedowierzaniem. Laleczka łamie zasady. Przecież
wie, co się dzieje, kiedy postępuje w ten sposób.
–
Już nigdy nie będę sama – syczy przez zęby. – Dillon jest częścią mnie i należę
do niego, a nie do ciebie, Benjamin. Nigdy do ciebie nie należałam.
Ach! Jak śmie wypowiadać przy mnie jego imię?!
Ona
należy do mnie! To moja lalka! Moja laleczka!
Zaciskam
mocno szczękę, napinam mięśnie, wpadam w furię.
–
Nigdy nie pozwolę ci opuścić tej celi – przysięgam. – Nigdy!
Lalka
macha pistoletem w moją stronę.
–
A kto z nas dwojga trzyma w ręce broń? Nie oszukuj się, Benny. Nie masz już
nade mną żadnej władzy.
W
odpowiedzi tylko się do niej uśmiecham.
–
Jak mówiłem, dzisiaj to wszystko się skończy, ale mam wystarczająco dużo czasu,
by wbić w ciebie tę maleńką igiełkę. Odejdziemy stąd oboje. Razem. Później
będziesz miała całą wieczność, żeby uświadomić sobie, że naprawdę mnie kochasz.
Jej
powieki drżą, kiedy rozważa swoje możliwości.
Nie masz żadnych opcji,
lalko! Należymy do siebie nawzajem. Będziemy razem i doskonale o tym wiesz!
Robię
kolejny krok w jej stronę, kiedy nagle słyszę z jej ust coś, co całkowicie mnie
paraliżuje.
–
Jestem w ciąży!
Opuszczam
ręce, nie mogąc w to uwierzyć… Niespodziewanie w mojej głowie rodzi się tyle
myśli, tyle nowych nadziei… Wtem słyszę huk, a sekundę później czuję w ramieniu
przeszywający ból i zataczam się do tyłu.
–
Kurwa mać! – wrzeszczę. – Kurwa, postrzeliłaś mnie! – Nie panuję już nad
ciałem. Upadam na łóżko, a strzykawka spada na podłogę.
–
I to jak celnie – odpowiada z dumą, podchodząc bliżej i zgniatając strzykawkę
podeszwą.
Laleczka nosi w sobie mojego potomka
– owoc naszej miłości.
–
Jesteś w ciąży? Będziemy mieli dziecko?
Na
moim nadgarstku zaciska się zimna bransoletka kajdanek. Nie zwracam na to
uwagi, obserwuję tylko swoją zabawkę, nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, co
właśnie mi wyznała.
Kiedy
zapina kajdanki na mojej drugiej ręce i spycha mnie na podłogę, czuję w
ramieniu pulsujący ból.
Będziemy mieli dziecko.
Za
jej plecami otwierają się drzwi, a za lalką staje ta śmierdząca świnia,
pierdolony Dillon. Jak on śmie przerywać nam tak cudowną chwilę?!
Zamorduję
go; powoli i boleśnie. Sprawię, że poczuje mój gniew z każdym ruchem ostrza
wbijającego się w jego obrzydliwe ciało.
Nie pozwolę mu odebrać nam tego
momentu!
– Nasze dziecko – szepczę,
patrząc prosto na moją przepiękną laleczkę.
Dillon zasłania mi ją przez chwilę,
kiedy podchodzi do łóżka i podnosi z niego Zniszczoną Lalkę. Bierze jej ciało
na ręce i wynosi je z celi, a my znów zostajemy sam na sam. Tak. Tak właśnie
powinno być.
– To dziecko nie jest twoje,
Benny – oznajmia nagle moja lalka. – Życie nie może zrodzić się ze śmierci.
Tyle razy próbowałeś mnie zniszczyć, ale to nigdy ci się nie uda. Powinieneś
smażyć się w piekle. Twój czas dobiega końca. To dziecko to nowe życie, a na
ciebie czeka tylko śmierć.
Otwieram usta, lecz mój ból jest
zbyt ogromny, bym był w stanie wydobyć z siebie głos. Ona kłamie. Na pewno tak
nie myśli.
Wycofuje
się powoli, wciąż we mnie celując. Tak naprawdę nie potrzebuje jednak broni;
jej słowa zabijają mnie skuteczniej niż pociski. Kiedy opuszcza celę i zamyka
drzwi na zamek, Dillon znów do niej podchodzi i przysuwa odrażające usta do jej
czoła.
– Wszystko w porządku –
zapewnia go lalka. – Panuję nad sytuacją.
– Wiem, że panujesz – odpowiada
szeptem, po czym odchodzi, zostawiając ją z tym, do kogo należy naprawdę.
Lalka
wie, że jestem jej panem, a w jej łonie rośnie nasze dziecko.
– Kłamiesz – zarzucam jej. Siła
znów do mnie powraca, więc poruszam gwałtownie nadgarstkami, sprawdzając
wytrzymałość kajdanek. Chyba nie sądzi, że te maleństwa mnie powstrzymają?
Głupiutka
laleczka.
Z
trudem wstaję na nogi, bo promieniujący z rany postrzałowej ból przeszywa całe
moje ciało. Zmuszam się jednak do ruchu, a ona tylko mi się przygląda.
Pogrywa sobie ze mną, co mi się nie
podoba.
– Wypuść
mnie, kurwa! – rozkazuję. – W tej chwili!
Lalka zaczyna się śmiać; tak głośno
i szaleńczo, jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Teraz kojarzy mi się z
siostrą… Zniszczyłem moją śliczną laleczkę. Zmieniłem ją, ale jestem pewien, że
w końcu dojdzie do siebie.
– Nie będziesz mi dłużej
rozkazywał. Zostawię cię tu, żebyś zgnił. Tak jak ty zostawiłeś nas. Mam
nadzieję, że odór krwi biednej Macy będzie cię dręczył aż do dnia, gdy
zdechniesz z głodu.
Nie odważyłaby się tego zrobić.
Jeszcze raz próbuję zerwać z rąk
kajdanki.
– Kurwa mać, wypuść mnie!
– Chociaż rzucam się na drzwi całym ciężarem ciała, one nawet nie drgną.
Wiedziałem, że tak będzie. Sam je zbudowałem, żeby moje laleczki były
bezpieczne w swoich celach, więc nie da się ich wyważyć.
– Słyszysz, co mówię?! Wypuść
mnie! – ostrzegam ją raz jeszcze.
– Ty nigdy mnie nie wypuściłeś.
– Jej głos wyraźnie się załamuje. – Żegnaj, Benny.
Opuszcza mnie. Zostawia. Jednak wie,
że po nią wrócę. To dlatego mnie nie zabiła. Te okrutne słowa to efekt
trucizny, którą Detektyw Dupek traktował jej biedny mózg, ale lalka naprawdę
mnie kocha i chce, żebym po nią wrócił.
– Wracaj tu, niegrzeczna lalko!
Otwórz te drzwi! – krzyczę za nią, wyłamując sobie kciuk, by zdjąć kajdanki z
jednego nadgarstka. Okazuje się to trudne nawet z przestawionym palcem. Metal
przecina skórę, pozostawiając za sobą krwawą ranę, a pulsujący ból jeszcze
bardziej napędza moją wściekłość.
Lalka o czymś zapomniała. Ta cela
nie należała do niej, ale do jej siostry.
Czasami karałem Zniszczoną Lalkę i
zamykałem ją tutaj, ale robiłem to tylko wtedy, kiedy była niegrzeczna. Na co
dzień mogła sobie chodzić, gdzie tylko chciała. Zabierałem jej klucz wyłącznie,
gdy coś przeskrobała.
Nie muszę długo szukać, bo niemal od
razu zauważam porcelanową lalkę bez oka, z wystającymi z oczodołu nożyczkami.
Wokół jej szyi, na łańcuszku, wisi
mój upragniony klucz.
Nawet po śmierci moja Zniszczona
Lalka pozostała lojalna i przydatna dla swojego pana.
Podchodzę do drzwi, otwieram zamek,
ale nagle zamieram w bezruchu. Czuję swąd popiołu i palonego drewna. Ten zapach
jest tak mocny i intensywny, że aż drapie mnie od niego w gardle. Sekundę
później czuję pod stopami żar i wiem już, co się stało. Płomienie. Pomarańczowe
płomienie rosną coraz wyższe, pożerając cały mój dom.
Otacza mnie ogień, niszcząc
wszystko, co zbudowałem.
Jak mogła mi to zrobić? Przecież to
był również jej dom.
Myśli, że jestem tu zamknięty.
Chce mnie zabić.
Nie. Na pewno nie. Nie mogłaby.
Ogień. Ogień niszy cały mój dobytek
i parzy moją skórę, gdy przedzieram się przez to piekło w poszukiwaniu
schronienia i chłodnego powietrza.
Szyby trzaskają pod naporem
wrzeszczącego z udręki drewna. Cały dom wydaje się jęczeć z bólu.
Otacza mnie gęsty i zabójczy dym,
gdy biegnę prosto do okna i bez namysłu przez nie wyskakuję.
Szkło rozrywa poranioną skórę na
moich ramionach, jednak nie czuję już bólu; nawet bólu swojego serca. Po tym,
co zrobiła mi moja niegrzeczna laleczka, nie czuję zupełnie nic.
Leżę na trawie i wpatruję się w
niebo, podczas gdy czarny dym powoli zamienia dzień w noc. Znajduję się
zaledwie kilka metrów od pogorzeliska; od zgliszczy jedynego domu, jaki
kiedykolwiek miałem.
Zabiła mnie.
Moja śliczna laleczka mnie zabiła.
Potrząsam
gwałtownie głową, by odtrącić wspomnienia, po czym rozglądam się po otaczającym
mnie zniszczonym terenie.
To
cmentarzysko. Moje miejsce spoczynku, którego Laleczka nigdy nie przestanie
odwiedzać. Może sobie wmawiać, że się ode mnie uwolniła, może słuchać, jak
Dillon powtarza jej to do znudzenia – to nieistotne. Lalka należy do mnie i już
na zawsze pozostanie moją własnością. Zostawiłem na jej duszy ślad, który wciąż
każe jej tutaj powracać.
Przyjdzie
tu. Wiem to.
Tak
samo, jak wróciła w zeszłym roku. Obserwowałem ją wtedy, patrząc, jak łzy
wzbierają w jej oczach, a potem płyną po delikatnych policzkach przy
akompaniamencie nienaturalnego szlochu, który szybko przemienił się w śmiech.
Pokręciła głową i odsunęła kosmyk włosów za ucho, pokazując głuszy, że czuje
się wolna.
Naprawdę
trudno było mi się powstrzymać, bo miałem ochotę natychmiast ją porwać.
Chciałem zabrać swoją laleczkę tam, gdzie nikt już nigdy by jej nie odnalazł.
Zmieniła
się tak bardzo, że miałem wrażenie, jakbym patrzył na obcą osobę. Jednak to
pragnienie, poczucie, że należy do mnie, było silniejsze niż wszelkie
wątpliwości i krzyczało, żebym zabrał to, co mi się należy. Niestety, lalka nie
była sama. Niemowlę przy jej piersi, przyczepione do szczupłego ciała matki
czymś w rodzaju uprzęży, sprawiło, że stałem w cieniu drzew nieruchomo niczym
posąg.
Potem
pojawił się przy niej ten skurwiel, wziął od niej dziecko i przyłożył
obrzydliwe usta do skóry, którą to ja powinienem całować. Choć nie miał prawa
dotykać mojej własności, umieścił dłonie na jej oliwkowym, za bardzo opalonym
ciele. Szepnął jej do ucha, na co ona się uśmiechnęła. Nie. To do mnie powinna
się uśmiechać!
Zresztą,
pierdolę tego sukinsyna. Jeśli chce, może sobie oglądać jej uśmiech, ale to do
mnie będą należeć jej łzy, jęki i błagania.
Na
ogolonej głowie czuję kropelki potu; gałęzie drzewa, pod którym stoję, nie
chronią zbyt skutecznie przed popołudniowym upałem. Dotykam palcami brody,
którą noszę teraz dłuższą niż kiedykolwiek wcześniej. Muszę przyznać, że
kobiety uwielbiają zarost; długa broda jest jak magnes na zdziry – szczególnie
te, które kręci ostry seks. Te szmaty błagają, żebym zadawał im ból, przez co
wkurwiają mnie tak bardzo, że spełniam ich marzenia z nawiązką.
Seks
powinien być wyzwoleniem, ale we mnie rozbudza jedynie bestię, która ryczy
coraz głośniej, żądając uwolnienia.
Tylko
lalka mogłaby mnie wyzwolić.
Te
szmaty nie są nic warte. Nie przynoszą mi satysfakcji. Nie są nią.
Moją śliczną laleczką.
Kiedy tak
czekam, zwęglone ruiny mojego dawnego domu – naszego domu – wydają się ze mnie drwić, a czas mija okrutnie
wolno.
To
miejsce pozostało nietknięte.
Zarosło
chwastami, ale aż do teraz nikt w nie nie ingerował.
Stare
wspomnienia szamoczą mi się po głowie. Próbują zapuścić korzenie i uwięzić mnie
w tym miejscu na zawsze.
Kiedy
tu powracam, nawiedzają mnie duchy. Żółta taśma wciąż porusza się na wietrze
pomiędzy zaroślami, otaczając podwórko, które policja dokładnie przekopała – ci
skurwiele rozgrzebali każdy pieprzony metr mojej ziemi i zabrali z niej to, co
nie należało do nich.
Zakłócili
spokój przeszłości.
Nagle
znów przychodzą mi na myśl wspomnienia o ojcu i o jego zdradach. Nie potrafię
pogodzić się z tym, że nie mogę pozbawić go jego marnej egzystencji.
Słyszałem,
że dla byłych policjantów więzienie jest wyjątkowo brutalne. Brutalne… ale w
porównaniu z czym?
Jestem
przekonany, że potrafię wymyślić dla niego lepsze tortury. Mógłbym sprawić, że
cierpiałby tak bardzo, jak na to zasługuje. Powinien żyć w piekle, które
stworzył.
Nagle
z oddali dociera do mnie warkot silnika, a atmosfera natychmiast się zmienia.
Powietrze
zaczyna w końcu się poruszać, jakby wzburzone emocjami, które czuję na myśl o
naszym rychłym spotkaniu. Moja dusza krzyczy; błaga, bym z nią porozmawiał.
Muszę ją usłyszeć, dotknąć jej, wejść w nią…
Muszę
znowu poczuć spokój – spokój, który dawała mi w chwilach, kiedy nie uciekała,
nie zdradzała mnie… Kurwa mać, ona mnie zamordowała!
Odkąd
zniknęła, moje życie rozpoczęło się na nowo. Poznałem Tannera i wszystko się
zmieniło, a jednak dzień w dzień jej obecność, albo raczej jej brak, nawiedza
moje myśli i nie pozwala mi zaznać ulgi.
***
Trzy
lata temu
Mój
ojciec zawsze dbał o to, żebym był przygotowany na zmiany, kiedy będę musiał
uciekać. Wiedział, że to, kim jestem, niesie za sobą konsekwencje.
Gdy wstaję z trawnika, moja skóra
zdaje się wrzeszczeć. Mam wrażenie, że zaciska się wokół mięśni i kości jeszcze
ciaśniej, a wszystko boli mnie coraz mocniej… Jestem rozbity. Potrzebuję
pomocy.
Wkurwia mnie, że muszę jej szukać,
ale moje życie właśnie rozpadło mi się przed oczami. I to dosłownie.
Ojciec wpadł w ręce policji, więc
idąc w tamto miejsce, ryzykuję, że skończę tak samo jak on. To niebezpieczne,
ale jestem przygotowany. Nie znajduję innego wyjścia i nie wierzę, że ojciec
miałby zdradzić policji cokolwiek, a już zwłaszcza nazwisko tego człowieka. Od
zawsze nazywał go naszym sprzymierzeńcem.
Ruszam na zachód od miejsca, gdzie
jeszcze przed chwilą stał mój dom, aż kilka kilometrów dalej natrafiam na
drzewo, w którego korze wycięta jest litera B. Niedaleko dostrzegam kamień
ozdobiony tą samą literą, więc przysiadam, by wyjąć go z ziemi. Chłodne
powietrze drażni odsłoniętą, rozpaloną skórę na moim ramieniu. Rana postrzałowa
to nic w porównaniu ze smrodem, jaki wydziela z siebie twoja własna, gotująca
się skóra. Moje ciało się trzęsie, a oczy zachodzą mgłą, ale ja kopię dalej –
kopię w ziemi coraz głębiej, łamiąc paznokcie na suchej, twardej glebie.
W końcu wzdycham z ulgą, kiedy
natrafiam opuszkami palców na rączkę skórzanej aktówki. Z trudem wyciągam ją z
ziemi i upadam, głośno oddychając.
Potrzebuję wody.
Po chwili nabieram sił, by znów
usiąść, więc rozpinam zamek i zaglądam do środka teczki. Znajduję tam całkiem
sporo banknotów, połączonych w plikach po tysiąc dolarów.
Trzydzieści tysięcy nie wystarczy na
długo, ale zawsze to jakiś początek.
Na widok wizytówki dostaję dreszczy.
To dla mnie coś nowego. Zwykle nie
polegam na innych ludziach, ale czasy się zmieniły i to przez moją niegrzeczną
laleczkę.
Na wizytówce widnieje tylko jedno
słowo: TANNER. Numer telefonu jest
już zapisany w pamięci telefonu na kartę, który dostałem.
Jedną ręką naciskam przycisk
„zadzwoń”, a drugą łapię za źdźbła trawy, ściskając je tak mocno, że połamane
paznokcie wbijają się w skórę moich dłoni.
Słyszę dźwięk wybieranego numeru, a
potem sygnał.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
– Jakie imię jest na wizytówce? – pyta
mnie jakaś kobieta.
– Tanner – odpowiadam
zachrypniętym głosem, który świadczy o tym, w jak kiepskim jestem stanie.
– Proszę zaczekać.
Słyszę w słuchawce pierdoloną
muzyczkę.
Co to ma, kurwa, być?!
Ktoś śpiewa
I Stand Alone przy akompaniamencie gitarowych riffów, co w tej sytuacji uznaję za
wyjątkowo ironiczne.
Nagle muzyka cichnie, a zamiast niej
pojawia się męski głos.
– Gdzie jesteś? – Jego ton jest
niski i spokojny. Odzywa się do mnie tak, jak gdyby rozmawiał ze starym
przyjacielem. – Powiedz, gdzie jesteś, to wyślę po ciebie samochód.
– Jakieś sześć czy osiem
kilometrów od domu…
Połączenie urywa się, zanim mam
szansę podać mu adres.
To mi się nie podoba, ale nie mam
czasu o tym myśleć. Moje ciało jest coraz słabsze… Tracę przytomność, powoli
zatapiając się w ciemność nocy.
***
Mój
umysł pogrążony jest we śnie, jednak jakiś cichy odgłos przegania płomienie,
które otaczają całe moje ciało…
Po chwili budzi mnie ciche kapanie
wody.
Kap.
Kap.
Kap.
Otwieram gwałtownie oczy i zrywam się do
pozycji siedzącej, aż woda faluje wokół mnie i wylewa się za krawędź wanny.
Wanna. Jestem w wannie.
– Spokojnie – odzywa się ten
sam mężczyzna, którego głos słyszałem wcześniej przez telefon. Wydaje się pewny
siebie i władczy. Prawdopodobnie to on tutaj rządzi.
Zamieram w bezruchu, rozglądając się
po nowym otoczeniu. Ściany łazienki od podłogi do sufitu pokrywają ciemne
kafle. Całe pomieszczenie zdominowane jest przez wielkie lustro, zawieszone na
jednej ze ścian. Siedzę nagi w ogromnej, rogowej wannie, a woda wokół mnie jest
ciemna, mętna i chłodna.
Skupiam wzrok na stojącym nade mną i
bezwstydnie przyglądającym mi się mężczyźnie.
Jest wysoki i ma na sobie garnitur
oraz krawat. Elegancki skurwiel.
Czyżby miał zamiar zaprosić mnie na
pieprzoną randkę?
O co tu, kurwa, chodzi?
Kim jest ten gość?
Moje plecy bolą tak bardzo, że nawet
oddychanie sprawia mi trud.
A ten mężczyzna, Tanner, nic nie
robi, tylko na mnie patrzy.
Jego włosy są ciemne i gęste; ani
długie, ani krótkie, zaczesane do tyłu. Jego oczy mają kolor płomieni, od
których właśnie uciekłem, a usta są pełne i wykrzywione w podejrzanym
uśmieszku.
– Nie sądziłem, że zdołam cię
kiedyś poznać – stwierdza, zachowując się tak, jak gdyby wiedział, kim jestem…
Albo raczej czym jestem. – Wiszę twojemu ojcu przysługę… Nawet niejedną.
Najwyraźniej Tanner nie ma pojęcia,
że mój ojciec siedzi teraz w pierdlu i nigdy już nie wyświadczy mu kolejnej
„przysługi”.
Czy
pomógłby mi, gdyby o tym wiedział?
Zresztą,
nieważne. Gówno mnie to obchodzi. I tak niedługo stąd zniknę, by odnaleźć
własną drogę, tak jak zawsze.
– Pani
doktor wróci za parę minut, żeby opatrzyć twoją poparzoną skórę. Wcześniej
usunęła ci kulę z ramienia i zrobiła, co mogła, żeby zapobiec powstaniu blizn.
Kilka jednak i tak ci zostanie. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt próżny. –
Przymyka powieki i przechyla głowę w bok, przeszywając mnie na wskroś
spojrzeniem zaciekawionych, bursztynowych oczu.
– Na
co się tak gapisz? – warczę, czując się bardziej obnażony niż kiedykolwiek
dotąd i to wcale nie z powodu swojej nagości.
Ten
gość nie patrzy na mnie jak na kogoś, kogo chciałby przerżnąć. Widzę w jego
oczach coś innego… zdziwienie, może podziw? Podchodzi o krok i siada na brzegu
wanny, po czym wkłada rękę do wody i obserwuje, jak ta przepływa pomiędzy jego
palcami.
– Gapię
się, bo cię podziwiam. Jesteś naprawdę niezwykły, wiesz? Wprost nie mogę się
doczekać, żeby pomóc ci osiągnąć twój prawdziwy potencjał. Teraz nie jesteś już
sam – zapewnia, całkowicie mnie zaskakując. – Zostaniemy najlepszymi
przyjaciółmi, Benny.
***
Kiedy powietrze przeszywa warkot
silnika, moje serce zaczyna drżeć i natychmiast powracam ze świata wspomnień do
rzeczywistości.
Już
z daleka rozpoznaję tę kupę złomu, którą Dillon ma czelność nazywać samochodem.
Pochylam się i przyciskam ciało do drzewa, za którym się ukryłem. Dawne rany
wydają się wrzeszczeć, ale w tej chwili nie mogę zwracać uwagi na ból.
Blizny
po tamtej nocy nieustannie przypominają mi o tym, jak niegrzeczna laleczka mnie
zdradziła. Są niczym znamię, z którym przychodzi na świat noworodek. Narodziły
się wraz ze mną, kiedy wyszedłem z płomieni, wśród których mnie uwięziła, i
stałem się nowym człowiekiem.
Moje dłonie drżą. Mam ogromną ochotę kogoś
zabić! Ją, jego, siebie… Nie potrafię jednak nic zrobić i wciąż nie rozumiem,
dlaczego. Minęły już lata, odkąd lalka była tylko moja… Jej nieobecność czyni
mnie samotnym; odczuwam pustkę, której nikt nie jest w stanie wypełnić.
Ona
wciąż do mnie należy.
Zawsze
będzie należeć tylko do mnie.
Nie
widzę jej wystarczająco często. Nie śledzę jej, nie obserwuję… Muszę nacieszyć
się tym momentem i zapisać go w pamięci na później, by w każdej chwili móc
sobie przypomnieć, że to nie jest już ta Niegrzeczna Laleczka, którą stworzyłem.
Teraz
jest inna. Zepsuta. Przez niego.
Drzwi
samochodu od strony pasażera się otwierają. Z daleka dostrzegam zakryte
dżinsami nogi dziewczyny, którą kiedyś tak dobrze znałem. Wysiada z auta,
pochyla się nad otwartą szybą i coś jeszcze mamrocze. Nie jestem w stanie
usłyszeć, co mówi; niewyraźne dźwięki nijak nie układają się w słowa. Zaraz
potem odchodzi, a jej włosy falują wraz z każdym pewnym siebie krokiem, kiedy
przeprawia się przez gęste krzaki, zmierzając w stronę swojego celu.
To
miejsce jest dla niej zapomnianym cmentarzyskiem, ale dla mnie to wciąż mój
dom. Nasz dom.
Wściekłość
gotuje się we mnie na równi z pożądaniem, rozpaczą i rozczarowaniem.
Lalka
zatrzymuje się, a jej pierś porusza się prędko w rytm ciężkiego oddechu. Z
daleka dostrzegam jej wystający brzuch; brzuch, w którym nosi cudze dziecko.
Mam wrażenie, że ze mnie kpi; razi mnie w oczy samą swoją obecnością.
Mógłbym
podejść tam szybko i bezgłośnie, zakończyć to wszystko w marnych kilka sekund.
Mógłbym odebrać życie jej, a zaraz potem sobie. Ach, jak piękna byłaby to
wiadomość dla tego kutasa, który sądzi, że od dawna nie żyję.
Ale
nie tylko ona się zmieniła. Ja również jestem teraz inny.
Stałem
się całkowicie nowym człowiekiem.
Nie
działam irracjonalnie, a każdy mój krok jest dokładnie przemyślany.
Słońce
odbija się od pofarbowanych na czerwono włosów lalki.
Nienawidzę
ich. Są okropne. Wyglądają tanio i nienaturalnie.
Jej biodra są teraz
szersze, a ciało pełniejsze. Macierzyństwo ją odmieniło – on ją zmienił! Zmienił moją idealną laleczkę! Jak ja, kurwa,
nienawidzę tego skurwysyna… Mam ochotę obedrzeć go ze skóry. Tak, zedrzeć z
niego skórę, założyć ją na siebie, a potem pieprzyć w niej moją niegrzeczną
lalkę.
Na
dźwięk jej westchnienia przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Zawiesiła wzrok na
zwęglonych ruinach naszego życia, a ja nie spuszczam jej z oczu, ukryty w
krzewach za drzewem, z daleka od niej. Nie zdoła mnie tu zauważyć, chyba że
zacznie się rozglądać.
Odwracam
wzrok w stronę samochodu.
Dillon,
ten skurwiel, wysiadł, żeby porozmawiać przez telefon. Tak łatwo byłoby mi
teraz zajść go od tyłu, poderżnąć mu gardło i pomalować asfalt na karmazynowo.
Mógłbym
pokryć włosy laleczki prawdziwą czerwienią – czerwienią jego krwi.
Na
tę myśl mój kutas sztywnieje.
Nagle
jednak zauważam, że tylna szyba zjeżdża powoli w dół. Moje serce zaczyna bić
jak szalone, gdy dostrzegam z daleka malutkie paluszki.
Bum.
Bum.
Bum.
Przywieźli ze
sobą dziecko! Ściskam mocniej małą laleczkę, którą przyniosłem jako prezent dla
mojej niegrzecznej zabaweczki. W głowie aż mi wiruje, bo w tej chwili mogę
myśleć wyłącznie o jednym. Muszę zobaczyć to dziecko!
Padam
na glebę, by ukryć się wśród długiej, niekoszonej trawy, i pełznę między
źdźbłami niczym wąż. Pan tak-zwany-detektyw odszedł już dobre sześć metrów od
samochodu i krzyczy teraz do słuchawki, że ktoś spartaczył robotę. Ach, jak ja
kocham tę ironię! Przecież to on sam jest prawdziwym królem partaczenia roboty!
Nie
spuszczając kretyna z oczu, podchodzę do tylnych drzwi jego auta, a mój żołądek
aż skręca się z nerwowego podniecenia.
Zza
otwartej do połowy szyby dociera do mnie szeroki, niewinny uśmiech. Brązowe
oczy, w których dostrzegam też lekki poblask zieleni, spoglądają prosto na
mnie, a gęste rzęsy trzepoczą tak szybko i pięknie jak skrzydełka ważki.
– Piciu?
– gaworzy dziewczynka, trzymając w rączce kubek zakończony czymś, co przypomina
sutek.
– Wyglądasz
całkiem jak mamusia – mamroczę, zachwycony.
Dziewczynka
chichocze i wyciąga do mnie rączki.
Mógłbym
ją zabrać. Tak po prostu.
Ciekawe, jak daleko
udałoby mi się z nią uciec.
Jakaż
by to była cudowna kara dla mojej niegrzecznej lalki…
Odrzucam
jednak ten pomysł i wręczam dziewczynce mój prezent, po czym oddalam się,
korzystając z chwili jej nieuwagi. Ukrywam się w cieniu drzew i obserwuję z
daleka uśmiech na twarzy mojej Niegrzecznej Lalki. Ta jednak szybko poważnieje,
oglądając spalony krajobraz. Jej ciało wyraźnie drży. Kiedy słyszy klakson,
natychmiast wraca do samochodu, a chwilę później zatrzaskuje za sobą drzwi.
Jeszcze
mocniej zaciskam dłoń na rękojeści wyjętego z torby noża.
Czekam.
Wyczekuję.
Aż
w końcu słyszę znajomą melodię i zaczynam nucić do rytmu śpiewanej przez małą
laleczkę piosenki.
Lalka panny Polly była chora, chora, chora.
Polly się zmartwiła, zadzwoniła po
doktora.
Przyszedł więc pan doktor. Wziął
kapelusz swój i teczkę
i do drzwi zapukał, chociaż za
głośno troszeczkę.
Podszedł do laleczki, by dokładnie
ją obejrzeć.
„Ależ panno Polly, ona w łóżku musi
leżeć!”.
Wypisał receptę. Leków dużo, dużo,
dużo.
Polly biegnie do apteki chyżo,
chyżo, chyżo.
Moje ręce pocą
się wokół rękojeści noża. Ściskam go tak mocno, jak gdybym chciał wgnieść
rączkę w dłoń. Silnik głośno rzęzi, kiedy samochód odjeżdża. Nie wrócili, by
mnie szukać. Nie pomyśleli, że to ja.
Bo
i jak mógłbym dać komuś prezent?
Przecież
już mnie nie ma, od dawna nie żyję.
Nagle
słyszę pod sobą cichy jęk i dostrzegam kosmyki włosów na cholewce mojego buta.
Z
ziemi patrzą na mnie szeroko otwarte, pełne paniki oczy. Dziewczyna szybko
potrząsa głową. Nie, nie, nie.
Tak. Tak. Tak.
Schylam
się i łapię wolną ręką jej tanie włosy, po czym unoszę ją z ziemi bez
najmniejszego wysiłku. Była nieprzytomna o wiele dłużej, niż się spodziewałem.
Jest okropna. Zupełnie nie przypomina mojej laleczki. Ma niewyparzony język i
za luźną cipę.
Wciągam
powietrze przez nos, napawając się tym momentem, po czym wbijam nóż prosto w
jej klatkę piersiową. Ostrze wchodzi w nią tak, jak w twardy, krwisty stek.
Wokół knebla rozlega się pisk. Dziewczyna wierzga w przód i w tył, z rękami
mocno związanymi za plecami. Wbijam nóż po raz drugi, a potem trzeci. Jej ciało
już nie protestuje, raczej się trzęsie, aż w końcu przestaje walczyć.
Ściskając
szczupłe ciałko mocniej, przysuwam głowę do twarzy dziewczyny, by nosem niemal
dotknąć jej ust. Strach ma bardzo specyficzny zapach, a kiedy śmierć jest tak
blisko, można zobaczyć ją w oczach umierającego. To cudowne uczucie… Mogę
kołysać się wraz z ofiarami na krawędzi pomiędzy życiem a śmiercią, czując jak
ich ciała jeszcze podrygują, jak biorą ostatni oddech, wypuszczając go z ust
razem z duszą.
Kiedy
dziewczyna zamiera w bezruchu, przesuwam dłonią po zakrwawionych ranach, a
potem ozdabiam czerwienią jej pierś i maluję nią martwe usta.
Po
mojej głowie wciąż krąży obraz małej dziewczynki i prezentu, który przed chwilą
jej wręczyłem.
Unoszę laleczkę i wsuwam rękę przez okno.
Dziecko łapie zabawkę; małe, lepkie palce ocierają się o moje.
– Lala – sepleni zaślinionymi
usteczkami.
– Tak, to jest lala. –
Uśmiecham się do niej, tak jak lata temu uśmiechałem się do jej matki. – Piękna
lalka dla ślicznej laleczki.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz