Rozdział
1
Auschwitz-Birkenau,
wrzesień 1943 roku
Samochód
zatrzymał się przed szeregiem trzydziestu magazynów, rozmieszczonych w trzech
rzędach po dziesięć. Każdy miał około dwunastu metrów szerokości i
sześćdziesięciu długości. Kierowca otworzył drzwi rapportführerowi
Friedrichowi, Christopher wysiadł za nim.
– Będzie pan pracował głównie
tutaj – rzekł Friedrich. Wyjął spod pachy rejestr, uniósł pierwszą
kartkę i spojrzał na kolejną. – Widzę, że powierzyli panu to
stanowisko dzięki doświadczeniu w księgowości.
Christopher przytaknął i spojrzał na
magazyny, które otaczało wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego.
– Cieszę się, że dostaliśmy
jakąś fachową pomoc. Przed wojną byłem prawnikiem we Frankfurcie. Tu jest
napisane, że jest pan Niemcem, ale trafił pan do nas z terenów okupowanych.
– Tak, mieszkałem na Jersey,
zanim wyspa została wyzwolona.
– Błogosławiony dzień, nie
wątpię. – Friedrich zamknął rejestr i podał go
kierowcy. – Jestem pewien, że jako oficer SS doskonale zdaje pan
sobie sprawę, jak ważną pracę tu wykonujemy.
– Oczywiście, herr
rapportführer.
– Bardzo dziwny
akcent – zauważył Friedrich.
Był ciepły, wrześniowy dzień.
Christopher poczuł, jak po plecach spływa mu strużka potu. Jego nowy mundur
boleśnie opinał go w ramionach. Gdzieś w oddali grała orkiestra. Docierały do
niego niesione przez wiatr tony Kanonu D-dur Pachelbela.
– W Europie żyje za dużo
plemion, jest za dużo różnic, za duże szanse na konflikt, wojnę. Wystarczy
spojrzeć na historię, żeby zobaczyć, do czego to prowadzi. Interesuje się pan
historią? Na pewno. Zapewne dlatego poprosił pan o przydział właśnie tutaj,
żeby trafić do samego centrum tworzenia historii. Mam identyczne odczucia.
Wiele nas łączy.
– Tak, herr Friedrich.
– A Żydzi od zarania byli
najgorszym z tych wszystkich plemion. Ta wojna to ich wina. Placówki takie jak
ta mają zapobiec kolejnym wojnom. Rozumie to pan, prawda herr Seeler?
– Tak, herr rapportführer,
oczywiście. – Około stu dwudziestu metrów dalej stał duży, betonowy
budynek. Jego masywny komin wznosił się kilkanaście metrów w górę i wypluwał
gęsty, czarny dym.
– Chodzi mi o to, że musimy być
twardzi jak granit – odezwał się ponownie
Friedrich. – Powtarzam to wszystkim nowym oficerom. Nasza praca jest
zbyt ważna, nie możemy kalać jej współczuciem czy litością dla
więźniów. – Splunął. – Żadne przejawy słabości, zwłaszcza
względem więźniów, nie będą tu tolerowane. Potrzebuję wyłącznie zahartowanych,
w pełni oddanych esesmanów. Rozumie mnie pan, herr obersturmführer?
– Oczywiście, herr
rapportführer, doskonale rozumiem.
– Żydzi, jak wszystkie
pasożyty, świetnie się przystosowują. Potrafią odczytywać nasze emocje, grać na
naszych lękach. Dlatego do tej pracy nadają się tylko silni mężczyźni, którzy
nie są podatni na ich podłe sztuczki, wymierzone we wszystko, co jest dobre na
tym świecie. Musi pan wiedzieć, że każdy wydany tu rozkaz służy dobru Rzeszy,
dlatego nigdy nie może pan kwestionować otrzymanych poleceń.
– Nie mogę się doczekać nowych
obowiązków, herr rapportführer.
– Dobrze, bardzo dobrze, takiej
odpowiedzi oczekiwałem. Czeka pana wyjątkowo ważne zadanie. Wraz z rozwojem
naszej tutejszej aktywności rośnie zapotrzebowanie na oddanych funkcjonariuszy,
którzy trzymaliby pieczę nad redystrybucją funduszy z powrotem do Rzeszy.
Szli wzdłuż szeregu magazynów. Drzwi
znajdującego się tuż przed nimi były otwarte. Wewnątrz przebywało około
dwudziestu względnie zdrowo wyglądających kobiet, które sortowały oznaczone
białą kredą walizki. Kiedy zbliżyli się do wejścia, żadna nie podniosła głowy.
Co chwilę kobiety rzucały ubrania na ogromną stertę albo odkładały biżuterię na
otoczoną przez uzbrojonych strażników długą ławę.
– Będzie pan nadzorował
sonderkommando, naszą żydowską siłę roboczą, przy sortowaniu dóbr i
kosztowności, które mogą się nam na coś przydać. Następnie będzie pan
przeglądał owe dobra i odsyłał je do Rzeszy. Pański obowiązek będzie polegał na
zapewnieniu bezpiecznego przesyłu. Rozumiem, że wypracowanie odpowiedniego
systemu wymaga czasu, ale proszę się starać. Potrzeby naszego obozu są ogromne,
nie może być więc mowy o lenistwie albo niskiej wydajności.
Friedrich kiwnął na Christophera, by
poszedł za nim, i obaj cofnęli się o kilka kroków.
– Będzie pan za nie
odpowiadał. – Friedrich objął zamaszystym gestem znajdujące się przed
nimi magazyny. – Nie muszę dodawać, że nie tolerujemy tu korupcji.
Proszę mieć na oku zarówno siebie, jak i innych. Wydział polityczny patrzy. Jak
pan wie, mogą w dowolnym momencie przeszukać każdego i nieustannie węszą za
niedozwolonymi kontaktami z więźniami. Jeżeli zostanie pan przyłapany na
złodziejstwie czy też sprzeniewierzeniu, jak mawiacie w księgowości, kara
będzie szybka i surowa. Ale jestem pewien, że sięganie po takie środki nie
będzie konieczne.
– Oczywiście, że nie, herr
rapportführer.
– Herr Seeler, jestem ciekaw… Szybko
pan awansował. To dość niezwykłe, by nowy rekrut tak szybko został
obersturmführerem.
– Jestem księgowym, herr
rapportführer. Nadano mi ten stopień, żeby inni księgowi uznali moje
zwierzchnictwo.
– Tak czy siak, spodziewałem
się, że pańskie stanowisko zajmie jakiś ranny weteran. Trudno uwierzyć, że
młody, sprawny mężczyzna ze Zjednoczonego Królestwa zdołał w takim tempie
wstąpić do SS i zdobyć u nas tę funkcję.
– Straty wśród naszych
dzielnych żołnierzy powodują, że ludzi mojego pokroju, którzy wcześniej
mieszkali za granicą, chętniej przyjmują do SS. Obecnie każdy ma szansę służyć
w szeregach elity Hitlera, tak rdzenni Niemcy, jak i cudzoziemcy. Gdy okazało
się, że mogę spełnić marzenia i zostać żołnierzem SS, naprawdę mi ulżyło.
Koniec końców urodziłem się w Berlinie, herr Friedrich.
Christopher nie wspomniał o olbrzymiej
łapówce, jaką jego wujek musiał zapłacić, by zapewnić mu stanowisko w obozie,
bo oczywiście trafił tam wyłącznie dlatego. Gdy się nabierze wprawy, łatwiej
kłamać, a Friedrich wydawał się całkowicie usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
– Proszę za
mną. – Friedrich podążył między magazyny, a Christopher podbiegł,
żeby go dogonić. Panowała tam dziwna cisza. Christopher zastanawiał się, gdzie
podziali się wszyscy więźniowie. Słyszał, że są tam ich tysiące. – Czy
przed przydziałem nazwa naszej placówki obiła się panu o uszy?
– Owszem. Wuj mi o niej
opowiadał. Jest oficerem Wehrmachtu, stacjonuje na froncie wschodnim.
– A jak on dowiedział się o
obozie?
– Wiedział, że pragnę służyć
Rzeszy, więc rozejrzał się dla mnie za przydziałem.
– Nasza praca ma istotne
znaczenie, ale nie można o niej mówić. Nie muszę przypominać o pańskiej
przysiędze lojalności.
– Powtarzam ją każdego dnia,
herr rapportführer.
– Miło mi to słyszeć, herr
Seeler. Dzięki młodym mężczyznom takim jak pan, Führer będzie z nas dumny.
– Wyszli spomiędzy trzeciego rzędu magazynów i stanęli przed pokaźnym
ceglanym budynkiem. Wyglądał jak masywne gospodarstwo rolne kilkusetmetrowej
długości. – Te budynki są nowe, ukończone ledwie dwa miesiące temu.
Właśnie tu będzie pan gromadził dobra i kosztowności. Trafiliśmy na dobry
moment. Zawsze lepiej oprowadzać nowo przybyłych, gdy jest pusto. Kiedy
przyjeżdża transport, robi się dość gorączkowo.
Friedrich poprowadził Christophera w
stronę wejścia do budynku, po drodze minęli kilku więźniów. Wyglądali na
zdrowych i dobrze odżywionych. Każdy niósł jakieś narzędzia lub pchał wózek.
Przeszli przez niewielki przedsionek prowadzący do przestronnej przebieralni, w
której pod ścianami oraz na środku stały rzędy ławek. Nad ławkami, co
kilkadziesiąt centymetrów, wisiały ponumerowane haczyki. W pomieszczeniu
panowała pustka, nie było ani jednego okna, powietrze było gęste. Christopher
miał ochotę jak najszybciej opuścić to miejsce.
– Będzie pan organizował
gromadzenie odzieży i kosztowności likwidowanego tu niepożądanego
elementu. – Słowo „likwidowany” odbiło się w głowie Christophera
głośnym echem, od razu pomyślał o Rebecce. Poczuł, że miękną mu kolana, i natychmiast
usiadł na najbliższej ławce.
– Nie ma czasu na odpoczynek.
Czeka pana wiele pracy – ponaglił go Friedrich.
Christopher wyszedł za nim z
powrotem przez przedsionek, a następnie masywne, stalowe drzwi z judaszem oraz
znakiem: „Szkodliwy gaz! Wejście zagraża życiu”.
Mężczyzna wziął głęboki haust
powietrza. Friedrich zdążył wyprzedzić go o kilka kroków, więc Christopher
musiał go dogonić, próbując przy tym zwolnić oddech.
– Jestem pewien, że domyśla się
pan, jaki jest charakter naszej pracy, i rozumie, dlaczego jest taka delikatna.
Christopher zdał sobie sprawę, że
milczy o kilka sekund za długo, więc rzucił pośpiesznie:
– Tak, herr rapportführer,
zarówno delikatna, jak i ważna.
– Otóż to. To jedno z
krematoriów, z których będzie pan pobierał przeznaczone do wysyłki dobra.
Oprócz niego są jeszcze trzy, wkrótce najpewniej staną kolejne. Można odnieść
wrażenie, że pracy ciągle przybywa i nigdy się nie
kończy. – Friedrich poprowadził Christophera z powrotem do
samochodu. – Pańskie biuro znajduje się na końcu tego rzędu, ale i to
z czasem może się zmienić. – Widząc zbliżającego się Friedricha, kierowca
zasalutował i otworzył obu mężczyznom drzwi. Christopherowi drżały dłonie, więc
schował je do kieszeni. Serce waliło mu w piersi, a wsiadając, uderzył głową w
karoserię. Rapportführer chyba tego nie zauważył. Droga na koniec rzędu
magazynów zajęła kilka chwil, Friedrich przez cały czas mówił – coś o
odpowiedzialności i honorze – ale Christopher już go nie słuchał.
Samochód zatrzymał się przy ostatnim
magazynie. Pewnie szybciej byłoby przejść tę odległość pieszo. Friedrich ruszył
do przodu i ciągle mówiąc, dotarł do drewnianych drzwi z oknem. Christopher
otworzył je i obaj weszli do środka. W pomieszczeniu było trzech mężczyzn,
którzy podnieśli na nich wzrok. Friedrich poprowadził Christophera do drzwi
prywatnego gabinetu. Wzdłuż ścian stały regały z aktami i rejestrami, okno
wychodziło na ponury dziedziniec. Na niemal pustym biurku stał tylko telefon i
sterta dokumentów, za biurkiem znajdował się duży sejf.
– To pańskie biuro, choć
oczekuję, że większość czasu będzie pan spędzał w magazynach i
krematoriach. – Wrócili do części, w której siedziało trzech
mężczyzn. – Proszę pozwolić, że przedstawię pański personel
pomocniczy. – Wszyscy trzej wstali. – Po pierwsze, oto Karl
Flick. – Tęgi mężczyzna w okularach postąpił krok naprzód i podał
Christopherowi zimną, spoconą dłoń. – To Wolfgang
Breitner. – Breitner, niski człowiek z wielkim nosem, także wystąpił
z szeregu i uśmiechnął się. – A to Toni Müller. – Tym razem
dłoń Christophera uścisnął wysoki i poważnie wyglądający mężczyzna.
– Witamy, herr obersturmführer.
Nie możemy się doczekać współpracy – oświadczył
Müller. – Jestem pewien, że nie brakuje panu pomysłów na
reorganizację procesu księgowania.
– Zgadza się – odparł
Christopher i poczuł ulgę, że nie zadrżał mu głos. – Zdaje się, że
dziś jest ważny dzień, musimy się przygotować na następny transport. Na kiedy
go zaplanowano, herr rapportführer?
– Z
tego, co wiem, na jutro – odpowiedział Friedrich i spojrzał na
zegarek. – Na mnie czas. Po pracy panowie zaprowadzą pana do kwatery.
Witam w Auschwitz, herr Seeler.
Friedrich zamknął za sobą drzwi, a
Christopher powiódł wzrokiem po nowych współpracownikach – jego podwładnych.
Wszyscy trzej w międzyczasie usiedli przy swoich biurkach i wlepili wzrok w
dokumenty oraz rejestry. Christopher przeprosił, oddalił się do łazienki
mieszczącej się na końcu korytarza, po czym zatrzasnął się w ostatniej kabinie.
Z całej siły przycisnął kolana do klatki piersiowej i siedział na toalecie,
dopóki nie wystraszył się, że jego nieobecność może wzbudzić podejrzenia.
Kiedy wrócił do biura, przerzucił
papiery leżące na biurku i ułożył je w kolejności do lektury. Raporty
informowały, że do obozu przybywa ogromna liczba ludzi. Wiele tysięcy każdego
tygodnia, a jednak do pracy w miejscowych fabrykach potrzebowano tylko około
trzydziestu tysięcy robotników. Baraki w głównym obozie nie mogły pomieścić
więcej niż kilka tysięcy osób. Nic z tego nie rozumiał. Liczby się nie
zgadzały. Na biurku leżały też rejestry dotyczące mienia więźniów, które
zwrócono do Rzeszy: reichsmarki, dolary, funty, liry, pesety, franki, ruble i
wszystkie inne waluty, o jakich kiedykolwiek słyszał. Przez obóz płynęła rwąca
rzeka pieniędzy, a on miał okiełznać jej nurt.
Po pracy nowi współpracownicy
zaprowadzili go do kantyny. Podawano w niej okazałe porcje jedzenia, do tego, w
przeciwieństwie do obozu szkoleniowego SS, naprawdę smacznego. Kwaterę miał
dzielić z innym młodym oficerem ze służb wartowniczych obozu. Nazywał się Franz
Lahm, był untersturmführerem z Regensburga. Chciał namówić Christophera na
wieczorne wyjście, żeby poznał innych esesmanów lub wybrał się do kina, albo
burdelu dla strażników.
– No, daj spokój. Chodź się z
nami napić. Jeżeli zamierzasz kłaść się tak wcześnie przed każdym transportem,
to nigdy z nami nie posiedzisz.
– Idź, nie przejmuj się mną. To
mój pierwszy dzień. Obiecuję, że jutro wieczorem ze wszystkimi się przywitam.
Lahm wrócił o trzeciej nad ranem,
przewrócił się o stojący na środku pokoju stolik i zasnął tam, gdzie upadł.
Kilka sekund później pomieszczenie wypełniło się jego chrapaniem. Christopher
nie reagował. I tak nie spał. Leżał w ciemności, zastanawiając się, jak
znajdzie Rebeccę w tej pajęczynie chaosu i śmierci.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz