Rozdział 2
– Herr Seeler, czas wstawać.
Wkrótce transport. Za pół godziny musimy być na stacji – powiedział
Flick.
Powieki
Christophera były ciężkie z powodu braku snu. Lahm już wyszedł, jego zapasowy
mundur wisiał na drzwiach szafy. Na mankietach widniały ślady krwi. Christopher
od razu się wzdrygnął. Miał wrażenie, że Flick go obserwuje. Wstał, po czym włożył
mundur. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wziął głęboki oddech. Patrzył,
jak klatka piersiowa unosi się i opada. Poprawił kołnierzyk i ruszył w stronę
korytarza. Flick czekał chwilę, skinął głową, po czym wyprowadził go na poranne
słońce. Wręczył Christopherowi rejestr. Na pierwszej kartce widniały wypisane
na czarno liczby na ten dzień. Zbliżał się transport z Łodzi. Liczba w
rejestrze głosiła „1200”.
– Polacy – stwierdził
Flick. – Powinni być w niezłym stanie. To krótka podróż. Był pan już
przy selekcji?
– Nie,
jako takiej, nie.
– Po
prostu stoimy z tyłu i pilnujemy, żeby zajęto się bagażami. Dźwiganiem zajmie
się sonderkommando. Nic trudnego. – Flick spojrzał na Christophera
przez grube okulary. – Proszę się nie martwić. Wiedzą, że to pański
pierwszy dzień. Pójdzie jak po maśle. Nasza praca zacznie się później.
– Dziękuję,
ale jestem pewien, że dam sobie radę. – Po oddaniu Flickowi rejestru,
splótł dłonie za plecami.
Stacja
wyglądała jak każda inna. Przy torach stały znaki, a nad peronem wisiał rozkład
jazdy pociągów. W budynku dworca panował mrok, drzwi były zamknięte. Pozostali
esesmani zgromadzili się za peronem, kilku miało na sobie białe fartuchy. Wokół
biegali wybiedzeni więźniowie, znacznie chudsi i bledsi od tych, których
widział poprzedniego dnia. Pchali rampy i ciągnęli na stację wózki. Jeden z
nich garbił się tak bardzo, że prawie dotykał pchanego wózka piersią.
Christopher nie mógł uwierzyć, że wygłodzone postacie więźniów są w stanie
poruszać się tak szybko. Wszędzie roiło się od esesmanów. Większość krzyczała
na więźniów, ich wrzask mieszał się z ujadaniem psów wyrywających się z ledwie
trzymanych przez opiekunów smyczy. Przyjechał pociąg. Minął peron. Christopher
policzył wagony. Liczby się nie zgadzały.
Jak
tysiąc dwieście osób miałoby się zmieścić w takim krótkim pociągu, i to jeszcze
przeznaczonym do transportu bydła?
Gdy skład stanął, drzwi
się rozsunęły i krzyki esesmanów natychmiast przybrały na sile, zagłuszając
wszystko poza szczekaniem psów. Żydowscy więźniowie pobiegli otworzyć bydlęcy wagon
i pomóc ludziom wyjść z pociągu. Ze środka wytoczyli się oszołomieni ludzie.
Rozglądając się niepewnie, przebiegali w jedną lub drugą stronę. Mieli
pomarszczone, chude twarze i zaciśnięte usta. Esesmani od razu się nimi zajęli.
Dzieci oraz starców spędzano na żwir obok torów. Jednego starszego mężczyznę
trzeba było nieść. Kilka kobiet trzymało w ramionach niemowlęta. Gdy tylko udało
im się opuścić wagony, ludzie ustawili się w kolejkach. Mężczyźni w jednej,
kobiety i dzieci w drugiej.
Wagony
opróżniono z ludzkiego ładunku w kilka minut. Wycia kobiet, którym wyrywano z
rąk dzieci, nie dało się zagłuszyć. Mieszało się z budzącym lęk ujadaniem psów
i niecichnącym krzykiem esesmanów, zarówno w języku niemieckim, jak i polskim.
Christopher wziął głęboki oddech, opierając się pokusie zasłonięcia twarzy
dłońmi. Flick stał obok nieruchomo. Wyglądał na znudzonego. SS weszło do
pociągu z wyciągniętą bronią. Powyrzucało zwłoki z wagonów. Ciała spadały na
ziemię jak worki, kości strzelały przy uderzeniach, krew z ran wsiąkała w glebę.
Rozległ się kolejny strzał i z wagonu wyleciało ciało młodej dziewczyny.
Christopherowi ścięło krew w żyłach, przeszył go skurcz bezradnej paniki.
Wartownicy nadal wrzeszczeli na stojących w kolejkach ludzi, choć selekcja
dobiegła już końca. Pojawiły się dwa nowe ogonki. W jednym stali młodsi,
wyglądający zdrowo, w drugiej starcy i dzieci. W kolejce młodych znajdowało się
maksymalnie sto, dwieście osób. Zostali odprowadzeni w stronę Auschwitz.
Pozostali, przynajmniej tysiąc, zbili się w bezładny krąg. Krzyki esesmanów
zaczęły cichnąć.
Christopher
odwrócił się do Flicka.
– Jak
często przyjeżdżają takie transporty?
– Zależy.
Czasami dostajemy kilka w tygodniu, czasami kilka w jeden dzień. Wtedy to
dopiero jest pracy. Raz…
Christopher
przestał go słuchać. Nie potrafił skupić się na żadnej osobie w tłumie.
Podszedł bliżej, całkowicie ignorując Flicka, całkowicie ignorując wszystko
poza masą ludzi, którzy zbili się ciasno i czekali, aż zostaną stamtąd
odprowadzeni. Zauważył kobietę w średnim wieku, w jasnoniebieskiej chuście na
głowie. Wydawało się, że zupełnie nie pasuje do miejsca takiego jak to.
Przyciskała do piersi niemowlę. Płakała, a dziecko było spokojne. Gdy
więźniowie ładowali bagaże z wózków na ciężarówki, Breitner i Müller
przeglądali niektóre walizki. Zanim do nich podszedł, machnął ręką na Flicka.
Esesmani stojący obok wężyka ludzi czekających na wymarsz byli wyraźnie
spokojniejsi niż wcześniej. Jednak trwoga nie zniknęła z oczu więźniów, a gdy
tylko ktoś postawił stopę poza kolejką, psy natychmiast wyrywały się opiekunom.
Kolumna ruszyła w stronę Birkenau.
Usłyszał
za plecami kolejny wystrzał i gwałtownie się obrócił. Kilku esesmanów
przeglądało sterty porzuconych ubrań.
– Ach,
no i proszę, zawsze trafi się przynajmniej jeden – powiedział
żołnierz, odsuwając płaszcz i odsłaniając drobne, trzęsące się ciałko
płaczącego za matką chłopca. Christopher ruszył w kierunku mężczyzny z zamiarem
przywołania go do porządku. Esesman uniósł karabin i strzelił dziecku w twarz.
Christopher stanął jak zmrożony. Żołnierz położył broń na ramieniu, wyciągnął
chłopca ze sterty ubrań za stopę, i rzucił jego zwłoki na ziemię obok wagonów,
tam gdzie leżały pozostałe. Christopher spojrzał szeroko otwartymi oczami na
innych wartowników, oczekiwał jakiejkolwiek reakcji. Wszyscy jednak zachowywali
się normalnie. Odwrócił się i poszedł w stronę Müllera oraz Breitnera.
Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich, na bezpieczny dystans, z którego nie
mogli dostrzec w jego oczach, jakie wstrząsały nim uczucia. Gdy podszedł,
powitali go przelotnymi spojrzeniami.
Oczekują rozkazów, powiedział sobie w
myślach, więc je dostaną.
– Chcę,
żeby te wszystkie walizki zniknęły stąd w dziesięć minut, i ubrania też. Czy
zawsze tak to wygląda? Pozostali więźniowie zabiorą swoje mienie do obozu
pracy?
Müller
zerknął kątem oka na Breitnera, po czym przeniósł spojrzenie na Christophera.
– Nie,
wszystkie walizki zostaną tutaj. Zbierzemy resztę mienia więźniów, gdy się
rozbiorą przed odrobaczaniem.
Christopher
próbował się uspokoić, spowolnić bicie serca. Ostatni więźniowie właśnie
odchodzili.
– Herr
obersturmführer, prawdopodobnie powinien pan udać się do przebieralni. Z tego,
co wiem, są w trójce – powiedział Müller.
– Tak,
oczywiście. Herr Breitner, proszę ze mną. Ufam, że mogę zostawić panu zebranie
i sprzątniecie tego, co tu zostało, herr Müller.
– Tak,
herr obersturmführer, zrobimy to w ciągu godziny.
Christopher
nie odpowiedział. Breitner wskazał gestem na samochód. Christopher usiadł w
fotelu pasażera, Breitner zajął miejsce kierowcy. Ruszył za kolumną ludzi
ciągnącą do Birkenau. Christopher dostrzegł kobietę w niebieskiej chuście, ale
po chwili zniknęła w tłumie.
Po
jednej stronie dziedzińca stali strażnicy z SS oraz sonderkommando, które
składało się wyłącznie z więźniów. Za tłumem wyłaniał się
budynek, który dzień wcześniej pokazał Christopherowi Friedrich. Wszyscy esesmani
trzymali pałki. Za nimi, jakby czając się w tle, stali oficerowie, a wśród nich
Friedrich. Ludzie dotarli na dziedziniec. Większość miała na sobie ciemne
ubrania, wszyscy nosili żółte gwiazdy Dawida. Wartownicy z górujących nad
dziedzińcem wieżyczek celowali karabinami maszynowymi w tłum.
– Herr
obersturmführer, powinien pan poznać dowódcę sonderkommando. Będą wykonywali
pańskie polecenia. – Christopher podążył za Breitnerem przez
dziedziniec, na którym ludzie zbili się w wielką, pobrzmiewającą językiem
polskim i jidysz, grupę. Dzięki zachowaniu esesmanów, którzy dla przybyłych na
dziedziniec byli uprzejmi i powitali ich uśmiechami, a z niektórymi nawet
dyskutowali albo żartowali, nastrój więźniów wyraźnie się poprawił. Strażnicy
kierowali nimi niczym ruchem drogowym i bez zakłóceń prowadzili przez
dziedziniec. Jeden z esesmanów poklepał starszego mężczyznę po plecach. Ludzie
szemrali między sobą. Nadal wydawali się nerwowi i podejrzliwi. Friedrich oraz pozostali
oficerowie gdzieś zniknęli. Breitner zaprowadził Christophera do kilkunastu
ustawionych w szeregu członków sonderkommando. Na czele stał wysoki, przystojny
mężczyzna.
– To
Jan Schultz, szef jednostki sonderkommando pracującej w
krematorium – wyjaśnił Breitner. Christopher pamiętał, żeby nie wyciągać
ręki na powitanie. – Przejrzą mienie zostawione przez więźniów, a
potem przekażą je nam.
– Bardzo
dobrze – odrzekł Christopher, spoglądając na ustawionych w szeregu i
patrzących prosto przed siebie mężczyzn. Większość miała siniaki na
twarzach. – Pracujcie ciężko, a zostaniecie
nagrodzeni – dodał.
Ktoś
zaczął przemawiać do zebranych za nim ludzi. Tłum zamilkł. Wszystkie oczy
zwróciły się na Friedricha, który, z dwoma innymi oficerami, stanął na pace
ciężarówki.
– Przybyliście
tutaj, do Auschwitz-Birkenau, jako ważny tryb wojennej machiny Trzeciej
Rzeszy – zaczął Friedrich. – Przybyliście tutaj pracować.
Wasza praca jest niemal tak samo ważna, jak wysiłki dzielnych żołnierzy, którzy
każdego dnia ryzykują życie na froncie. Wszyscy, którzy będą chcieli pracować,
mogą liczyć na bezpieczeństwo i jedzenie. – Friedrich przemawiał do
tłumu po niemiecku i choć większość zdawała się go rozumieć, to obok ciężarówki
stał członek sonderkommando, który tłumaczył jego słowa na polski.
Głos
zabrał oficer stojący na lewo od Friedricha.
– Macie
za sobą męczącą podróż. Jesteście cenni dla tego obozu i Rzeszy. Po pierwsze i
przede wszystkim, chcemy mieć pewność, że jesteście zdrowi i chętni do pracy. W
związku z tym wymagamy, żebyście wzięli prysznic i przeszli odkażanie. To
bardzo ważne dla waszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Nie możemy tolerować
żadnych infekcji wśród robotników. – Ludzie w tłumie uśmiechali się,
mocniej przytulając dzieci. Na ich obliczach ponownie zagościło życie, światło
nadziei rozproszyło podejrzliwość. – Po prysznicu na każdego będzie
czekała miska gorącej zupy – kontynuował.
Następnie
trzeci oficer wystąpił naprzód. Wskazał na człowieka stojącego z przodu tłumu.
– Ty
tam, tak, ty, czym się trudnisz? – Mężczyzna był stolarzem. – O,
i bardzo dobrze, potrzebujemy stolarzy – odparł
oficer. – Będziesz bardzo pożyteczny. A ty?
– Jestem
lekarzem – odpowiedział kolejny mężczyzna.
– Doskonale,
w obozowym szpitalu potrzebujemy lekarzy. – Przerwał i powiódł
wzrokiem po tłumie. – Jeżeli jest wśród was więcej lekarzy lub
pielęgniarek, proszę nie zapomnieć zgłosić się do mnie po prysznicu, a ja
dopilnuję, żeby umieszczono was tam, gdzie wasze umiejętności są najbardziej
potrzebne.
Po
chwili ponownie przemówił Friedrich.
– Potrzebujemy
lekarzy, dentystów, pielęgniarek, mechaników, hydraulików, elektryków i
rzemieślników wszelkich fachów. Potrzebujemy również niewykwalifikowanych
robotników. Wszyscy otrzymają dobrze płatną pracę. Wszyscy są ważni dla Rzeszy
i naszej walki z bolszewickim zagrożeniem. A teraz, proszę, udajcie się ku
wejściu do przebieralni, tam strażnicy pokierują was dalej. W środku upewnijcie
się, że powiesiliście ubrania na ponumerowanych haczykach i zapamiętajcie te
numery, ponieważ będą później potrzebne. Mamy tylko jedną przebieralnię i obie
płcie muszą się nią dzielić. Przepraszam za tę sytuację, jesteśmy właśnie w
trakcie poprawy tego stanu rzeczy.
Ludzie weszli stłoczeni
do budynku z płaskim dachem, po czym udali się do przebieralni. Mieli
uśmiechnięte, uspokojone twarze. Christopher ponownie zauważył kobietę w
niebieskiej chuście. Jej oblicze przepełniał żal i rezygnacja, wyglądała
inaczej niż pozostali.
Gdy
wszyscy zniknęli za drzwiami, do środka weszli członkowie sonderkommando i
Christopher. Ludzie się rozbierali, a następnie składali ubrania w kupki, które
umieścili pod zawieszonymi na ponumerowanych haczykach płaszczami.
Sonderkommando powtórzyło instrukcje wydane przez oficerów stojących na płaskim
dachu budynku, tym razem w ich ojczystym języku. Wszyscy dostosowali się bez najmniejszego
oporu i cienia sprzeciwu. Christopher przeszedł pomiędzy rzędami ludzi, ale po
chwili wyszedł na zewnątrz. Nie chciał pogłębiać ich zażenowania koniecznością
rozbierania się na oczach obcych. Poczuł głęboką ulgę.
Selekcja
była prawdziwym koszmarem, mordy na stacji nieopisanym horrorem, ale
przynajmniej już po wszystkim – pomyślał,
wychodząc na niemal już pusty dziedziniec.
Stanął
na środku placu, biorąc głęboki oddech. I wtedy zauważył esesmanów na dachu
budynku. Oficerowie gdzieś zniknęli. Esesmani trzymali metalowe pojemniki,
mieli na twarzach maski gazowe. Zmroziło mu krew w żyłach.
To
niemożliwe, nie mogą tego zrobić, nie po tym, co powiedzieli.
Stłumił chęć
pobiegnięcia do środka i ostrzeżenia więźniów. Nie mógł nic zrobić. Nie mógł
zmienić tego, co zaraz miało się wydarzyć. Ogarnęła go trwoga. Rozejrzał się po
dziedzińcu, by upewnić się, że nikt go nie widzi. Esesmani w maskach wyglądali
jak ludzkie owady. Uwijali się na dachu niczym mrówki. Zdjęli osłony z wąskich
metalowych kominów krematorium i wsypali do środka zawartość pojemników. Po
chwili rozległy się krzyki – setki głosów krzyczały jednocześnie, a jednak dało
się je odróżnić. Przebijały się przez grube warstwy cegieł i betonu. Na
dziedziniec wjechały ciężarówki na wstecznym biegu. Kierowcy zwiększyli obroty
silników, żeby zagłuszyć dochodzące z budynku wycie. Ale on nadal je słyszał.
Przechodzący
obok esesman uśmiechnął się.
– Z
tych pryszniców to chyba leje się za gorąca
woda – zauważył. – Żydom się nie podoba.
Esesman
poszedł w swoją stronę, a Christopher robił, co mógł, żeby się opanować.
Zachowanie spokoju kosztowało go tyle wysiłku, że cały zdrętwiał. Miał
wrażenie, że mundur stał się jego drugą skórą. Zaczął pocierać ramiona
otwartymi dłońmi. Gdy pochylił głowę, spadła mu czapka. Krzyki nadal trwały,
choć były już bardziej stłumione. Próbował myśleć o Jersey, o Rebecce, o ich
pierwszym spotkaniu, o wszystkim, byle nie o tym. Zastanawiał się, czy się nie
spóźnił, czy nie podzieliła już losu tych ludzi. Jeżeli nie żyje, to co mu pozostało?
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz