ROZDZIAŁ DRUGI
~ Niezniszczone ~
Dillon
WIDZIAŁEM JUŻ DZIESIĄTKI MIEJSC ZBRODNI
– ba, w niektórych z tych zbrodni brałem nawet udział – jednak jeszcze nigdy
nie czułem się tak obrzydzony.
Czy
to, na co właśnie patrzę, to odcięty kutas?
Kogo,
do kurwy nędzy, ten biedny, posiekany skurwiel zdenerwował aż tak bardzo?
– Co
mamy? – pytam, ale kiedy podnoszę głowę, dostrzegam przed sobą niewidzianego
nigdy wcześniej policjanta.
– Zabójstwo
– oznajmia, podając mi maskę, którą szybko zakrywam nos i usta.
Kurwa
mać. Świetna robota, Sherlocku, sam bym na to nie wpadł. Nie da się popełnić w
ten sposób samobójstwa, więc może miałby to być niby nieszczęśliwy wypadek?!
Och,
to takie straszne, on… on się potknął i nabił prosto na mój nóż, kiedy
przygotowywałem kebab i, no cóż, dopiero gdy był już w kawałkach, spostrzegłem,
że to nie kurczak…
Pieprzony
kretyn.
Patrzę
na niego spod przymrużonych powiek spojrzeniem zazwyczaj przywołującym moich
ludzi do porządku. Ten idiota jednak stoi tylko z rozdziawioną gębą jak pieprzona
ryba bez wody.
– I
co dalej?
– Nie
ma śladów włamania – odpowiada powoli. – Zakładam więc, że denat znał zabójcę…
– Nie
płacą ci za to, żebyś cokolwiek zakładał. Poza tym przestań zadeptywać mi
miejsce zbrodni. – Wskazuję palcem na zakrwawiony kawałek ciała, który
przykleił mu się do buta.
Facet
spuszcza wzrok, wytrzeszcza oczy i już w sekundę później biegnie do kosza na
śmieci, by zwrócić całą zawartość żołądka. Fragment ciała, który wygląda jak
ucho, nadal tkwi przyczepiony do jego podeszwy.
– Stój,
kurwa, w miejscu! – wrzeszczę.
– Niech
ktoś wsadzi to ucho do torebki na dowody – rozkazuje Marcus, po czym podchodzi
do mnie bez pośpiechu, przez cały czas kręcąc głową. – Sąsiadka nic nie
słyszała. Powiedziała nam, że gość nazywa się Maximus Law i jest właścicielem
klubu Rebel’s Reds.
Znam
to miejsce. To speluna dla jebanych sadystów.
– Więc
kto mógł mu to zrobić? Któryś z rywali?
Właściciele klubów,
zwłaszcza tych mniej legalnych, uwielbiają ze sobą rywalizować, więc w zasadzie
nie byłoby w tym nic dziwnego.
– Jeśli
tak, musiał mu nieźle zaleźć za skórę. – Marcus marszczy nos.
– Masz
rację, to nie było żadne ostrzeżenie ani wiadomość dla konkurentów. Wygląda na
to, że ten, kto rozczłonkował tego biednego skurwiela, zrobił to z prawdziwą
przyjemnością. Całe mieszkanie zalane jest krwią.
– Czy
to jego…? – Marcus zmienia na chwilę temat, kiedy napotyka wzrokiem leżącego na
podłodze członka ofiary.
– Aha
– potwierdzam. – Ustalmy przebieg zdarzeń poprzedzających zgon, a potem
zaczniemy działać.
Marcus
potrząsa głową, próbując pozbyć się zszokowanego wyrazu twarzy.
– CSI
już się tym zajęło. Możemy zacząć sprzątać.
Z największą przyjemnością.
– Potrzebuję
zeznań każdego mieszkańca tego budynku. Ktoś przecież musiał coś widzieć –
rozkazuję mundurowym, którzy blokują korytarz.
– A
my co, jedziemy do klubu? – pyta Marcus.
– Na
to wygląda.
Najwyraźniej
mogę zapomnieć, że zjem dziś kolację z rodziną.
Wyjmuję
telefon z kieszeni, wybieram numer Jade i czekam, aż w słuchawce odezwie się
jej słodki głosik.
Bez
względu na to, od ilu lat jesteśmy razem, wciąż nie potrafię nacieszyć się tą
cudowną dziewczyną. Nawet sam dźwięk jej głosu jest w stanie ukoić moją duszę.
Dryń.
Dryń.
– Cześć,
kotku – odzywa się cichutko, przez co moje ciało natychmiast się relaksuje.
– Hej,
jak tam wizyta u doktora?
Jade
wciąż nie zamierza się oszczędzać i nie myśli nawet o zatrudnieniu opiekunki do
dziecka, mimo że jest już w szóstym miesiącu ciąży.
Odkąd
urodziła MJ, pracuje na komisariacie na pół etatu. Na początku trudno było mi
się przyzwyczaić, że teraz nie zawsze będziemy pracować razem, ale sama
świadomość, że po powrocie do domu zastanę ją tam z naszym wspaniałym dzieckiem,
szybko wynagrodziła mi wszelkie boleści. Nasze życie jest kurewsko cudowne, nie
mógłbym marzyć o niczym więcej.
– W
porządku. Właśnie jestem w drodze, żeby odebrać MJ.
– A
jak tam bliźniaczki?
– Elise
została na kampusie, więc w domu jest tylko Elizabeth. – Wzdycha. – Wygląda na
to, że wszystko jest okej, ale wiesz, że z nią nigdy nie wiadomo…
– Może
odwiedzę je w ten weekend? – proponuję, bo doskonale rozumiem, jak bardzo się
nimi przejmuje.
– Dziękuję.
Wiem, jaki jesteś zajęty, ale…
– Nie
musisz dziękować ani niczego wyjaśniać, przecież mi też na nich zależy. To
żaden problem.
Maryann,
matka bliźniaczek i była żona Stantona, ostatnio dużo podróżuje i ma bardzo
napięty grafik w szpitalu. Jeździ na jakieś delegacje, szkolenia lekarskie czy
inne gówno i zostawia dziewczynki praktycznie samym sobie, chociaż mają dopiero
po dziewiętnaście lat.
– Okej
– odpowiada szeptem. Kiedy ścisza w ten sposób głos, przypominam sobie, jak
leżała pode mną w łóżku, podniecona tak bardzo, że niemal nie potrafiła złapać
oddechu… Muszę się powstrzymywać, by nie dostać erekcji.
– Wrócę
dzisiaj późno, ale spróbuj nie zasnąć, dobrze?
– Mhmmm
– mruczy, doskonale wiedząc, co mam na myśli. – Dobrze, ale nawet jeśli zasnę,
to wiesz, że zawsze możesz mnie obudzić…
Ach,
moja dziewczynka jest nie mniej napalona ode mnie. Oczywiście, że ją obudzę!
– Kocham
cię – dodaję na pożegnanie, po czym rozłączam się i wracam do pracy. Próbuję
zignorować złośliwy uśmieszek, który posyła mi Marcus. Jestem pewien, że
skurwiel wybielił sobie zęby i pewnie wprowadził jeszcze kilka innych poprawek.
Chociaż jesteśmy niemal w tym samym wieku, jego skóra jest o wiele gładsza niż
moja. Na domiar złego, widziałem ostatnio, jak Jade patrzyła na jego tyłek,
kiedy ściągał marynarkę.
– Och,
jesteście tacy uroczy – wzdycha, dramatycznie trzepocząc długimi rzęsami.
Kiedy
uderzam go pięścią w ramię, natychmiast kończy te szczeniackie zaczepki.
– Może
przestałbyś chichotać jak panienka, James, i w końcu sam znalazłbyś sobie
kobietę?
Detektyw
Marcus James ponownie został singlem w zeszłym roku, po raz pierwszy od
dziesięciu lat. Całe swoje życie spędził z jedną kobietą, jednak ta, z powodu
częstej nieobecności męża w domu i długich godzin jego pracy, postanowiła
poszukać pocieszenia w ramionach jakiegoś nadzianego skurwiela. Bogacz rzucił
ją po marnych kilku tygodniach, ale kiedy z podkulonym ogonem przyszła
przepraszać Marcusa, ten postanowił, że jej nie wybaczy.
Zapomniał
o romansach i rzucił się w wir pracy, jednak z doświadczenia wiem, że każdy
policjant potrzebuje kogoś, do kogo może wrócić wieczorem i przy kim zdoła
zapomnieć o całym syfie, którego doświadczył za dnia. Tylko nasi najbliżsi są w
stanie udowodnić nam, że na tym świecie istnieje jeszcze dobro. Bez tego zło
prędko nas pochłonie.
– Wiesz,
tak się składa, że już sobie kogoś znalazłem. – Wzrusza ramionami, po czym
wsiada do auta i wpisuje adres do nawigacji samochodowej.
Że
co, kurwa?
– Kogo?
I kiedy? – Odpalam silnik i włączam się do ruchu, przez cały czas spoglądając
na niego kątem oka. Chyba najwyższa pora, by przyznał się, że kogoś ma, w końcu
spędzam z tym dupkiem dosłownie każdy pieprzony dzień, a on ani razu nie
wspomniał o żadnej kobiecie!
Marcus
unosi dłonie, sygnalizując, że się poddaje.
– Hej,
spokojnie. My… no, dopiero zaczynamy tworzyć coś na poważnie. Ona jest ode mnie
młodsza i nie jestem pewien, co z tego wyjdzie, ale…
– Ale
co, dupku?
– Ale
jest mi z nią dobrze. Szczerze mówiąc, od dawna nie czułem się w taki sposób.
Kiedy
tylko to słyszę, od razu szczerzę się jak nastolatka. Ech, przed chwilą
nazwałem go panienką, a sam nie jestem wcale lepszy…
– Więc
ile ma lat? – dopytuję.
– Dwadzieścia
pięć.
– O,
to dobry wiek. Właśnie wtedy kobiety są najbardziej napalone – śmieję się, ale
zaraz czuję na sobie jego przeszywające spojrzenie. – No co?
– Skąd
ty, kurwa, wiesz takie rzeczy?
– Jestem
detektywem, nie? Muszę wiedzieć co nieco o ludzkiej naturze – żartuję.
Marcus
wybucha głośnym śmiechem, przez co ja również zaczynam się śmiać.
– No,
to jak ta szczęściara ma na imię? – pytam, gdy już się uspokajamy.
Marcus
przez cały czas nie przestaje szczerzyć zębów.
– Lisa.
– Powinniśmy
kiedyś zjeść razem kolację.
– Jasne,
musimy się umówić. – Kiwa głową.
No,
to dopiero dobry znak. Najwyraźniej stary Marcus myśli o tej dziewczynie na
poważnie.
Skręcam
na parking za klubem Rebel’s Red. Parkuję na pierwszym wolnym miejscu, po czym
obaj wysiadamy z samochodu. Przed wejściem do tego przybytku rozkoszy wita nas
czerwony, migający neon, przedstawiający sylwetkę kobiety o wyjątkowo pokaźnym
biuście.
– Bardzo
oryginalne – komentuje Marcus.
Drzwi
otwiera nam mocno zbudowany mężczyzna, który od razu mierzy nas wściekłym
spojrzeniem.
– Karty
członkowskie? – warczy.
Z
uśmiechem pokazuję mu odznakę.
– Jasne,
to moja karta stałego klienta.
Facet
przewraca oczami, a następnie odwraca się w kierunku baru.
– Ej,
Morris! Przyjechały psy! – krzyczy.
Czyżbym
cofnął się w czasie do lat dziewięćdziesiątych? Nie sądziłem, że ludzie nadal
nazywają nas psami.
Podchodzę
do barmana, którego mięśniak nazwał Morrisem, pokazuję mu odznakę, po chwili
chowając ją do tylnej kieszeni spodni.
– Jest
tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pogadać na osobności?
– Właściciel
jeszcze nie przyszedł – mruczy Morris, nie podnosząc wzroku znad baru, który
właśnie przeciera ściereczką.
– No
i nie przyjdzie – odpowiada Marcus, wyrywając mu z rąk ścierkę i odrzucając ją
gdzieś na bok. – Tak się składa, że nadal jest w swoim mieszkaniu. I to
pokrojony na trzydzieści pierdolonych kawałków…
– S-słucham?
– jąka się barman, podnosząc twarz i patrząc teraz prosto na nas.
– Kiedy
widziałeś swojego szefa po raz ostatni?
Mężczyzna
splata ręce na piersi i marszczy brwi.
– No,
ostatni raz był tu wczoraj w nocy. Wyszedł około drugiej i zabrał ze sobą jedną
z dziewczyn. – Rozgląda się po pomieszczeniu, więc my robimy to samo.
Wokół nas spacerują
półnagie kobiety, a podstarzali faceci ślinią się na widok gołych dziewczyn
wirujących wokół rur z taką gracją, jak gdyby robiły to od urodzenia. Klub nie
wygląda na zbyt oblegany, ale atmosfera jest tu wyjątkowo podła. Ściany są
ciemnoszare, wyklejone lustrzanymi panelami, a okrągłe, białe kanapy w lożach
przypominają raczej łóżka, które służą w wiadomym celu. Mam wrażenie, że
wszystko tutaj wykonano z plastiku, by łatwiej było to wyczyścić. Lokal jest
tani i dosyć podły, więc raczej wątpię, by ktoś z konkurencji chciał zamordować
jego właściciela.
– Scarlet!
– woła Morris do jednej z kilku rudych barmanek, a ta odwraca się do nas,
głośno przy tym cmokając. – Pamiętasz, że Max wyszedł wczoraj z jakąś
dziewczyną? Która to była?
Scarlet
ostentacyjnie przewraca oczami, a kiedy odpowiada, nawet na nas nie patrzy.
– Och,
to jedna z tych nowo kupionych… Nazwał ją Jessica Rabbit, ale jak dla mnie suka
jest wyjątkowo szkaradna…
Nowo kupionych?
Morris
natychmiast blednie.
– To
co, handlujecie tu kobietami? – Unoszę brew.
– Ja
tam nic nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ja tylko zajmuję się barem.
– Ta,
jasne – warczę. – Gdzie jego gabinet?
Morris
przez chwilę udaje, że jest zbyt zajęty układaniem kieliszków, by mi
odpowiedzieć, ale Marcus szybko się niecierpliwi i przywraca go do porządku,
uderzając pięścią w blat.
– Słuchaj
no! Chcesz, żebyśmy zamknęli tę waszą spelunę i zgarnęli was wszystkich na
przesłuchanie?
Oddech
Morrisa znacznie przyśpiesza.
– No… dobra.
Idźcie na zaplecze. Kod dostępu to osiem, jeden, sześć.
Kątem
oka zauważam, jak patrzy prosto na tego napakowanego dupka, który pilnuje
wejścia do lokalu, i jestem pewien, że w biurze Lawa jest coś, czego nie
powinniśmy znaleźć. Morris wyraźnie się tego boi, ale jeszcze bardziej nie chce
wylądować na komisariacie. Mamy szczęście – dzisiaj obejdzie się bez nakazu.
Wchodzimy
z Marcusem za bar, po czym ruszamy prosto na zaplecze. Idę za nim ciemnoczerwonym
korytarzem, który musi prowadzić do biura właściciela lokalu. Na ścianach
zawieszone zostały zdjęcia piosenkarek, które latami świetności cieszyły się
jeszcze przed naszym narodzeniem. Po prawej widzimy podwójne drzwi. Marcus
otwiera je i zagląda do domniemanego gabinetu.
– O
kurwa, a to co?! – mamrocze do siebie, po czym błyskawicznie wpada do środka.
Kiedy wchodzę tam zaraz
za nim, dosłownie staję w miejscu jak wryty. Widzę klatki – pieprzone klatki
dla psów, w których uwięzione są nagie kobiety. Naliczyłem ich aż osiem. Marcus
podbiega do nich i próbuje je otworzyć, ale każda klatka zabezpieczona jest
porządną kłódką.
Mimowolnie myślę o
mojej Jade i tym chorym skurwielu…
– Zgłoś
to do centrali – polecam Marcusowi, a sam odwracam się na pięcie i wściekły
wybiegam z pokoju.
Rozglądam
się, przechodząc obok baru, ale nigdzie wokół nie widzę już Morrisa. Przepycham
się obok tego olbrzymiego skurwiela na bramce i podbiegam do samochodu, w
którego bagażniku znajduję nożyce do cięcia metalu. Chcę już wrócić do
uwięzionych dziewczyn, kiedy w drodze powrotnej ochroniarz postanawia otworzyć
durny pysk.
– Czego
się czepiasz, psie? Za każdą z nich zapłacono, więc żadne prawo nie zostało
złamane…
O
Boże. Ten skurwysyn jest naprawdę wyjątkowo głupi.
Zaciskam
pięść i z rozmachem uderzam go prosto w nerkę. Facet zgina się z bólu, więc
łapię go za spocony łeb i zapoznaję skurwiela ze swoim kolanem. Przez chwilę
się chwieje, jednak zaraz upada na ziemię. Jego wielkie mięśnie mogą budzić
respekt wśród klientów burdeli, ale ja z takimi jak on mam do czynienia każdego
pieprzonego dnia.
– Policja
nie może… – próbuje coś wyjęczeć, trzymając się za nos, jednak ja nie pozwalam
mu dokończyć.
– Policja?
Przecież się potknąłeś.
Kiedy
wchodzę z powrotem do biura, Marcus wzywa posiłki, a wszystkie dziewczyny
siedzą skulone przy drzwiach swoich klatek. Przecinam każdą kłódkę po kolei, a
one wychodzą powoli na zewnątrz, przerażone i nad wyraz ostrożne.
Kilka
z nich wygląda naprawdę młodo. Prawdopodobnie są jeszcze nastolatkami.
– Wszystko
w porządku, jesteście bezpieczne – zapewniam je, pokazując odznakę.
– Powiecie mi, co tu robicie?
Napotykam
wzrokiem blondynkę, która gapi się na mnie wytrzeszczonymi z przerażenia
oczami. Zakrywa rękami piersi i krzyżuje nogi, co nie jest typowym zachowaniem
dla prostytutki… Serce zaczyna mi mocniej bić. Te kobiety nie są tutaj z
własnej woli. Najwyraźniej ten skurwiel, Law, zasłużył na los, jaki go spotkał.
– YA
zaplatil za azartnyye igry moyego ottsa – mówi dziewczyna siedząca przede mną.
Co
to za język? Rosyjski?
– Nie
mówię po rosyjsku – oznajmiam jej.
– On
mnie kupił – odpowiada nieśmiało z mocnym akcentem.
To
śledztwo właśnie stało się o wiele bardziej skomplikowane.
– Łap
za telefon – rozkazuję Marcusowi. – Sprowadź tu tłumacza i Agencję
Bezpieczeństwa.
– Się
robi.
– A,
i jeszcze coś – kontynuuję, a on spogląda na mnie przez ramię. – Natychmiast
zamykamy tę pieprzoną melinę.
Znak graficzny
rozdzielający części rozdziału
Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do
zaciemnionego domu, jednak już z przedpokoju dostrzegam, że Jade zostawiła w
kuchni zapalone światło. Uśmiecham się od ucha do ucha, wiedząc, że znajdę tam
kolację i butelkę piwa, którą zawsze dla mnie zostawia.
Kiedy
spoglądam na zegar migający na piekarniku, od razu głośno wzdycham. Minęła już
pierwsza w nocy, a ja dopiero wróciłem do domu. Cieszę się, że Jade na mnie nie
czekała. Ta ciąża, zresztą zupełnie jak poprzednia, potrafi nieźle dać jej w
kość. Szczerze mówiąc, to prawdziwy cud, że zdołaliśmy począć dwójkę dzieci z
taką łatwością pomimo rozległych blizn na jej szyjce macicy. Tak samo jak
pierwsza, ta ciąża również jest zagrożona. To spore ryzyko, ale – cholera –
przecież warto próbować. Dla faceta nie ma na świecie większego szczęścia niż
widok ukochanej kobiety, noszącej pod sercem jego potomka.
Mimowolnie
powracam myślami do kobiet, które uratowaliśmy tej nocy. Dowiedzieliśmy się, że
wszystkie pochodzą z Rosji; nietrudno było to odkryć, bo Maximus miał w notesie
nazwiska swoich kontaktów wraz z numerami telefonów. Gość był totalnie zielony
w tym biznesie, a za amatorstwo w tym świecie najczęściej płaci się śmiercią.
Ludzie,
wśród których zaczął się obracać, nie lubią ryzyka i nieodpowiedzialnych
klientów. Maximus był nieostrożny. Prędzej czy później mógł wpakować za kratki
siebie albo – co gorsza – wkopać swoją głupotą innych, dlatego też
prawdopodobnie postanowiono, że lepiej będzie się go pozbyć. Oczywiście na
razie to tylko hipoteza. Jutro czeka mnie cała masa przesłuchań, które być może
ją potwierdzą, a poza tym mam też nadzieję, że monitoring klubu da nam jakieś
okruszki, po których będziemy mogli zmierzać do celu.
Zwykle po śmierci
takich pieprzonych śmieci jak ten cały Maximus nie zadręczam się tym, kto ich
zamordował… Tym razem jest jednak inaczej. Kiedy myślę o tym, w jaki sposób go
uśmiercono, oraz o warunkach, w jakich przetrzymywał te biedne Rosjanki,
instynkt podpowiada mi, że dzięki tej sprawie dotrzemy do jakiejś naprawdę
grubej ryby przestępczego świata i uratujemy dużo więcej bezbronnych kobiet.
Handlarze ludźmi są największymi ścierwami na ziemi i chętnie będę pracował po
nocach, byle tylko wsadzić ich wszystkich do pierdla.
Kiedy
wyczuwam w powietrzu zapach klopsików, od razu zaczyna mi burczeć w brzuchu.
Otwieram butelkę piwa i wypijam łapczywie kilka łyków, po czym rzucam się na
jedzenie, pożerając je w niemal idiotycznie szybkim tempie.
Stoję przy zlewie i
opłukuję właśnie talerz, kiedy nagle czuję na brzuchu dotyk niewielkich,
kobiecych dłoni.
– Tak
myślałam, że słyszę cię w kuchni – szepcze Jade tuż za moimi plecami.
Odwracam
się do niej przodem i przyciągam ją bliżej siebie. Gdy zauważam, że na szafce
obok nas leży teraz jej pistolet, uśmiecham się, jednak nie komentuję tego ani
słowem. Uwielbiam to, że moja Jade jest taką waleczną wilczycą i zawsze mogę
być pewien, że ochroni nasze rodzinne gniazdo.
– Przepraszam,
że cię obudziłem – szepczę, całując ją prosto w czoło.
– Przecież
sama cię o to prosiłam. – Uśmiecha się, przyciskając głowę do mojej klatki
piersiowej. Pomiędzy nami czuję jej stale powiększający się brzuszek.
Po
chwili Jade odsuwa się nieco, przechyla głowę i spogląda mi prosto w oczy.
– Hej
– mamrocze cicho.
Nie
jestem w stanie opisać, jak bardzo kocham tę dziewczynę…
Kiedy zaszła w drugą
ciążę, zacząłem zauważać, jak bardzo zmieniła się od czasu urodzenia naszej
pierwszej córeczki. Myślę, że teraz czuje się o wiele spokojniejsza. W końcu
może się nieco odprężyć, bo ten skurwiel, Benny, już nie żyje i nigdy nie wróci
ani po nią, ani – o zgrozo – po naszą maleńką MJ. Mimo to, czasem wciąż dręczą
ją okrutne wspomnienia. To naturalne. Rozumiem, że się martwi, nawet mimo że
ten skurwiel już zdechł. Z nerwów stare rany często się otwierają.
Przypominam
sobie, jak wracaliśmy z naszej corocznej wizyty na nieoznakowanym grobie tego
psychola, a w rączkach naszej córeczki nagle odezwała się jakaś popieprzona,
śpiewająca lalka. Oboje odruchowo niemal strzeliliśmy do tej jebanej zabawki, a
Jade zaczęła nawet oskarżać ducha o to, że dręczy ją zza grobu. Zapewne
uznałbym to za niemal zabawne, gdyby nie strach w jej oczach, który dosłownie
łamał mi serce. Na całe szczęście szybko udało mi się ją uspokoić. Czym prędzej
zadzwoniłem do swojej matki, a ta niechętnie przyznała, że tak, chyba
rzeczywiście kupiła MJ taką lalkę, kiedy ostatnio się nią zajmowała… Ech,
trzeba przyznać, że mama kupuje jej milion durnych zabawek, których mała wcale
nie potrzebuje, ale… No cóż, nie jest jedyna, bo wszyscy nieustannie obsypujemy
MJ prezentami.
– Hej, skarbie – odpowiadam
szeptem, wdychając zapach swojej cudownej żony.
– Ciężki
dzień, co?
– Tak,
to jeden… No wiesz, z tych dni.
Jade doskonale rozumie,
co to oznacza, bo sama często miewała takie
dni.
– Pozwól
więc, że poprawię ci humor. – Przygryza wargę, palcami majstrując przy zapięciu
mojego paska. Zaraz potem rozpina mi spodnie i klęka na twardej podłodze.
Od
razu łapię ją za ramiona, ciągnąc w górę, by wstała z powrotem.
Co
jak co, ale moja ciężarna żona nie będzie klęczeć na lodowatych płytkach, żeby
zrobić mi loda.
– Kafelki
są zimne… Wiesz, może lepiej ja się tobą zajmę.
Podnoszę
ją i sadzam na kuchennym blacie, po czym delikatnie rozchylam jej szlafrok.
Jade jest pod nim całkowicie naga. Spoglądam z zachwytem na jej miękką,
oliwkową skórę i nabrzmiałe piersi, które aż się proszą, żebym je possał.
Podoba mi się, że podczas ciąży jej sutki stają się takie ciemne, a okrągły
brzuszek wygląda, jakby połknęła w całości małego arbuza. Delikatnie popycham
jej ramiona, a ona odchyla się i opiera ciało na łokciach. Jej cipka otwiera
się przede mną niczym przepiękny kwiat. Jest taka wilgotna… Nie zdołam dłużej
nad sobą panować.
Pochylam
się i smakuję ją językiem, drażniąc łechtaczkę kilkoma szybkimi liźnięciami.
Jej biodra automatycznie wędrują w górę, gdy zatapiam język w dziurce, a dłońmi
pieszczę cudowne ciało i idealne piersi swojej żony.
Jade
zaczyna wiercić się coraz mocniej. Doskonale wiem, jak bardzo chce, bym skupił
się na jej łechtaczce, więc w końcu przesuwam usta wyżej i zaczynam ją ssać, w
tym samym czasie wkładając dwa palce do jej mokrej cipki. Zginam je tak, by
pieścić ją w odpowiednim miejscu, aż Jade zaciska mięśnie. Jej westchnienia i
jęki stają się coraz głośniejsze.
– O
tu, tak… kurwa, tak… nie przestawaj… kurwa, nie przestawaj…
Kiedy
dochodzi, moje palce są jeszcze bardziej wilgotne niż wcześniej. Jej rozkosz
podnieca mnie do tego stopnia, że za każdym razem tracę przez nią głowę… Za
każdym pieprzonym razem.
Wstaję
prędko z podłogi i wchodzę w nią jednym, sprawnym ruchem. Zaciskam dłonie wokół
ud Jade, po czym przyciągam ją do siebie bliżej, tak że jej pupa wisi poza kuchennym
blatem. Poruszam się w niej coraz szybciej. Jade zaczyna pieścić swoje piersi,
a ja, obserwując ją, staję się twardszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Tak.
Właśnie tego było mi trzeba po tak potwornym dniu.
Moje
jądra stają się niemal boleśnie napięte. Czuję, że zaraz dojdę… Wychodzę z
niej, by ozdobić białymi kroplami spermy jej cudowny brzuch.
Oboje
głośno oddychamy, spełnieni i zadowoleni. W tym momencie marzę tylko o
prysznicu.
– Może
zamiast tego weźmiemy długą, gorącą kąpiel? – proponuje, jak gdyby czytała mi w
myślach.
Tak.
To brzmi kurewsko idealnie.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz