piątek, sierpnia 16, 2019

ROZDZIAŁ 2 "Nowa laleczka" Ker Dukey & K. Webster



ROZDZIAŁ DRUGI
~ Niezniszczone ~

Dillon

WIDZIAŁEM JUŻ DZIESIĄTKI MIEJSC ZBRODNI – ba, w niektórych z tych zbrodni brałem nawet udział – jednak jeszcze nigdy nie czułem się tak obrzydzony.
            Czy to, na co właśnie patrzę, to odcięty kutas?
            Kogo, do kurwy nędzy, ten biedny, posiekany skurwiel zdenerwował aż tak bardzo?
            – Co mamy? – pytam, ale kiedy podnoszę głowę, dostrzegam przed sobą niewidzianego nigdy wcześniej policjanta.
            – Zabójstwo – oznajmia, podając mi maskę, którą szybko zakrywam nos i usta.
            Kurwa mać. Świetna robota, Sherlocku, sam bym na to nie wpadł. Nie da się popełnić w ten sposób samobójstwa, więc może miałby to być niby nieszczęśliwy wypadek?!
Och, to takie straszne, on… on się potknął i nabił prosto na mój nóż, kiedy przygotowywałem kebab i, no cóż, dopiero gdy był już w kawałkach, spostrzegłem, że to nie kurczak…
            Pieprzony kretyn.
            Patrzę na niego spod przymrużonych powiek spojrzeniem zazwyczaj przywołującym moich ludzi do porządku. Ten idiota jednak stoi tylko z rozdziawioną gębą jak pieprzona ryba bez wody.
            – I co dalej?
            – Nie ma śladów włamania – odpowiada powoli. – Zakładam więc, że denat znał zabójcę…
            – Nie płacą ci za to, żebyś cokolwiek zakładał. Poza tym przestań zadeptywać mi miejsce zbrodni. – Wskazuję palcem na zakrwawiony kawałek ciała, który przykleił mu się do buta.
            Facet spuszcza wzrok, wytrzeszcza oczy i już w sekundę później biegnie do kosza na śmieci, by zwrócić całą zawartość żołądka. Fragment ciała, który wygląda jak ucho, nadal tkwi przyczepiony do jego podeszwy.
            – Stój, kurwa, w miejscu! – wrzeszczę.
            – Niech ktoś wsadzi to ucho do torebki na dowody – rozkazuje Marcus, po czym podchodzi do mnie bez pośpiechu, przez cały czas kręcąc głową. – Sąsiadka nic nie słyszała. Powiedziała nam, że gość nazywa się Maximus Law i jest właścicielem klubu Rebel’s Reds.
            Znam to miejsce. To speluna dla jebanych sadystów.
            – Więc kto mógł mu to zrobić? Któryś z rywali?
Właściciele klubów, zwłaszcza tych mniej legalnych, uwielbiają ze sobą rywalizować, więc w zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego.
            – Jeśli tak, musiał mu nieźle zaleźć za skórę. – Marcus marszczy nos.
            – Masz rację, to nie było żadne ostrzeżenie ani wiadomość dla konkurentów. Wygląda na to, że ten, kto rozczłonkował tego biednego skurwiela, zrobił to z prawdziwą przyjemnością. Całe mieszkanie zalane jest krwią.
            – Czy to jego…? – Marcus zmienia na chwilę temat, kiedy napotyka wzrokiem leżącego na podłodze członka ofiary.
            – Aha – potwierdzam. – Ustalmy przebieg zdarzeń poprzedzających zgon, a potem zaczniemy działać.
            Marcus potrząsa głową, próbując pozbyć się zszokowanego wyrazu twarzy.
            – CSI już się tym zajęło. Możemy zacząć sprzątać.
            Z największą przyjemnością.
            – Potrzebuję zeznań każdego mieszkańca tego budynku. Ktoś przecież musiał coś widzieć – rozkazuję mundurowym, którzy blokują korytarz.
            – A my co, jedziemy do klubu? – pyta Marcus.
            – Na to wygląda.
            Najwyraźniej mogę zapomnieć, że zjem dziś kolację z rodziną.
            Wyjmuję telefon z kieszeni, wybieram numer Jade i czekam, aż w słuchawce odezwie się jej słodki głosik.
            Bez względu na to, od ilu lat jesteśmy razem, wciąż nie potrafię nacieszyć się tą cudowną dziewczyną. Nawet sam dźwięk jej głosu jest w stanie ukoić moją duszę.
            Dryń.
            Dryń.
            – Cześć, kotku – odzywa się cichutko, przez co moje ciało natychmiast się relaksuje.
            – Hej, jak tam wizyta u doktora?
            Jade wciąż nie zamierza się oszczędzać i nie myśli nawet o zatrudnieniu opiekunki do dziecka, mimo że jest już w szóstym miesiącu ciąży.
            Odkąd urodziła MJ, pracuje na komisariacie na pół etatu. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić, że teraz nie zawsze będziemy pracować razem, ale sama świadomość, że po powrocie do domu zastanę ją tam z naszym wspaniałym dzieckiem, szybko wynagrodziła mi wszelkie boleści. Nasze życie jest kurewsko cudowne, nie mógłbym marzyć o niczym więcej.
            – W porządku. Właśnie jestem w drodze, żeby odebrać MJ.
            – A jak tam bliźniaczki?
            – Elise została na kampusie, więc w domu jest tylko Elizabeth. – Wzdycha. – Wygląda na to, że wszystko jest okej, ale wiesz, że z nią nigdy nie wiadomo…
            – Może odwiedzę je w ten weekend? – proponuję, bo doskonale rozumiem, jak bardzo się nimi przejmuje.
            – Dziękuję. Wiem, jaki jesteś zajęty, ale…
            – Nie musisz dziękować ani niczego wyjaśniać, przecież mi też na nich zależy. To żaden problem.
            Maryann, matka bliźniaczek i była żona Stantona, ostatnio dużo podróżuje i ma bardzo napięty grafik w szpitalu. Jeździ na jakieś delegacje, szkolenia lekarskie czy inne gówno i zostawia dziewczynki praktycznie samym sobie, chociaż mają dopiero po dziewiętnaście lat.
            – Okej – odpowiada szeptem. Kiedy ścisza w ten sposób głos, przypominam sobie, jak leżała pode mną w łóżku, podniecona tak bardzo, że niemal nie potrafiła złapać oddechu… Muszę się powstrzymywać, by nie dostać erekcji.
            – Wrócę dzisiaj późno, ale spróbuj nie zasnąć, dobrze?
            – Mhmmm – mruczy, doskonale wiedząc, co mam na myśli. – Dobrze, ale nawet jeśli zasnę, to wiesz, że zawsze możesz mnie obudzić…
            Ach, moja dziewczynka jest nie mniej napalona ode mnie. Oczywiście, że ją obudzę!
            – Kocham cię – dodaję na pożegnanie, po czym rozłączam się i wracam do pracy. Próbuję zignorować złośliwy uśmieszek, który posyła mi Marcus. Jestem pewien, że skurwiel wybielił sobie zęby i pewnie wprowadził jeszcze kilka innych poprawek. Chociaż jesteśmy niemal w tym samym wieku, jego skóra jest o wiele gładsza niż moja. Na domiar złego, widziałem ostatnio, jak Jade patrzyła na jego tyłek, kiedy ściągał marynarkę.
            – Och, jesteście tacy uroczy – wzdycha, dramatycznie trzepocząc długimi rzęsami.
            Kiedy uderzam go pięścią w ramię, natychmiast kończy te szczeniackie zaczepki.
            – Może przestałbyś chichotać jak panienka, James, i w końcu sam znalazłbyś sobie kobietę?
            Detektyw Marcus James ponownie został singlem w zeszłym roku, po raz pierwszy od dziesięciu lat. Całe swoje życie spędził z jedną kobietą, jednak ta, z powodu częstej nieobecności męża w domu i długich godzin jego pracy, postanowiła poszukać pocieszenia w ramionach jakiegoś nadzianego skurwiela. Bogacz rzucił ją po marnych kilku tygodniach, ale kiedy z podkulonym ogonem przyszła przepraszać Marcusa, ten postanowił, że jej nie wybaczy.
            Zapomniał o romansach i rzucił się w wir pracy, jednak z doświadczenia wiem, że każdy policjant potrzebuje kogoś, do kogo może wrócić wieczorem i przy kim zdoła zapomnieć o całym syfie, którego doświadczył za dnia. Tylko nasi najbliżsi są w stanie udowodnić nam, że na tym świecie istnieje jeszcze dobro. Bez tego zło prędko nas pochłonie.
            – Wiesz, tak się składa, że już sobie kogoś znalazłem. – Wzrusza ramionami, po czym wsiada do auta i wpisuje adres do nawigacji samochodowej.
            Że co, kurwa?
            – Kogo? I kiedy? – Odpalam silnik i włączam się do ruchu, przez cały czas spoglądając na niego kątem oka. Chyba najwyższa pora, by przyznał się, że kogoś ma, w końcu spędzam z tym dupkiem dosłownie każdy pieprzony dzień, a on ani razu nie wspomniał o żadnej kobiecie!
            Marcus unosi dłonie, sygnalizując, że się poddaje.
            – Hej, spokojnie. My… no, dopiero zaczynamy tworzyć coś na poważnie. Ona jest ode mnie młodsza i nie jestem pewien, co z tego wyjdzie, ale…
            – Ale co, dupku?
            – Ale jest mi z nią dobrze. Szczerze mówiąc, od dawna nie czułem się w taki sposób.
            Kiedy tylko to słyszę, od razu szczerzę się jak nastolatka. Ech, przed chwilą nazwałem go panienką, a sam nie jestem wcale lepszy…
            – Więc ile ma lat? – dopytuję.
            – Dwadzieścia pięć.
            – O, to dobry wiek. Właśnie wtedy kobiety są najbardziej napalone – śmieję się, ale zaraz czuję na sobie jego przeszywające spojrzenie. – No co?
            – Skąd ty, kurwa, wiesz takie rzeczy?
            – Jestem detektywem, nie? Muszę wiedzieć co nieco o ludzkiej naturze – żartuję.
            Marcus wybucha głośnym śmiechem, przez co ja również zaczynam się śmiać.
            – No, to jak ta szczęściara ma na imię? – pytam, gdy już się uspokajamy.
            Marcus przez cały czas nie przestaje szczerzyć zębów.
            – Lisa.
            – Powinniśmy kiedyś zjeść razem kolację.
            – Jasne, musimy się umówić. – Kiwa głową.
            No, to dopiero dobry znak. Najwyraźniej stary Marcus myśli o tej dziewczynie na poważnie.
            Skręcam na parking za klubem Rebel’s Red. Parkuję na pierwszym wolnym miejscu, po czym obaj wysiadamy z samochodu. Przed wejściem do tego przybytku rozkoszy wita nas czerwony, migający neon, przedstawiający sylwetkę kobiety o wyjątkowo pokaźnym biuście.
            – Bardzo oryginalne – komentuje Marcus.
            Drzwi otwiera nam mocno zbudowany mężczyzna, który od razu mierzy nas wściekłym spojrzeniem.
            – Karty członkowskie? – warczy.
            Z uśmiechem pokazuję mu odznakę.
            – Jasne, to moja karta stałego klienta.
            Facet przewraca oczami, a następnie odwraca się w kierunku baru.
            – Ej, Morris! Przyjechały psy! – krzyczy.
            Czyżbym cofnął się w czasie do lat dziewięćdziesiątych? Nie sądziłem, że ludzie nadal nazywają nas psami.
            Podchodzę do barmana, którego mięśniak nazwał Morrisem, pokazuję mu odznakę, po chwili chowając ją do tylnej kieszeni spodni.
            – Jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pogadać na osobności?
            – Właściciel jeszcze nie przyszedł – mruczy Morris, nie podnosząc wzroku znad baru, który właśnie przeciera ściereczką.
            – No i nie przyjdzie – odpowiada Marcus, wyrywając mu z rąk ścierkę i odrzucając ją gdzieś na bok. – Tak się składa, że nadal jest w swoim mieszkaniu. I to pokrojony na trzydzieści pierdolonych kawałków…
            – S-słucham? – jąka się barman, podnosząc twarz i patrząc teraz prosto na nas.
            – Kiedy widziałeś swojego szefa po raz ostatni?
            Mężczyzna splata ręce na piersi i marszczy brwi.
            – No, ostatni raz był tu wczoraj w nocy. Wyszedł około drugiej i zabrał ze sobą jedną z dziewczyn. – Rozgląda się po pomieszczeniu, więc my robimy to samo.
Wokół nas spacerują półnagie kobiety, a podstarzali faceci ślinią się na widok gołych dziewczyn wirujących wokół rur z taką gracją, jak gdyby robiły to od urodzenia. Klub nie wygląda na zbyt oblegany, ale atmosfera jest tu wyjątkowo podła. Ściany są ciemnoszare, wyklejone lustrzanymi panelami, a okrągłe, białe kanapy w lożach przypominają raczej łóżka, które służą w wiadomym celu. Mam wrażenie, że wszystko tutaj wykonano z plastiku, by łatwiej było to wyczyścić. Lokal jest tani i dosyć podły, więc raczej wątpię, by ktoś z konkurencji chciał zamordować jego właściciela.
            – Scarlet! – woła Morris do jednej z kilku rudych barmanek, a ta odwraca się do nas, głośno przy tym cmokając. – Pamiętasz, że Max wyszedł wczoraj z jakąś dziewczyną? Która to była?
            Scarlet ostentacyjnie przewraca oczami, a kiedy odpowiada, nawet na nas nie patrzy.
            – Och, to jedna z tych nowo kupionych… Nazwał ją Jessica Rabbit, ale jak dla mnie suka jest wyjątkowo szkaradna…
            Nowo kupionych?
            Morris natychmiast blednie.
            – To co, handlujecie tu kobietami? – Unoszę brew.
            – Ja tam nic nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ja tylko zajmuję się barem.
            – Ta, jasne – warczę. – Gdzie jego gabinet?
            Morris przez chwilę udaje, że jest zbyt zajęty układaniem kieliszków, by mi odpowiedzieć, ale Marcus szybko się niecierpliwi i przywraca go do porządku, uderzając pięścią w blat.
            – Słuchaj no! Chcesz, żebyśmy zamknęli tę waszą spelunę i zgarnęli was wszystkich na przesłuchanie?
            Oddech Morrisa znacznie przyśpiesza.
– No… dobra. Idźcie na zaplecze. Kod dostępu to osiem, jeden, sześć.
            Kątem oka zauważam, jak patrzy prosto na tego napakowanego dupka, który pilnuje wejścia do lokalu, i jestem pewien, że w biurze Lawa jest coś, czego nie powinniśmy znaleźć. Morris wyraźnie się tego boi, ale jeszcze bardziej nie chce wylądować na komisariacie. Mamy szczęście – dzisiaj obejdzie się bez nakazu.
            Wchodzimy z Marcusem za bar, po czym ruszamy prosto na zaplecze. Idę za nim ciemnoczerwonym korytarzem, który musi prowadzić do biura właściciela lokalu. Na ścianach zawieszone zostały zdjęcia piosenkarek, które latami świetności cieszyły się jeszcze przed naszym narodzeniem. Po prawej widzimy podwójne drzwi. Marcus otwiera je i zagląda do domniemanego gabinetu.
            – O kurwa, a to co?! – mamrocze do siebie, po czym błyskawicznie wpada do środka.
Kiedy wchodzę tam zaraz za nim, dosłownie staję w miejscu jak wryty. Widzę klatki – pieprzone klatki dla psów, w których uwięzione są nagie kobiety. Naliczyłem ich aż osiem. Marcus podbiega do nich i próbuje je otworzyć, ale każda klatka zabezpieczona jest porządną kłódką.
Mimowolnie myślę o mojej Jade i tym chorym skurwielu…
            – Zgłoś to do centrali – polecam Marcusowi, a sam odwracam się na pięcie i wściekły wybiegam z pokoju.
            Rozglądam się, przechodząc obok baru, ale nigdzie wokół nie widzę już Morrisa. Przepycham się obok tego olbrzymiego skurwiela na bramce i podbiegam do samochodu, w którego bagażniku znajduję nożyce do cięcia metalu. Chcę już wrócić do uwięzionych dziewczyn, kiedy w drodze powrotnej ochroniarz postanawia otworzyć durny pysk.
            – Czego się czepiasz, psie? Za każdą z nich zapłacono, więc żadne prawo nie zostało złamane…
            O Boże. Ten skurwysyn jest naprawdę wyjątkowo głupi.
            Zaciskam pięść i z rozmachem uderzam go prosto w nerkę. Facet zgina się z bólu, więc łapię go za spocony łeb i zapoznaję skurwiela ze swoim kolanem. Przez chwilę się chwieje, jednak zaraz upada na ziemię. Jego wielkie mięśnie mogą budzić respekt wśród klientów burdeli, ale ja z takimi jak on mam do czynienia każdego pieprzonego dnia.
            – Policja nie może… – próbuje coś wyjęczeć, trzymając się za nos, jednak ja nie pozwalam mu dokończyć.
            – Policja? Przecież się potknąłeś.
            Kiedy wchodzę z powrotem do biura, Marcus wzywa posiłki, a wszystkie dziewczyny siedzą skulone przy drzwiach swoich klatek. Przecinam każdą kłódkę po kolei, a one wychodzą powoli na zewnątrz, przerażone i nad wyraz ostrożne.
            Kilka z nich wygląda naprawdę młodo. Prawdopodobnie są jeszcze nastolatkami.
            – Wszystko w porządku, jesteście bezpieczne – zapewniam je, pokazując odznakę. – Powiecie mi, co tu robicie?
            Napotykam wzrokiem blondynkę, która gapi się na mnie wytrzeszczonymi z przerażenia oczami. Zakrywa rękami piersi i krzyżuje nogi, co nie jest typowym zachowaniem dla prostytutki… Serce zaczyna mi mocniej bić. Te kobiety nie są tutaj z własnej woli. Najwyraźniej ten skurwiel, Law, zasłużył na los, jaki go spotkał.
            – YA zaplatil za azartnyye igry moyego ottsa – mówi dziewczyna siedząca przede mną.
            Co to za język? Rosyjski?
            – Nie mówię po rosyjsku – oznajmiam jej.
            – On mnie kupił – odpowiada nieśmiało z mocnym akcentem.
            To śledztwo właśnie stało się o wiele bardziej skomplikowane.
            – Łap za telefon – rozkazuję Marcusowi. – Sprowadź tu tłumacza i Agencję Bezpieczeństwa.
            – Się robi.
            – A, i jeszcze coś – kontynuuję, a on spogląda na mnie przez ramię. – Natychmiast zamykamy tę pieprzoną melinę.

Znak graficzny rozdzielający części rozdziału

Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do zaciemnionego domu, jednak już z przedpokoju dostrzegam, że Jade zostawiła w kuchni zapalone światło. Uśmiecham się od ucha do ucha, wiedząc, że znajdę tam kolację i butelkę piwa, którą zawsze dla mnie zostawia.
            Kiedy spoglądam na zegar migający na piekarniku, od razu głośno wzdycham. Minęła już pierwsza w nocy, a ja dopiero wróciłem do domu. Cieszę się, że Jade na mnie nie czekała. Ta ciąża, zresztą zupełnie jak poprzednia, potrafi nieźle dać jej w kość. Szczerze mówiąc, to prawdziwy cud, że zdołaliśmy począć dwójkę dzieci z taką łatwością pomimo rozległych blizn na jej szyjce macicy. Tak samo jak pierwsza, ta ciąża również jest zagrożona. To spore ryzyko, ale – cholera – przecież warto próbować. Dla faceta nie ma na świecie większego szczęścia niż widok ukochanej kobiety, noszącej pod sercem jego potomka.
            Mimowolnie powracam myślami do kobiet, które uratowaliśmy tej nocy. Dowiedzieliśmy się, że wszystkie pochodzą z Rosji; nietrudno było to odkryć, bo Maximus miał w notesie nazwiska swoich kontaktów wraz z numerami telefonów. Gość był totalnie zielony w tym biznesie, a za amatorstwo w tym świecie najczęściej płaci się śmiercią.
            Ludzie, wśród których zaczął się obracać, nie lubią ryzyka i nieodpowiedzialnych klientów. Maximus był nieostrożny. Prędzej czy później mógł wpakować za kratki siebie albo – co gorsza – wkopać swoją głupotą innych, dlatego też prawdopodobnie postanowiono, że lepiej będzie się go pozbyć. Oczywiście na razie to tylko hipoteza. Jutro czeka mnie cała masa przesłuchań, które być może ją potwierdzą, a poza tym mam też nadzieję, że monitoring klubu da nam jakieś okruszki, po których będziemy mogli zmierzać do celu.
Zwykle po śmierci takich pieprzonych śmieci jak ten cały Maximus nie zadręczam się tym, kto ich zamordował… Tym razem jest jednak inaczej. Kiedy myślę o tym, w jaki sposób go uśmiercono, oraz o warunkach, w jakich przetrzymywał te biedne Rosjanki, instynkt podpowiada mi, że dzięki tej sprawie dotrzemy do jakiejś naprawdę grubej ryby przestępczego świata i uratujemy dużo więcej bezbronnych kobiet. Handlarze ludźmi są największymi ścierwami na ziemi i chętnie będę pracował po nocach, byle tylko wsadzić ich wszystkich do pierdla.
            Kiedy wyczuwam w powietrzu zapach klopsików, od razu zaczyna mi burczeć w brzuchu. Otwieram butelkę piwa i wypijam łapczywie kilka łyków, po czym rzucam się na jedzenie, pożerając je w niemal idiotycznie szybkim tempie.
Stoję przy zlewie i opłukuję właśnie talerz, kiedy nagle czuję na brzuchu dotyk niewielkich, kobiecych dłoni.
            – Tak myślałam, że słyszę cię w kuchni – szepcze Jade tuż za moimi plecami.
            Odwracam się do niej przodem i przyciągam ją bliżej siebie. Gdy zauważam, że na szafce obok nas leży teraz jej pistolet, uśmiecham się, jednak nie komentuję tego ani słowem. Uwielbiam to, że moja Jade jest taką waleczną wilczycą i zawsze mogę być pewien, że ochroni nasze rodzinne gniazdo.
            – Przepraszam, że cię obudziłem – szepczę, całując ją prosto w czoło.
            – Przecież sama cię o to prosiłam. – Uśmiecha się, przyciskając głowę do mojej klatki piersiowej. Pomiędzy nami czuję jej stale powiększający się brzuszek.
            Po chwili Jade odsuwa się nieco, przechyla głowę i spogląda mi prosto w oczy.
            – Hej – mamrocze cicho.
            Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo kocham tę dziewczynę…
Kiedy zaszła w drugą ciążę, zacząłem zauważać, jak bardzo zmieniła się od czasu urodzenia naszej pierwszej córeczki. Myślę, że teraz czuje się o wiele spokojniejsza. W końcu może się nieco odprężyć, bo ten skurwiel, Benny, już nie żyje i nigdy nie wróci ani po nią, ani – o zgrozo – po naszą maleńką MJ. Mimo to, czasem wciąż dręczą ją okrutne wspomnienia. To naturalne. Rozumiem, że się martwi, nawet mimo że ten skurwiel już zdechł. Z nerwów stare rany często się otwierają.
            Przypominam sobie, jak wracaliśmy z naszej corocznej wizyty na nieoznakowanym grobie tego psychola, a w rączkach naszej córeczki nagle odezwała się jakaś popieprzona, śpiewająca lalka. Oboje odruchowo niemal strzeliliśmy do tej jebanej zabawki, a Jade zaczęła nawet oskarżać ducha o to, że dręczy ją zza grobu. Zapewne uznałbym to za niemal zabawne, gdyby nie strach w jej oczach, który dosłownie łamał mi serce. Na całe szczęście szybko udało mi się ją uspokoić. Czym prędzej zadzwoniłem do swojej matki, a ta niechętnie przyznała, że tak, chyba rzeczywiście kupiła MJ taką lalkę, kiedy ostatnio się nią zajmowała… Ech, trzeba przyznać, że mama kupuje jej milion durnych zabawek, których mała wcale nie potrzebuje, ale… No cóż, nie jest jedyna, bo wszyscy nieustannie obsypujemy MJ prezentami.      
– Hej, skarbie – odpowiadam szeptem, wdychając zapach swojej cudownej żony.
            – Ciężki dzień, co?
            – Tak, to jeden… No wiesz, z tych dni.
Jade doskonale rozumie, co to oznacza, bo sama często miewała takie dni.
            – Pozwól więc, że poprawię ci humor. – Przygryza wargę, palcami majstrując przy zapięciu mojego paska. Zaraz potem rozpina mi spodnie i klęka na twardej podłodze.
            Od razu łapię ją za ramiona, ciągnąc w górę, by wstała z powrotem.
            Co jak co, ale moja ciężarna żona nie będzie klęczeć na lodowatych płytkach, żeby zrobić mi loda.
            – Kafelki są zimne… Wiesz, może lepiej ja się tobą zajmę.
            Podnoszę ją i sadzam na kuchennym blacie, po czym delikatnie rozchylam jej szlafrok. Jade jest pod nim całkowicie naga. Spoglądam z zachwytem na jej miękką, oliwkową skórę i nabrzmiałe piersi, które aż się proszą, żebym je possał. Podoba mi się, że podczas ciąży jej sutki stają się takie ciemne, a okrągły brzuszek wygląda, jakby połknęła w całości małego arbuza. Delikatnie popycham jej ramiona, a ona odchyla się i opiera ciało na łokciach. Jej cipka otwiera się przede mną niczym przepiękny kwiat. Jest taka wilgotna… Nie zdołam dłużej nad sobą panować.
            Pochylam się i smakuję ją językiem, drażniąc łechtaczkę kilkoma szybkimi liźnięciami. Jej biodra automatycznie wędrują w górę, gdy zatapiam język w dziurce, a dłońmi pieszczę cudowne ciało i idealne piersi swojej żony.
            Jade zaczyna wiercić się coraz mocniej. Doskonale wiem, jak bardzo chce, bym skupił się na jej łechtaczce, więc w końcu przesuwam usta wyżej i zaczynam ją ssać, w tym samym czasie wkładając dwa palce do jej mokrej cipki. Zginam je tak, by pieścić ją w odpowiednim miejscu, aż Jade zaciska mięśnie. Jej westchnienia i jęki stają się coraz głośniejsze.
            – O tu, tak… kurwa, tak… nie przestawaj… kurwa, nie przestawaj…
            Kiedy dochodzi, moje palce są jeszcze bardziej wilgotne niż wcześniej. Jej rozkosz podnieca mnie do tego stopnia, że za każdym razem tracę przez nią głowę… Za każdym pieprzonym razem.
            Wstaję prędko z podłogi i wchodzę w nią jednym, sprawnym ruchem. Zaciskam dłonie wokół ud Jade, po czym przyciągam ją do siebie bliżej, tak że jej pupa wisi poza kuchennym blatem. Poruszam się w niej coraz szybciej. Jade zaczyna pieścić swoje piersi, a ja, obserwując ją, staję się twardszy niż kiedykolwiek wcześniej.
            Tak. Właśnie tego było mi trzeba po tak potwornym dniu.
            Moje jądra stają się niemal boleśnie napięte. Czuję, że zaraz dojdę… Wychodzę z niej, by ozdobić białymi kroplami spermy jej cudowny brzuch.
            Oboje głośno oddychamy, spełnieni i zadowoleni. W tym momencie marzę tylko o prysznicu.
            – Może zamiast tego weźmiemy długą, gorącą kąpiel? – proponuje, jak gdyby czytała mi w myślach.
            Tak. To brzmi kurewsko idealnie.





Buziaki MrsBookBook 😙

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © MrsBookBook , Blogger