środa, września 04, 2019

MISJA 1 "Dopóki nie zajdzie słońce" Ewa Pirce




MISJA
1

Prawda czai się głęboko w mroku.

PIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ…

Sam
– Usiądź, Samuelu – polecił Frost, kiedy wszedłem do jego gabinetu. 
Był szefem działu Centralnej Agencji Wywiadowczej w ośrodku zwalczania terroryzmu, a co za ty idzie – moim przełożonym.
– Kazano mi się zgłosić – powiedziałem dość twardym tonem.
– Usiądź, proszę. – Przemawiał przez niego autorytaryzm, więc nie pozostało mi nic innego, jak spełnić jego polecenie.
Czułem, że ta rozmowa nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. Wyciągnąłem nogi, krzyżując je w kostkach, i w napięciu czekałem na wywód.
– Doktor Hopkins poinformował nas, że nie stawiłeś się na ostatnich trzech spotkaniach. – Frost sięgnął po szarą teczkę z moim nazwiskiem i zaczął przeglądać jej zawartość.
– Nie czuję takiej potrzeby. Wszystko ze mną w porządku – zapewniłem stanowczo.
– Wiesz doskonale, że wymagasz leczenia. Złamałeś warunki, które ci postawiono. Znasz zasady, chłopcze.
– Potrafię kontrolować swoje emocje i myśli. Nie potrzebuję do tego żadnego konowała. – Wyprostowałem się na fotelu i usiłowałem zachować spokój.
– Gdzie spędziłeś wczorajszą noc? – Przełożony uniósł pytająco brew, ale minę miał taką, jakby doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
Skrzywiłem się, wiedząc, że wpadłem w tarapaty.
– W barze.
Siedziałem bez ruchu i patrzyłem mu bezczelnie w oczy.
– Samuelu. – Westchnął i pochylił się w moim kierunku. – Jesteś moim najlepszym żołnierzem, ale nie mogę ryzykować. Od ciebie i twoich decyzji zależy życie moich ludzi. Będąc w terenie, musisz mieć wyostrzone wszystkie zmysły. Stępiasz je, żłopiąc wódę każdej, k*rwa, nocy! – Jego głos co sylabę bardziej się podnosił, aż w końcu dobił do krzyku.
– To, co robię w wolnym czasie, jest tylko i wyłącznie moją sprawą – odpysknąłem. – Poza tym piję bourbona, nie wódkę – sprostowałem gwoli ścisłości, skoro czepialiśmy się szczegółów.
– Otóż nie! – Walnął pięścią w blat biurka dla podkreślenia swojego stanowiska. – Wszystko, co dotyczy twojego życia osobistego, przekłada się na pracę. Zrekrutowaliśmy cię nie bez powodu. Byłeś perfekcyjny we wszystkim, czego się dotknąłeś. Agentem nie zostaje się na osiem godzin, to praca przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu, przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Po wpadce z Karilem wszystko się pojebało. W Nowosybirsku o mało nie straciliśmy dwóch ludzi. 
Opadł na fotel i potarł twarz dłonią. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo był zmęczony wydarzeniami ostatnich miesięcy.
– To był tylko jeden raz. – Przeszedłem w tryb obrony, mimo że miał pieprzoną rację.
– Tylko jeden! – prychnął. – Mówisz o dwóch życiach, do k*rwy nędzy, o ludziach mających rodziny do utrzymania, żony, dzieci, pieprzone matki. – Podniósł się energicznie i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. – Nie mogę ryzykować.
Siedziałem sztywno, nie zdradzając szalejących we mnie emocji. Każde wydostające się z jego ust słowo działało na mnie jak najbardziej wyszukana tortura. Miałem ochotę wstać i wyjść.
– Zabiłem o wiele więcej ludzi. To wam nigdy nie przeszkadzało. – Przepełniały mnie wyrzuty i gniew, zacząłem tracić nad sobą kontrolę.
Frost zatrzymał się, piorunując mnie wzrokiem.
– To byli szpiedzy, bandyci, degeneraci i terroryści. Ludzie, którzy grozili naszemu krajowi i jego obywatelom. To zupełnie coś innego.
– Trzyletnia brązowooka dziewczynka też była szpiegiem i terrorystą?
Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałbym trupem. Widziałem, jak nieznacznie drgała mu dolna warga, a dłonie zacisnęły się w pięści. Opadł znowu ciężko na fotel. Poddał się, zabrakło mu woli walki. Jego postawa mówiła sama za siebie. Nie miał siły. Umiałem dobrze rozczytywać ludzi. Lata spędzone na pracy dla wywiadu sprawiły, że nie potrafiłem tak po prostu rozmawiać. Zawsze zwracałem uwagę na drobiazgi, w mowie ciała dopatrywałem się znaków dowodzących o słabościach, wstydzie czy tajemnicy. Niejednokrotnie uratowało mi to dupę.
– To, co było, zostawiamy za sobą. Ty najwyraźniej tego nie potrafisz, dlatego najlepszym w tym momencie rozwiązaniem będzie urlop – oświadczył po chwili Frost.
Zebrało mi się na mdłości. To była dla mnie najgorsza opcja. 
– Ktoś sprzedaje informacje Rosjanom i jestem cholernie bliski odkrycia, o kogo chodzi. Jestem przekonany, że to jeden z pracujących w naszej jednostce agentów, i nie pozwolę, żeby miesiące mojej pracy zostały zaprzepaszczone wyłącznie dlatego, że nie stawiłem się na jakąś pieprzoną sesję. – Próbowałem mówić spokojnie, lecz niezupełnie mi to wyszło.
– Pamiętaj, że nie ty o tym decydujesz, tylko ja – przypomniał pułkownik, ponownie gromiąc mnie wzrokiem.
– Proszę mnie posłuchać. – Pochyliłem się w jego stronę. Rozstawiłem szeroko nogi, opierając łokcie na kolanach. – Mamy na terenie Rosji dwunastu cennych agentów. Jeżeli moje przypuszczenia się sprawdzą i ktoś od nas sprzedaje informacje, to zagrożone jest życie naszych tajniaków zarówno w Rosji, jak i w Waszyngtonie. Jeżeli Rosjanie dopadliby nasze wtyki na terenie ich kraju, to niech mi pan wierzy, marzeniem tych agentów byłaby śmierć.
– Wiem, do cholery. Sądzisz, że co ja tu, k*rwa, robię? Składam samoloty z papieru?! – sarknął Frost. – Właśnie ze względu na ich życie i bezpieczeństwo muszę cię odsunąć.
– K*rwa! – Poderwałem się, nie potrafiąc dłużej kryć irytacji. Zdaje się, że przy okazji przewróciłem krzesło, na którym siedziałem. – Zajmuję się operacjami przeciw obcym wywiadom od trzech lat. Czy podczas mojej pracy zawiodłem więcej niż raz?
Frost przełknął nerwowo ślinę, przesuwając dłonią po swojej łysinie.
– Nie – odparł cicho.
– No właśnie, szefie, zdarzyło się tylko raz. – Pochwyciłem jego spojrzenie. – Jestem profesjonalistą, kiedy idę na akcję. Wszystko, co dotyczy mnie i moich uczuć, zostawiam za sobą. Nie myślę o niczym prócz wykonania zadania.
Dowódca znowu potarł łysą czaszkę – dawno temu odkryłem, że to tik nerwowy.
– K*rwa! – przeklął, a ja już wiedziałem, że odpuszcza. – Dobra, chłopcze, dam ci szansę. Nie spieprz tego, bo jak coś pójdzie nie tak, polecę razem z tobą.
– Dziękuję za zaufanie, sir. – Wyciągnąłem ku niemu dłoń. Uścisnął ją mocno, jak na byłego komandosa przystało. – Nie zawiodę pana.
Od tej obietnicy zależało moje być albo nie być w agencji. Zamierzałem jej dotrzymać – choćby nie wiem co.
– I masz, do cholery, chodzić na sesje z Hopkinsem.
Skrzywiłem się na jego ostatnie słowa, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam możliwości polemizowania.
– W porządku. – Odwróciłem się i pomaszerowałem do drzwi.

***
Zasadzka trwała dziesięć dni. Dookoła panowały egipskie ciemności, do szpiku kości przenikało mnie zimno, a od ślęczenia w tej norze robiło mi się niedobrze. Ostry zapach stęchlizny i wilgoci drażnił moje nozdrza. 
Kiedy w końcu go zobaczyłem, poczułem ekscytację i znajomy dreszcz podniecenia. Rozpracowywałem tę sprawę kilka miesięcy i cholernie chciałem dorwać skurwiela, który zdradzał swój kraj. To było warte przebywania w spartańskich warunkach.
Miejsce, które wybrano na wymianę informacji, było odludne i opuszczone. Przez kilka dni tkwienia w tej dziurze zdarzyło mi się zobaczyć jakiegoś ćpuna albo bezdomnego, ale nie zapędzali się tu normalni ludzie. Zobaczywszy zbliżającego się do drzwi starej kawiarni mężczyznę w czarnym płaszczu i butach wyglądających, jakby dopiero co zostały wypolerowane, wiedziałem, że trafiłem w punkt. Twarz miał schowaną pod czarną kominiarką.
– Jackal, widzisz to? – odezwał się w słuchawce głos Halla.
– Cholernie dobrze – odparłem zadowolony. – Niech Crow zabezpieczy tyły – rozkazałem. – Stone, jesteś w środku?
– Gotowy – potwierdził niewiele głośniej od szeptu. – Cel znajduje się w budynku, właśnie wyciąga papierosa i rozgląda się po pomieszczeniu. Czeka na kogoś.
– Widzisz jego twarz?
– Nie, nie zdjął kominiarki.
– Dobra, miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, zaraz tam będę.
Gdy tylko skończyłem mówić, włożyłem kevlarową kamizelkę i wyprułem z bunkra. Wspiąłem się na dach, by przejść do drugiego budynku. Minąłem czterech naszych agentów, czekających w skupieniu i gotowych do akcji. Nagle poczułem przemykające mi po karku zimno. Odwróciłem się, żeby rzucić okiem na ulicę. Przełknąłem ślinę, robiąc krok do przodu.
– To niemożliwe – szepnąłem do siebie. 
Naprzeciwko stała drobna postać i patrzyła na mnie, a raczej przeze mnie takim wzrokiem, że aż po kręgosłupie przebiegły mi dreszcze. Nie mogłem w to uwierzyć.
Podszedł do mnie Johnson, który musiał usłyszeć mnie przez nadajnik.
– Coś nie tak?
– Widziałeś ją?
Popatrzył na mnie ze zdezorientowaniem, po czym przeniósł wzrok na pustą już ulicę.
– Kogo? Nikogo tu nie ma. – Na jego obliczu malowało się jeszcze większe zakłopotanie.
– Nieważne. – Machnąłem ręką, aby go zbyć. – Wracaj na stanowisko.
– Na pewno wszystko w porządku? 
Skinąłem głową na potwierdzenie. Nie mówiąc nic więcej, zanurkowałem we włazie prowadzącym do wnętrza starej kawiarni.
– Ktoś jedzie – zawiadomił nas Crow, kiedy zbliżałem się do celu.
– Dobra, chłopcy, chcemy ich żywych – przypomniałem, na wypadek gdyby ich podkusiło, aby dać się ponieść chwili. – Mam cię, popaprańcu. 
Zakradłem się jak najbliżej. Zanurkowałem pod ladę i przeczołgałem się bezszelestnie. Zlustrowałem otoczenie i dostrzegłem dwóch swoich ludzi. Na migi dałem im znać, co zamierzam. Obaj wyciągnęli kciuki, potwierdzając, że rozumieją.
Drzwi skrzypnęły, a ja zamarłem.
– Sprawdziłeś teren? – zapytał z mocnym rosyjskim akcentem nowo przybyły.
– Sądzisz, że za chwilę zza lady wyskoczy cały oddział CIA? – zaszydził zamaskowany mężczyzna.
Znałem ten cholerny głos. Przeszła przeze mnie fala złości i poczułem gorzkie rozczarowanie. Herkulesową siłą powściągnąłem swój temperament, który dawał o sobie znać.
– Masz to, co obiecałeś? – zapytał Rosjanin.
– Pieniądze są na koncie?
– Nie wierzysz nam? Zawsze wywiązujemy się z umów – zaperzył się obcokrajowiec.
– Pozwól, że najpierw sprawdzę. Nie to, żebym wam nie ufał, ale zanim sprzedam ci informacje, muszę mieć pewność. To moja ostatnia akcja. Upewnię się jedynie, że będę miał za co zapłacić za drinki z palemką. – Mężczyzna w kominiarce zaśmiał się w charakterystyczny sposób, tym samym upewniając mnie, kim był.
– Wszystko w porządku. Za chwilę dane zostaną przekopiowane na wasze serwery. Jak zawsze. 
Znienacka rozległ się głośny huk. Poderwałem głowę i zobaczyłem lecącego razem z połową sufitu Davisa.
– K*rwa! – syknąłem, wstając szybko. – Teraz! – wrzasnąłem i wyskoczyłem z kryjówki.
Rosjanin wyciągnął broń i oddał w moim kierunku niecelny strzał. Kula świsnęła mi przy głowie i trafiła w ścianę za mną.
– Ty ruski sk*rwysynu! – Wycelowałem do niego ze swojego HK USP. 
Strzeliłem bez zastanowienia. Kula przeszła przez jego obojczyk. Krzyknął, upadając na ziemię. 
W tym samym czasie sprzedajny agent rzucił się do wyjścia. Rosjanin wyciągnął telefon i wypluł do niego szybko kilka słów. Davis przyskoczył do gościa, po czym kopnął go w ramię, żeby wytrącić mu z ręki aparat. Mężczyzna zawył głośno, a za moment wykrzykiwał po rosyjsku przekleństwa.
– Zajmij się nim! – nakazałem, zanim wybiegłem na zewnątrz. 
Ruszyłem w pościg za uciekającym zdrajcą.
– Smokey! – Jego ksywka paliła mi język.
Zesztywniał na dźwięk mojego głosu, natychmiast się zatrzymując. Zbliżyłem się, dzieliło nas około trzech metrów. 
– Dlaczego? – Tylko to kołatało mi się po głowie.
Odwrócił się ostrożnie o sto osiemdziesiąt stopni i stanął ze mną twarzą w twarz. Szybkim ruchem ściągnął kominiarkę.
– Szefie. – Z jego gardła uleciał pozbawiony wesołości śmiech.
– Dlaczego, do k*rwy?!
Emocje – przede wszystkim ból i zawód – znalazły bez mojej zgody ujście w tonie głosu.
Patrzył na mnie w pełnym rozczarowania milczeniu, a w jego oczach dojrzałem odpowiedzi, których bałem się poznać.
– Wcześniej też wpakowałeś nas na minę. Karil to twoja zasługa, mam rację? – Elementy układanki wreszcie zaczęły wskakiwać na swoje miejsce.
Wzruszył ramionami.
– Wiedziałem, że to ktoś z wewnątrz, ale nie spodziewałem się, że zdradzi przyjaciel.
Nie istniały słowa potrafiące opisać to, co teraz czułem. Odruchowo uniosłem broń, celując między oczy judasza.
– Dzięki niemu udało mi się odciągnąć uwagę agencji od Rosjan. Przepraszam. – Nie odrywał ode mnie wzroku, czekał. 
Liczył na to, że strzelę.
Nie tak prędko, kolego.
– Nie zrobię tego. Nie, dopóki się nie dowiem, ile wiedzą Rosjanie. Smokey, k*rwa, dlaczego? 
Miałem ochotę rozerwać go na strzępy. Po raz drugi w ciągu kilku miesięcy zostałem zdradzony przez człowieka, którego uważałem za bliskiego przyjaciela.
– Strzel, Sam. Proszę – wyszeptał błagalnie. 
Wiedział, że jeżeli go nie zastrzelę, skończy w piwnicy, a przy tym śmierć to spacer po plaży w letni poranek.
– Wszystko wyśpiewasz i nie będę musiał robić tego, czego obaj nie chcemy. 
Zdradził, naraził współtowarzyszy broni na niebezpieczeństwo, i to nie raz, a jednak miałem opory przed pociągnięciem za spust.
– Wiesz, że tego nie zrobię… Nie mogę. – Głos mu się łamał. – Jeżeli ich zdradzę, będzie o wiele gorzej. Obserwują moją rodzinę. Nie mogę, Sam… Przykro mi.
Emanował prawdziwą skruchą i strachem. 
– To mnie jest przykro, Smokey. Cholernie mi przykro.
Oddałem dwa strzały, żeby powstrzymać go przez zrobieniem następnej głupoty. Upadł na ziemię, wrzeszcząc z bólu. Być może żałował tego, co zrobił, lecz czasu nie dało się cofnąć. Za dużo zostało wyrządzonych szkód.
– Unieszkodliwiłem go – wymamrotałem do słuchawki. – Zgarnijcie Moskala i wracamy do siebie.
– Sam, zrób to ze względu na naszą przyjaźń – wybełkotał Smokey, wijąc się w cierpieniach.
– Nie zrobię tego ze względu na pieprzoną trzylatkę, za śmierć której jesteś odpowiedzialny! 
W głowie wyświetliły mi się kadry z najgorszego dnia w moim życiu. Zebrałem się w sobie i zablokowałem myśli, zanim przejęłyby nade mną kontrolę i uniemożliwiły dalsze działania.
Po chwili pojawiło się obok dwóch ludzi z mojej ekipy. Podnieśli Smokeya i zabrali w miejsce, gdzie miał zostać poddany dogłębnemu przesłuchaniu.
 Wtedy moją uwagę przykuł ruch na końcu ulicy. Przetarłem oczy z niedowierzania. Naprzeciw mnie stała smutna ciemnowłosa dziewczynka. Co to, k*rwa, miało znaczyć? Przełknąłem zaczynającą mnie dusić gulę w gardle. Wszystko, co zdarzyło się sekundę później, wprawiło mnie w odrętwienie. Zanim zdołałem zareagować, Smokey wyrwał się i wysunął z rękawa nóż, którym ugodził jednego z agentów. Zza budynku wyjechał z piskiem opon czarny rover. Mknął w naszym kierunku z zawrotną prędkością.
– Strzelaj, Jackal! – zawołał ktoś za mną. 
Wiedziałem, że powinienem zadziałaś, chciałem tego, ale moje ciało nie współgrało z mózgiem. Nie byłem w stanie się ruszyć. Słyszałem świsty latających obok mnie kul. Nie zmusiło mnie to jednak do podjęcia jakichkolwiek kroków. Stałem jak wrośnięty w ziemię, ledwo rejestrując chaos, który się wokół mnie rozpętał.
– Do k*rwy, rusz dupę!
Zostałem powalony na ziemię. Dość niefortunnie zderzyłem się z twardym podłożem. Lecz nie obchodził mnie przeszywający moją nogę, od biodra do kolana, ból. Zamrugałem szybko, wędrując spojrzeniem na przeciwległy koniec ulicy. 
– Nie ma jej. – Nie wiedziałem, czy powiedziałem to głośno, czy tylko pomyślałem.
– A kogo, k*rwa, chciałbyś zobaczyć? Królową angielską?
Błądziłem wzrokiem po terenie. Smokeya wsadzano do czarnego jeepa. Wiedziony instynktem wojskowego, wymierzyłem w stronę samochodu broń. Zanim zdołałem strzelić, poczułem przenikliwe pieczenie.
Przetoczyłem się na plecy, podparłem na rękach i otaksowałem swoje ciało. Z początku nie dostrzegłem nic niepokojącego, ale po chwili spod kamizelki zaczęła wypływać krew. Rozpiąłem ją, szarpiąc nerwowo za materiał. Kiedy rozsunąłem ją na boki, zobaczyłem przesiąkający szkarłatem jasny materiał koszulki. Parę sekund później straciłem przytomność.




Buziaki MrsBookBook 😙

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © MrsBookBook , Blogger