γ
Nie mogę znieść przejętego spojrzenia matki. Patrzy na mnie, jakbym leżał przed nią w kaplicy w pieprzonej trumnie. Wchodzę na ganek i zapewniam ją, że wszystko ze mną w porządku. Mimo to jej wzrok wciąż pozostaje lękliwy, czujny, badający. Sprawia, że powracają najgorsze wspomnienia. A ostatnią rzeczą, na którą teraz mam ochotę, jest przypominanie sobie bójek z tatusiem.
– Kira mówiła, że się uderzyłeś. Pokaż głowę. – Każe mi się schylić.
– Mamo, naprawdę, daj spokój. Nic mi nie jest.
Staram się trzymać w pionie, choć nieustannie kręci mi się w głowie. Cmokam mamę w czoło i ruszam w stronę drzwi.
Serafin tuli Kirę. Nic nie mówi, ona też milczy. Ich uścisk jest wart więcej niż milion pieprzonych słów.
Wchodzę do środka. Stary klimatyzator Kalisty daje radę. Jest chłodno, przyjemnie. Żaluzje w oknach są pozasłaniane. Babcia krząta się w kuchni, a na mój widok od razu się odwraca. Jest wkurzona, poznaję to po jej pionowej zmarszczce na czole oraz zaciśniętej szczęce.
– Mówiłam ci, żebyś nie płynął. – Drepcze ze szklanką wody i stawia ją na ławie przy kanapie.
– Mówiłaś, żebyśmy lepiej poszli na plażę. – Podchodzę do komody, w której trzymam swoje rzeczy, i wyciągam piguły na sen oraz psychotropy. Muszę się przespać, odpocząć, bo ta jebana karuzela mnie wykończy.
– Nie drwij, wnusiu. To nie są żarty.
– To był wypadek, babciu. Zdarza się. – Wyciskam z blistra dwie tabletki, wrzucam je sobie do ust i podchodzę do ławy, żeby napić się wody.
– Gdzie masz krzyżyk, który ci dałam? Miałeś go nosić na piersi. – Jej głos jest poważny, stanowczy. Chyba jeszcze nigdy jej takiej nie słyszałem.
Popijam tabletki, opróżniając szklankę, i walę się na kanapę. Pokój wiruje, z ganku docierają do mnie strzępy rozmów, jebany klimatyzator buczy, jakby zaraz miał odfrunąć, babcia stoi nade mną jak kat. Kurwa, potrzebuję ciszy i spokoju.
– Nosiłem i najwyraźniej nic to nie dało, bo i tak ugrzęźliśmy w zatoce bez łodzi, jedzenia i picia. – Przymykam powieki, przesuwam dłońmi po twarzy. Ciemność daje mi ukojenie.
– Ale to dzięki niemu cię znalazłam – słyszę głos Kiry. Uchylam powieki, kiedy podchodzi do Kalisty i wita się z nią, całując w policzek.
– To znaczy? – pyta babcia.
Daję Kirze znaki, żeby nie ciągnęła tematu, lecz ona opowiada już Kaliście bajeczkę o jarzącym się krzyżu na mojej piersi. Serafin z mamą przysłuchują się z zaciekawieniem. A wszystko wiruje. Ja jebię, czuję się jak w jakimś chorym filmie. Na szczęście tabletki powoli zaczynają działać. Ogarnia mnie senność, zobojętnienie.
– Mamo, położę się u was na kilka minut. – Wstaję, starając się nie bujać jak jakiś żul spod sklepu, lecz mimo zwarcia pośladów zataczam się i walę nogą o stolik. – Jebana mać! – Opadam z powrotem na kanapę.
– Wezwijmy jednak lekarza… – momentalnie proponuje mama.
– Nic mi nie jest. – Zbieram się ponownie. – Muszę odespać, to wszystko.
– Trzeba jeszcze opatrzeć ranę na głowię – przypomina Kira. – Chodź, zabrałam ze sobą gazę i Octenisept. – Nie czeka na mnie, tylko rusza w głąb korytarza prowadzącego do pokoju, w którym śpią z babcią.
Nie oponuję, bo nie dadzą mi spokoju. Omijam patrzącą na mnie przenikliwie babcię, mamę z jej zatroskanym wzrokiem, którego nie mogę znieść, i Serafina, który, jak zwykle, ma wyraz twarzy poczciwego kundla. Nawet słowem się nie odezwał, że przeze mnie Kirze mogło stać się coś złego. Ja na jego miejscu powyłamywałbym takiemu jak ja paluchy. Ale nie jestem nim, a on mną. Serafin to totalne przeciwieństwo mężczyzn, którzy do tej pory byli obecni w życiu mojej matki. Nigdy nie słyszałem, żeby podniósł głos, żeby o kimś źle mówił, żeby się na coś skarżył albo zwyczajnie wkurwił, kiedy w dzień wyczekiwanego meczu nawalił telewizor. Ten facet jest jak baba, tylko że w ciele mężczyzny.
Wchodzę do pokoju i walę się na łóżko babci, podczas gdy Kira grzebie w swojej walizce. Zamykam oczy, żeby uspokoić zawroty głowy, które na szczęście są już mniej dotkliwe niż na łodzi.
– Odwróć się na prawy bok. – Kira siada na łóżku obok mnie.
Spełniam jej prośbę. Słyszę, jak rozdziera papier od opatrunku i psika na niego.
– Może szczypać. – Przykłada gazę w miejsce rozcięcia na głowie.
– Nie szczypie – mówię zgodnie z prawdą.
– Lepiej psiknę bezpośrednio na ranę.
Rozlega się dźwięk naciskanego atomizera. Czuję lekkie pieczenie, a po nim dłoń Kiry przesuwającą się po moich włosach. Przypominam sobie, że tak samo dotykała mnie, kiedy leżałem półprzytomny na plaży. To mnie uspokaja, popadam w błogi stan.
– Gotowe. Odpoczywaj. – Kira podnosi się z łóżka, a wtedy moja lewa ręka sięga w jej kierunku. Łapię jej dłoń i zaciskam na niej palce.
– Mam coś ci przynieść? – pyta.
– Zostań – rzucam mimowolnie.
Przez moment się nie rusza, lecz po chwili materac ugina się pod jej ciężarem. Kładzie się tuż za mną. Nasze splecione dłonie leżą na moim biodrze. Czuję zapach jej spoconej skóry, ciepły oddech na karku, jej piersi dotykają moich nagich pleców i unoszą się w rytmie przyśpieszonego oddechu. W normalnych warunkach już bym się do niej dobierał. Ale teraz chce mi się tylko spać. Pogrążam się w leniwym letargu, usypiam.
Budzi mnie jęczenie, któremu wtóruje szelest. Jestem przekonany, że miałem koszmar, lecz moje serce bije spokojnie, oddech jest powolny. Zamykam oczy i wtedy słyszę ten sam dźwięk. Obracam się i w świetle księżyca dostrzegam na drugim łóżku Kirę. Wije się niespokojnie w skotłowanym prześcieradle, postękuje coś niezrozumiale, kręci głową na boki. Na jej czole perli się pot.
– Nie… Proszę, ratujcie ją… – To jedyne zrozumiałe słowa, które wydobywają się z jej ust.
– Kira! – wołam ją, lecz ona wciąż jęczy przez sen. – Kira!
– Ratujcie moje dziecko… – Ciągnie za prześcieradło, jej twarz wykrzywia grymas, zaczyna płakać.
Kurwa, co jest?
Wyskakuję z łóżka, ignoruję nieznaczny zawrót głowy, podchodzę do Kiry i potrząsam ją za ramiona.
– Obudź się – mówię, a wtedy jej oczy otwierają się szeroko. Nabiera łapczywie powietrza. Jest spocona, zdezorientowana, balansuje na granicy jawy i snu. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś płakał przez sen, choć sam jako dziecko nieraz budziłem się z płaczem. – To tylko sen. Jesteś w Grecji, w domu Kalisty.
Kira mruga, jej ramiona są napięte, oddech szybki i urywany. Przełyka ślinę.
– Tak, tak… – Błądzi wzrokiem po pokoju.
– Spójrz na mnie. – Siadam na łóżku. Trzymam ją mocno za ramiona. – To tylko zły sen.
Jej oczy zatrzymują się na mojej twarzy. Dostrzegam w nich strach.
– To nie sen, to wspomnienie.
Przełykam ślinę. Przypominam sobie, że podczas wypełniania formularza wspominała o cesarskim cięciu. Uwalniam jej ramiona z uścisku. Niemal słyszę jej dudniące serce.
– Straciłam córkę – wyznaje. Głos ma stłumiony. Widzę po niej, że jest roztrzęsiona. Nic nie odpowiadam, nie dopytuję, bo, kurwa, na takie wyznanie nie ma odpowiednich słów. Kira oblizuje spierzchnięte usta, patrzy wciąż na mnie, lecz jej wzrok nie jest w pełni obecny, jakby nadal znajdowała się w koszmarze, a może w przeszłości. – Moja matka jej nie chciała. Mówiła, że jestem za młoda. Że nie uzna dziecka gwałciciela. Że sama będę ją wychowywać. Że się nie nadaję. Kazała mi usunąć ciążę… – wyrzuca z siebie urywane zdania, a mnie robi się gorąco, tętno mi przyśpiesza. W uszach dźwięczą jej słowa. Dociera do mnie ich sens, czuję narastającą wściekłość na skurwysyna, który zgwałcił Kirę. Zgwałcił! Ja pierdolę, nie chcę nawet myśleć, ile musiała przejść. Przeszukuję w pamięci szczegóły wywiadu z poradni. Niemal widzę, jak własną ręką wpisuję w formularzu jej słowa: „Depresja i zespół lęku napadowego, trzynaście, czternaście, piętnaście lat” i po kręgosłupie przebiega mi lodowaty dreszcz. Kira trenuje kickboxing od pięciu lat. To musiało być wtedy. Kurwa, miała tylko trzynaście lat?! Krew odpływa mi z twarzy, serce jakby przestaje bić. Odnajduję jej dłonie i zamykam je w swoich. Drżą, są jednocześnie zimne i spocone. – Myślałam, że chcę ją urodzić – mówi. – Ale ona czuła, że nie jestem pewna. Zabiłam ją swoimi myślami, swoją samolubnością. Jestem podłą osobą… – Kira drży na całym ciele.
– Nie. – Instynktownie przyciągam ją do siebie i obejmuję. – Nie.
– Już to przerabiałam, tak wiele razy. Ale to wraca. – Przywiera do mojej piersi, a ja czuję, że mam gulę w gardle. Opieram usta o jej głowę, czuję zapach jej włosów, słyszę nierówny oddech.
– To, że wraca, nie znaczy, że musi mieć nad tobą władzę – odpowiadam. – Spróbuj usnąć, rano będzie lepiej. – Przesuwam dłonią po jej plecach i nie mogę się nadziwić, skąd we mnie tyle pierdolonej empatii.
Kira wtula się we mnie, jakby było jej to naprawdę potrzebne. Jest ciepła, jej ciało powoli się rozluźnia, oddech stopniowo się uspokaja i wyrównuje. A ja doświadczam gonitwy myśli, nachodzą mnie liczne pytania, wzmagają ból potylicy i zawroty głowy.
Dlaczego najgorsze wspomnienia nawiedzają człowieka najczęściej w nocy, kiedy jest półprzytomny i nie ma siły, żeby walczyć z demonami? Kim był ten jebany fagas, który skrzywdził Kirę? Gdzie teraz jest? Bo zamierzam ujebać mu tępym nożem kutasa i wcisnąć mu go do gardła, żeby się nim udławił.
To przez niego Kira czuje taką niechęć do seksu. Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić. Jak to się w ogóle stało? Dlaczego jej dziecko zmarło?
Nie wiem, ile czasu zadaję sobie te wszystkie pytania. W końcu powieki mi opadają i zasypiam.
Budzą mnie promienie słońca wdzierające się przez szczelinę na łączeniu zasłon. Mrużę oczy, robię kilka ruchów głową, bo zdrętwiał mi kark, i uświadamiam sobie, że już nie czuję zawrotów, a i potylica jakby też mniej boli. W sumie czuję się jak młody bóg. Wyspany, wyluzowany. Patrzę na Kirę, której głowa leży na mojej piersi. Wygląda spokojnie, jest piękna. Odsuwam kosmyk włosów, który opadł jej na twarz i patrzę na jej usta. Są pełne, nieco spuchnięte, rozchylone. Przesuwam po nich kciukiem, lecz to mi nie wystarcza. Muszę je poczuć. Nachylam się… Całuję ją. Miękkość warg Kiry i jej oddech sprawiają, że przyśpiesza mi puls. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale mam to w dupie. Chcę więcej. Przesuwam językiem po jej zębach, moje ciało momentalnie zaczyna reagować. Dłonie instynktownie wodzą po talii, wkradają się pod koszulkę, wyczuwają gorąco bijące od skóry.
Kira się przebudza. Otwiera oczy, patrzy na mnie. Nie mam pojęcia, co sobie myśli. Być może, że jestem złamanym kutasem, bo dobieram się do niej, mimo tego, co powiedziała mi w nocy. I w sumie dużo się nie myli. Pragnę jej mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Chyba powinieneś umyć zęby – odzywa się zachrypniętym głosem i marszczy nos.
Uśmiecham się, bo do głowy przychodzi mi riposta, że są inne rzeczy, które mógłbym jej zrobić ustami, a mycie zębów wcale nie jest do tego potrzebne. Ale w porę gryzę się w język.
– Jasne. – Przesuwam usta na jej szyję, ucho. Zaciskam dłoń na talii, zmierzam palcami w stronę pachy. Kira chichocze. Ale nie jest to taki kokieteryjny, piskliwy chichot, jaki miewa większość dziewczyn. Ten jest niski, drapieżny i jednocześnie zabawny.
– Masz łaskotki? – pytam, przeciągając palcami po jej boku.
– Przestań! – Śmieje się i przesuwa pod ścianę.
– Czyli masz. – Łapię ją w tali i zaczynam gilgotać.
Kira rechocze. Próbuje mnie zrzucić z łóżka, odpycha rękoma i nogami. Silna jest, skubana, ale ja jestem silniejszy. Łapię ją za nadgarstki, przytrzymuję je jedną ręką, a palcami drugiej ugniatam jej talię jak ciasto. Śmieje się jak opętana, wierzgając przy tym jak klacz. Unoszę się i blokuję jej nogi, zaciskając je mocno udami.
– Przestań, proszę. – Rechocze i nagle dostaje czkawki.
To mnie rozbraja. Wybucham głośnym śmiechem.
Kira przestaje walczyć, przygląda mi się przenikliwie i czka.
– O co chodzi? – pytam.
– Masz zabójczy śmiech – stwierdza, po czym czka.
– Cały jestem zabójczy.
Nie odrywa spojrzenia od mojej twarzy. Zauważam, że zaczyna szybciej oddychać.
– Pocałuj mnie – prosi nieoczekiwanie.
Przelatuje mi przez myśl, że nadal nie umyłem pieprzonych zębów. Ale jebać to. Przecież sama tego chce, a mnie nie trzeba dwa razy prosić.
Wpijam się w jej usta. Mocno, zachłannie. Kira rozchyla wargi. Nasze języki się splatają, szukają wspólnego rytmu. Jej zapach mnie otumania, pomruki podniecają. Uwalniam z uchwytu jej nadgarstki, a wtedy ona wsuwa mi dłonie we włosy i przygryza moją dolną wargę. Jasna cholera, ta dziewczyna to ogień. Łapię za jej koszulkę i podciągam ją wyżej, chcę poczuć na klacie jej nagie piersi. Chcę je zobaczyć. Przerywam pocałunek i słyszę jęk niezadowolenia. Obserwuję ją uważnie, ściągając jej koszulkę przez głowę. Rzucam top na podłogę przy łóżku. Kira patrzy na mnie wyczekująco. Jest naga od pasa w górę. Jej jasne sutki odznaczają się od reszty opalenizny, z wyjątkiem ciemnych sterczących brodawek, które krzyczą: „Liż, ssij, gryź”. Przesuwam kciukiem po jednej z nich, a wtedy ciało Kiry pokrywa gęsia skórka. Oddycha coraz szybciej. Zamykam sutek w dłoni, przesuwam w górę i w dół, a potem zaciskam na nim palce. Czuję, jak brodawka staje się coraz bardziej nabrzmiała, coraz bardziej wrażliwa, gorąca. Zdejmuję z niej dłoń, zbliżam się do niej ustami. Wzrok Kiry jest skupiony na każdym moim ruchu. Patrzę jej w oczy, jakbym bez użycia słów chciał zapewnić, że nie posunę się dalej niż ona tego chce. I to chyba działa, bo przyciąga moją głowę do piersi, a wtedy ja chwytam ją wargami i zaczynam ssać. Z ust Kiry wydobywa się cichy jęk. Liżę jej brodawkę, raz po raz zahaczając o nią zębami. Ja pierdolę, jak ona nieziemsko smakuje. Chuj mi stoi na baczność. Debil, przecież wie, że nie zrobię z niego dzisiaj żadnego użytku. Staram się stłumić w sobie podniecenie, okiełznać pożądanie, ale nie mogę. To jest silniejsze ode mnie. Zaciskam mięśnie zwieracza, choć wiem, że to nic nie da. Chce mi się przecież pieprzyć, a nie srać. Czuję, jak krew wypełnia fiuta od nasady po żołądź, jaja mi pęcznieją, biodra mimowolnie wypchają się w przód. Najchętniej zacząłbym się ocierać teraz o udo Kiry jak jakiś napalony kundel. Ale nie mogę. Jestem pewien, że bym ją tylko wystraszył, a to ostatnie, czego nam teraz potrzeba. Sięgam po jasiek, który leży na posłaniu, i wsuwam go pomiędzy mnie a Kirę. Napieram na niego twardym kutasem.
Kira patrzy na mnie pytająco.
– Co robisz?
– Nic – zbywam ją, bo co mam niby powiedzieć? Będę pieprzył poduszkę, ale nie zwracaj na mnie uwagi?
Łapię ustami jej sutek i mocno go zasysam. Najwyraźniej jestem w tym mistrzem, bo Kira przymyka oczy i przygryza seksowanie wargę. Instynktownie wypycham biodra, napieram na poduszkę kutasem, dociskam i cofam. Drażnię pierś palcami, po czym zwilżam ją ponownie językiem i przygryzam. Biodra ponownie wciskają się w poduszkę. Raz, drugi, trzeci. Trę dłonią sutek Kiry, z jej ust wydobywa się stęknięcie, co jeszcze mocniej mnie nakręca. Dociskam fiutem coraz mocniej, jednocześnie drażniąc zębami brodawkę. Kira wije się, wzdycha, oczy ma zamknięte, przyciąga moją głowę do piersi. Ocieram się o nią twarzą, liżę, ssę, pociągam delikatnie palcami. Jądra mi pulsują, kutas wbija się w poduszkę jak taran. Jestem już coraz bliżej, zaraz się spuszczę. I nagle Kira zamiera, wstrzymuje oddech, zaciska mocno powieki.
– O tak, o tak. Nie przestawaj.
Kurwa, nie wierzę.
Przesuwam zębami po brodawce, zwilżam ją językiem, kąsam i wtedy słyszę, jak z ust Kiry wydobywa się jęk: niski, seksowny. Palce zaciska na moich włosach, cała tężeje, mięśnie jej się napinają, oddech rwie. A ja mam wrażenie, jakbym zdobył najwyższy szczyt świata. Ja pierdolę, nigdy z żadną laską mi się to nie udało. A może nigdy nie próbowałem, bo od razu szedłem na całość? Wpatruję się w Kirę jak w obraz i nadal nie mogę w to uwierzyć. Dopiero gdy jej powieki się uchylają, a na twarzy pojawia się zniewalający uśmiech, zyskuję pewność. Doprowadziłem ją do orgazmu.
Przybijam sobie piątkę w myślach. Jestem wielki! Dosłownie i w przenośni. Jaja zaraz mi eksplodują, muszę sobie zwalić, bo nie wyrobię.
Zsuwam się powoli z łóżka, lecz Kira przytrzymuje mnie za ramię.
– To było świetne. – Patrzy mi w oczy, przyciąga za kark i całuje w usta z taką pasją, że nie mam serca jej tak zostawiać.
Oddycham głęboko, w uszach mi szumi. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić.
– Kiro, muszę do kibla – informuję, bo wątpię, by perspektywa ulżenia sobie na jej oczach ją pociągała. Chociaż nie zaszkodzi zapytać. – Chyba że wolisz, bym zrobił to tutaj? – Zerkam sugestywnie na stojącego w spodniach kutasa.
Jej oczy się rozszerzają, co dowodzi, że zrozumiała, o co mi chodzi. Najwyraźniej ją zaskoczyłem, bo nic nie mówi, tylko patrzy na moje krocze.
– A jakby to miało wyglądać? – pyta lekko zachrypniętym głosem, z zaciekawieniem w oczach.
O kurwa, takiego pytania się nie spodziewałem. Nie mam pojęcia, co powinienem odpowiedzieć. Kombinuję jak koń pod górę, jak tu ubrać w słowa najprostszą czynność pod słońcem, którą facet wykonuje w ciągu całego życia w sumie z pięćdziesiąt tysięcy razy.
– To zależy, jak byś wolała. Mogę stać przed tobą. – Zjeżdżam wzrokiem na jej nagie piersi, bo pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to w finale spuścić się właśnie na nie. Wyobraźnia tak mi pracuje, że kutas zaraz rozerwie mi suwak w portkach. – Mogę klęczeć nad tobą. – Finał oczywiście ten sam, dodaję w myślach. – Mogę też usiąść na fotelu… – Wtedy w grę wchodzi finisz na chusteczce, co jest najmniej podniecające. – Są różne możliwości. Nie wiem dokładnie, co może przywołać u ciebie złe wspomnienia… – dopowiadam i w jednej sekundzie orientuję się, że powiedziałem zbyt wiele. Wzrok Kiry z zaintrygowanego zmienia się w przestraszony, wycofany.
– Może faktycznie lepiej idź do tej łazienki – stwierdza, sięgając po koszulkę.
I atmosferę diabli wzięli.
Kurwa mać!
Wychodzę z pokoju wściekły jak rój os. Nie rozumiem kobiet. Ja pierdolę, naprawdę ich nie rozumiem! Masz je szanować, być z nimi szczery, troskliwy, a gdy to robisz, wszystko szlag trafia, a ty czujesz się jak głupek. Nie nadaję się do żadnego związku. Nie zamierzam robić z siebie więcej debila. Kira już za długo wodziła mnie za nos. Musi się określić, czego chce, a czego nie. Ja będę robił swoje; w najgorszym wypadku dostanę od niej w mordę i na tym skończy się nasza znajomość.
Idę w stronę łazienki. Kątem oka dostrzegam, że rodzice z Kalistą jedzą śniadanie na ganku. Burczy mi w brzuchu z głodu. Wreszcie. Już nie mogę się doczekać, aż najem się do syta, bez tych pieprzonych mdłości i zawrotów głowy. Całe szczęście, że już mi przeszło i resztę pobytu w Grecji mogę spędzić na luzaku. Aż mnie chuj strzela na myśl, że miałbym przeleżeć ostatni tydzień urlopu w zapyziałym szpitalu, gdzie szukaliby tylko dziury w całym. Człowiek potrafi sam się regenerować, trzeba tylko wierzyć w siebie i nie trząść portkami z byle powodu. Shit happens, jednak prawdziwy facet zawsze wyjdzie z gównianej sytuacji obronną ręką.
Biorę szybki prysznic i jeszcze szybciej kręcę śmigło. Jedyne, co czuję, to frustracja, której muszę dać upust. Jednak po spuszczeniu się wcale mi nie przechodzi. Zły nastrój zrzucam na uczucie głodu. Myję zęby, golę się, owijam ręcznik w pasie i wychodzę do kuchni. A tam Kira. Nie patrzy na mnie, smaży naleśniki. Wiem, że nie powinienem z nią gadać na głodnego, bo wtedy szybciej się wkurwię, ale chcę mieć to już za sobą.
– Musisz mi powiedzieć, jak daleko mogę się posunąć, bo inaczej zwariuję. – Opieram się o blat.
– Nic nie muszę. – Przerzuca naleśnika na drugą stronę. – A nawet jeśli bym chciała, to nie jestem w stanie tego jasno określić.
– To skąd mam, do cholery, wiedzieć, co robić?
Unosi wzrok, patrzy mi w oczy.
– A dlaczego musisz cokolwiek robić? To, co się dzisiaj wydarzyło, ci nie wystarcza?
Przypominam sobie, jak pięknie wyglądała podczas orgazmu, jak bardzo chciałem dojść razem z nią, i zaciskam palce na blacie.
– Nie wystarcza. – Przysuwam się bliżej i nachylam do jej ucha. – Chcę więcej. Chcę lizać twoją cipkę, wsuwać w nią palce, chcę, żebyś wzięła mojego fiuta do ust, chcę cię nim wypełnić, pieprzyć cię tak mocno i namiętnie, że ten orgazm, którego doświadczyłaś dzisiaj, będzie tylko namiastką rozkoszy, jakiej doznasz.
Kira zaciska dłoń na rączce patelni. Pozostaję w gotowości, bo przechodzi mi przez myśl, że zaraz mi nią przywali w gębę.
– Zgadzam się – mówi oziębłym tonem.
– Co?
– Powiedziałam, że się zgadzam.
Okej, kurwa, coś za łatwo poszło.
– Ale…? – Zawieszam głos.
– Musisz zrobić pierwszy krok…
O tak. Już nawet wiem, jak będzie wyglądał.
– Nie ma sprawy – wchodzę jej w zdanie. – Wynajmę pokój w hotelu…
– Nie skończyłam – przerywa. – Masz zrobić pierwszy krok w pozostaniu w trzeźwości, przez trzydzieści dni.
– Trzeźwości? Przecież ja nie piję, to znaczy nie aż tak często. – Śmieję się.
– Mam na myśli trzeźwość seksualną. Nieuprawianie seksu z innymi dziewczynami oprócz mnie. I rezygnację z masturbacji…
Wybucham śmiechem. Niezły żart. Patrzę na nią, lecz ona wcale się nie śmieje. Krew odpływa mi z twarzy.
– Ty nie żartujesz.
– Nie żartuję.
– Przecież to jakiś absurd. Kiro, każdy facet się masturbuje.
– Ale nie każdy robi to kompulsywnie i jest od tego uzależniony.
– Nie jestem uzależniony. Kto ci nagadał takich bzdur? – Czuję, że zaczynam wrzeć. Kurwa, wiedziałem, że powinienem wcześniej coś zjeść.
– Nikt mi nie musiał nic mówić, Gordianie. To widać jak na dłoni. Jeszcze nawet nie wydobrzałeś po wypadku, a już myślisz tylko o jednym. Nie potrafisz utrzymać interesu w spodniach dłużej niż kilka dni. Tomasz wspominał, że ciągle masz kogoś na boku. Po przyjeździe do Grecji nie dość, że kombinowałeś ciągle, jak dobrać mi się do majtek, to jeszcze flirtowałeś z sąsiadką.
– Nie flirtowałem z nią… Sama mi się wystawiła.
– Ni stąd, ni zowąd. I nie dałeś jej wcześniej żadnych powodów, by sądziła, że nie masz na nią ochoty? – Unosi brwi.
Nie odpowiadam. Nie muszę się, kurwa, nikomu tłumaczyć.
– To nie jest twoja sprawa, nie byliśmy wtedy razem.
– A teraz jesteśmy?
– Ty mi to powiedz.
Kira przygląda mi się przez dłuższą chwilę. Czuję się, jakbym czekał na wyniki jakiegoś pieprzonego egzaminu. Dlaczego?
Wyciera dłonie w spodnie, po czym odchodzi od kuchenki i siada przy stole. Śledzę ją wzrokiem, nie mogę jednak wyczytać z jej twarzy, co zamierza.
– Po twoim wyjściu z pokoju zadzwoniłam do swojej terapeutki – wyznaje przyciszonym głosem i patrzy na mnie. – Mówiłam jej wcześniej o tobie.
– Masz na myśli tę psychiatrę z wizytówki z twojego portfela?
– Tak. Bardzo mi pomogła, gdy byłam młodsza. Dzwonię do niej czasami, kiedy mam problem.
– Skąd miałaś komórkę? Przecież utonęła razem z resztą rzeczy.
– Pożyczyłam od taty.
– I on miał twoją terapeutkę w kontaktach?
– Nie… Pamiętałam jej numer.
Prycham, bo jedyny numer telefonu, który znam na pamięć, należy do mojej matki.
– I kto tu jest uzależniony… – Zakładam ręce na piersi.
– Nie jestem od niej uzależniona – oponuje. – Po prostu mam wrażenie, że to jedyna osoba, która mnie rozumie. I w sumie jedyna osoba, która wie o mnie wszystko.
Kręcę głową. Nie wyobrażam sobie, że można się obnażyć przed obcym człowiekiem. Mało tego, płacić mu słoną kasę za to, że pokazuje się mu całą dupę. W zamian za co? Dobrą radę? Kilka słów pocieszenia?
– I co ci mądrego powiedziała?
– Że powinieneś udać się na terapię indywidualną albo na grupę wsparcia działającą na takich samych zasadach, jak AA.
Słucham i po prostu chce mi się śmiać. To jakaś wariatka, ta jej terapeutka.
– Oprócz trzydziestodniowej abstynencji od seksu z innymi kobietami zasugerowała również rezygnację z internetu i pism dla mężczyzn, gdzie można znaleźć pornografię zachęcającą do masturbacji – dodaje Kira.
– To już przesada. Nie będę tego słuchał. To, co mówisz, jest chore.
– Nie, Gordianie. To ty jesteś chory. Uzależnienie jest chorobą, a najlepszą metodą na rzucenie nałogu, jest zachowanie abstynencji. Tak jak alkoholik powinien zaprzestać picia, chodzenia do barów, sklepów z alkoholem i na imprezy, tak seksoholik nie powinien się masturbować, oglądać pornografii i współżyć z nikim oprócz swojej stałej partnerki, której najczęściej nie posiada z racji ciągłych skoków w bok.
– Z tego, co mówisz, wynika, że powinienem zostać pieprzonym mnichem! – podnoszę głos.
Kira zerka w stronę okna wychodzącego ganek.
– Nie. Proszę cię tylko o czas – odpowiada niskim, stłumionym głosem. – O trzydzieści dni, podczas których będziesz unikał jakichkolwiek aktywności seksualnych oprócz tych, które zajdą między nami.
Czyli praktycznie żadnych – dopowiadam w myślach, świadom, jaki jest stosunek Kiry do seksu. Przesuwam dłońmi po twarzy. To jest tak bardzo niedorzeczne, że sam nie wiem, czy mam się śmiać czy wkurwić.
– Nie jesteś dobrą partią na chłopaka – ciągnie Kira. – I tak naprawdę, gdy tylko wspomniałam o tobie Amandzie, odradziła mi jakiekolwiek relacje z tobą, bo wiedziała, do czego będą się one głównie sprowadzać. Ale ja jej nie posłuchałam. – Wstaje i podchodzi do mnie. – Chcę dać nam szansę, ale ty musisz dać mi coś więcej niż ciągłe teksty o tym, jak bardzo chcesz mnie przelecieć.
Patrzę na nią i mam taki chaos w głowie, że ledwie jestem w stanie pozbierać myśli.
– Chcesz mnie zmienić – stwierdzam. – Chcesz zrobić ze mnie innego człowieka niż jestem.
– Nie. Widzę w tobie dobro i chcę, żebyś ty też je zobaczył. Zostałeś skrzywdzony, tak jak ja, pogubiłeś się… Ale można to naprawić.
Kurwa mać! Nie wierzę, że to powiedziała.
– Tylko że ja nie chcę być naprawiany, Kiro. Nie jestem pieprzonym telewizorem, żeby mnie naprawiać. Jestem, jaki jestem. I za cholerę nie wiem, jakie dobro we mnie widzisz. Zrobiłem w życiu coś, czego nigdy nie zrozumiesz. Dobro jest ostatnim słowem, którego powinnaś użyć w stosunku do mnie. Nie będę taki jak Tomasz. Nie będę czekał w nieskończoność, aż w końcu mnie do siebie dopuścisz. To, czego ode mnie żądasz, jest niewykonalne. Mam na ciebie patrzeć, dotykać cię, całować, podniecać się na myśl o tym, co moglibyśmy razem zrobić, po czym zostawisz mnie z twardym kutasem i z zakazem masturbacji, żebym cierpiał katusze? Nie ma takiej opcji. – Przechodzę do salonu i zabieram z komody kasę, którą miałem odłożoną na czarną godzinę.
– Gordian, porozmawiajmy.
– Mam dosyć rozmawiania! Skup się na sobie, Kiro. Skoro jestem uzależniony, to znaczy, że ty świadomie wybrałaś sobie na chłopaka nałogowca. Skoro uważałaś już wcześniej, że mam problem, a mimo to chciałaś ze mną być, to musi o czymś świadczyć. Myślisz, że jestem zbokiem? Chorym napaleńcem, który pieprzy wszystko, co się rusza? Ty za to jesteś doskonała. Chodzący ideał, bez problemów. Od ponad pięciu lat nie jesteś w stanie przezwyciężyć niechęci do seksu. Jesteś zamrożona jak pieprzony sopel lodu. Ufasz jakiejś babie, która nawet nie próbuje cię wyleczyć, tylko traktuje cię jak dojną krowę, której robi wodę z mózgu.
– Odwracasz kota ogonem! – podnosi głos. – To nie pociąg do kobiet, a twoja niedojrzałość emocjonalna sprawia, że traktujesz seks jako rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Seks jest twoją ucieczką od emocji. Zastępujesz nim jak protezą wszystkie uczucia, z którymi boisz się zmierzyć. Aż w końcu się od tego uzależniłeś. Ale to nie jest sposób…
Zaczynam się śmiać.
– Kira, moja prywatna, mała pani psycholog. Przypomnij mi, gdzie kończyłaś studia? A tak, nigdzie. Zapomniałem, że nie masz jeszcze nawet matury. Koniec tematu, wychodzę. – Idę do drzwi, łapię za klamkę.
– Przestań zachowywać się jak głupi dzieciak. Wiesz dobrze, o czym mówię. Jestem pewna, że sobie poradzisz. Masz silny charakter, jak coś postanowisz, to na pewno to zrealizujesz. Musisz tylko tego chcieć. To tylko jeden miesiąc.
– No proszę, z psychologa przekwalifikowałaś się w mówcę motywacyjnego. Sorry, ale na tego głupiego dzieciaka to też nie działa. – Otwieram drzwi i rzucam na odchodne: – I przekaż tej swojej Amandzie, że nie ma pojęcia o tym, jak działa męski mózg, o fiucie nie wspominając.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz