δ
Na zewnątrz jest ciepło, wieje lekki wiatr od morza. Zapach smażonych jajek i boczku przygotowanych na śniadanie sprawia, że żołądek zaciska się z głodu. Nie chcę jednak w takim nastroju siadać do stołu z mamą.
– Idę kupić telefon i załatwić dokumenty – rzucam, gdy tylko wychodzę na ganek.
Oczy całej trójki kierują się w moją stronę.
– Jak się czujesz? – pyta mama.
– W porządku.
– Zjedz coś – wtrąca Kalista.
– Już jadłem – kłamię. – Widzimy się później.
Mijam ich, nie patrzę nawet na Serafina. Nie wiem dlaczego. Może mam do niego pretensje o to, co spotkało Kirę? Zadaniem ojca powinno być chronienie własnej córki. Wolę się nawet nie zastanawiać nad tym, czy wie, co jej się przydarzyło. I chociaż wspomniał ostatnio, że wiele przeszła, to nie jestem pewien, czy ma w ogóle świadomość tego, jak wiele. Czuję dziwną gulę w gardle na myśl o Kirze. I chociaż jestem na nią wściekły za to, co powiedziała w kuchni, to nie mogę znieść, że spotkało ją takie gówno. I to by było pewnie na tyle, jeśli chodzi o nasz związek. Zajebiście długo wytrzymaliśmy razem.
Muszę się zresetować. Nabrać do tego wszystkiego dystansu. Zająć się czymś.
Drogę do miasta pokonuję truchtem. Jestem głodny jak wilk, więc wpadam do pierwszego minimarketu.
– Koszyk obowiązkowy – upomina mnie sprzedawca na wejściu.
Rozglądam się, widzę tylko duże koszyki na kółkach, jak w supermarkecie. Wyciągam jeden, zaczynam go pchać, a ten, kurwa, znosi mnie w jedną stronę. Kręci się w kółko, cyrkiel jebany. Co za badziewie! Unoszę go do góry i uderzam nim o podłogę. Dwa tylne kółka odpadają. Jeden toczy się pod regał z dżemami, drugi pod zamrażalkę. Jakaś para turystów cofa się wystraszona.
– Bez spinki, jestem z serwisu. – Zostawiam wózek na środku alejki, biorę z lodówki kozi ser oraz jogurt, po drodze zgarniam dwie bułki, jakiś portfel i idę do kasy.
– A wózek gdzie? – pyta sprzedawca, patrząc na mnie, jakbym mu matkę ukatrupił.
– Rozjebany. Chcesz do niego dołączyć? – Machinalnie dorzucam do zakupów paczkę prezerwatyw i gumy do żucia.
Sprzedawca zasznurowuje usta. Chyba uznał, że trochę bez sensu dostać wpierdol z powodu głupiego wózka.
Płacę, wychodzę, siadam na ławce w cieniu drzewa figowego i jem. Nieświadomie pochłaniam kęs za kęsem i zamiast skupić się na smakowaniu, wciąż rozpamiętuję słowa Kiry. Jestem tak poirytowany, że najchętniej bym coś rozjebał. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że jestem uzależniony od seksu? I że niby powinienem zaprzestać masturbacji i oglądania filmów pornograficznych. Wariactwo! Przecież porno istniało od zawsze. W każdej epoce mężczyźni mieli swoje fantazje seksualne, przy których się masturbowali. W średniowieczu nawet pieprzono się na ulicach, to dopiero była wszechobecna pornografia. Kiedyś natknąłem się na artykuł w „Science Daily”, w którym przeczytałem, że jakiś profesor z Montrealu próbował przeprowadzić badania w zakresie oglądania pornoli u mężczyzn. Autor pisał, że zaczęli od poszukiwania dwudziestolatków, którzy nigdy nie korzystali z pornografii. Nie mogli znaleźć żadnego. Szczere mnie to rozbawiło, bo nie trzeba być żadnym jebanym profesorem z Ameryki, żeby odkryć tę oczywistą prawdę. Wystarczy zrozumieć, jak działa mózg mężczyzny. Każdy z nas, czy hetero, czy gej, jest wzrokowcem. Patrzenie na genitalia i na akt penetracji nas kręci. Każdego dnia witrynę Pornhub odwiedza dziewięćdziesiąt dwa miliony ludzi. Wszystkie laski, którym wydaje się, że masturbacja przy pornolu jest zboczeniem, powinny rozejrzeć się uważnie wokół siebie. Bo każdy, każdy bez wyjątku facet, z którym miały w życiu do czynienia, odpalił kiedyś gorący filmik i zwalił sobie przy nim konia. Jedni robią to wieczorem, kiedy cały dom zaśnie, inni rano, zanim wyjdą do pracy, na uczelnię, do szkoły. Poddają się orgazmowi w świetle ekranu smartfonu bądź komputera. Ci starszej daty, którzy są na bakier z technologią, trzymają świerszczyki na dnie szuflady ze skarpetami albo w warsztacie pod stertą desek, żeby żona nie widziała. Masturbacja nas rozładowuje, relaksuje, poprawia nam humor. Osobiście posiadam kilka swoich ulubionych filmów zapisanych w zakładce przeglądarki, ale szukam też nowości. A tych przybywa w setkach każdego dnia na platformach z pornosami. Wybieram te z jakością HD. Brzydzi mnie przemoc fizyczna, więc nie oglądam kutasów wpychanych na siłę w odbyt ani kneblowanych, zapłakanych nastolatek. Rajcuje mnie ostre ruchanie, z którego obie strony czerpią satysfakcję. Seks to naturalny, wrodzony instynkt. Jedni potrzebują go więcej, inni mniej. Nie czuję przymusu, żeby się pieprzyć, tak jak alkoholik, żeby się nachlać, albo narkoman, żeby się naćpać. Ja po prostu lubię to robić. I nie uprawiam seksu z kim popadnie, wybieram swoje partnerki, nie korzystam z usług dziwek, nie masturbuję się co godzinę, choć wiem, że i tacy się trafiają. Czasami zdarza mi się odwiedzić klub go-go, żeby popatrzeć. Ale, do cholery, nie jestem chory! Jestem normalnym facetem, a ta terapeutka to jakaś niedouczona kretynka. Kira bezmyślnie łyka każde jej słowo, bo najwyraźniej jej ufa. Jak to możliwe, że tej genialnej Amandzie do tej pory nie udało się wyciągnąć Kiry z tego bagna? Ile lat ciągnie się za nią ten syf? Pięć, sześć? Przez taki szmat czasu wciąż męczą ją koszmary, nadal wzdryga się na myśl o tym, że facet miałby jej pokazać penisa. I choć gołym okiem widać, że jej ciało jest spragnione dotyku i orgazmu, peszy się na samą myśl o palcówce, nie wspominając o seksie. Wolę nie myśleć, ile kasy Kira wydała już na tę pseudoterapeutkę, a nadal ma ewidentny problem. Tak że albo terapia to przereklamowane gówno, albo baba ją zwyczajnie naciąga od dobrych kilku lat.
Idę do sklepu, w którym można kupić telefony oraz karty bez abonamentu na rozmowy i internet bez okazywania dokumentu tożsamości. Biorę dwa. W Polsce zamierzam powrócić do swojego starego numeru.
Jak sobie pomyślę, ile formalności muszę załatwić, żeby odzyskać wszystko, co straciłem, kiedy ta zasrana łódź się wywróciła, robi mi się niedobrze. Dowód osobisty, prawko, karta debetowa. Nie znoszę pieprzonej biurokracji, a wiem, że lada chwila wpadnę w jej szpony. Kusi mnie jak diabli, żeby to wszystko olać i zostać tu na dłużej, bez dokumentów, bez numerów telefonów w komórce, bez kontaktu ze światem. Przedłużyć sobie wakacje. Ale w efekcie pragmatyczność zwycięża.
Wyszukuję w necie numer telefonu do Ambasady RP w Atenach. Po względnie sensownej rozmowie z jakimś młodym kolesiem dowiaduję się, że wniosek o dowód osobisty oraz prawo jazdy mogę złożyć dopiero w Polsce w urzędzie miasta i gminy. Ambasada natomiast wyda mi paszport tymczasowy, dzięki któremu będę mógł wrócić do domu. Oczywiście jedyna możliwość, żeby uzyskać taki dokument, to osobista wizyta w Wydziale Konsularnym Ambasady, co oznacza, że czeka mnie wyprawa do stolicy Grecji, której wcale nie planowałem. Mam zjawić się w dniu dyżurów, zabrać ze sobą oświadczenie od osoby z polskim paszportem, że ja to ja, bo nie mam żadnego dokumentu, który potwierdziłby moją tożsamość. Dodatkowo muszę zrobić sobie zdjęcie i wybulić czterdzieści euro.
Czytam, jak sprawa wygląda w przypadku ubiegania się o paszport w ambasadzie brytyjskiej. Wygląda na to, że można uzupełnić formularz online, a dokumenty będą gotowe za dwa dni.
Wysyłam do mamy SMS-a z linkiem do formularza dla Kiry. Odpowiedź nadchodzi szybciej, niż się spodziewałem.
Przekażę. Będziesz na obiedzie, synku? Dzisiaj twoja ulubiona musaka.
Kiedy ostatni raz mama wabiła mnie na obiad musaką, miałem poznać Kirę. Ciekawe, o co chodzi tym razem. Zastanawiam się, co odpisać.
Nie mam ochoty na towarzystwo, najchętniej spędziłbym ten dzień sam, ale przecież nie mogę postępować jak dupek w stosunku do własnej matki. I tak wystarczająco się przejęła tym pieprzonym wypadkiem. Świadomość tego, że jest chora, przygniata mnie jak wór kamieni.
Ja: Na którą mam być?
Mama: Zjemy, o której Ci pasuje.
Zerkam na ekran. Jest po jedenastej.
Ja: Będę o piętnastej.
Wstaję z ławki z uczuciem ulgi, że nie jestem takim chujowym synem, za jakiego można by mnie uważać. Idę w stronę plaży, żeby popływać. Po drodze kupuję na straganie plecak i gadżety do zestawu przetrwania, który zabieram zawsze ze sobą na dłuższe trasy do biegania. Nie mogę odżałować, że poprzedni leży gdzieś na dnie morza, bo naprawdę byłem do niego przywiązany.
Na plaży pełno ludzi. Dzieciaki wrzeszczą, chlapią się wodą, motorówki wyją, jacyś gogusie – klata supermena, nóżki cienkie jak u czapli – grają w piłkę siatkową.
Idę wzdłuż wybrzeża, oddalając się od tego gwaru, który drażni moje nerwy. Im większa odległość dzieli mnie od głównego zejścia, plażowych tawern i hotelowych barów, tym ciszej, ustronniej. Z każdym krokiem plaża staje się coraz węższa, dostrzegam przed sobą ciągnący się rząd pochylonych sosen. Wyrastają z piachu niczym palmy na pustynnej oazie. Pod nimi na ręcznikach rozłożyli się plażowicze. Jakieś małżeństwo starych, pomarszczonych pryków ze sztucznymi zębami, w daszkach przeciwsłonecznych na siwych głowach. Pieprzą coś do siebie po niemiecku – głośno, szorstko, kanciasto, klekocząc szczękami. Drażnią mnie ich słowa, ich akcent, ich donośne głosy. Czy ten naród, kurwa, nie potrafi rozmawiać po cichu? Gdzie się nie pojawią, robią wokół siebie hałas, jakby nikt wokół nich nie istniał. Jakby byli panami każdego zafajdanego metra kwadratowego, po którym stąpają.
Kilkanaście kroków dalej siedzą dwie dziewczyny osłonięte parawanem, który wychodzi na morze. Patrzę mimowolnie w ich stronę, bo na greckich plażach parawany to rzadkość. W ogóle odnoszę wrażenie, że ten cały parawaning to wyłącznie domena Polaków. Mój jest ten kawałek podłogi. Aż dziw, że żadna gmina nadbałtycka nie nałożyła na parawaniarzy obowiązku płacenia podatku od gruntu.
Śmieszą mnie ci Janusze, obrońcy wybrzeża, co o siódmej rano już ustawiają kolorowe zagrody. I to na państwowej plaży, która jest dobrem wspólnym! Przywłaszczanie, kto pierwszy ten lepszy. To kolejny powód (po zjebanej pogodzie i makabrycznie wysokich cenach), przez który odechciewa mi się spędzania wakacji nad polskim morzem.
Zerkam na jedną z dziewczyn, która siedzi po turecku na ręczniku w przytulnym, parawaniarskim gniazdku. Jest toples, ma jasnobrązowe włosy, zgrabne ciało, okulary przeciwsłoneczne i słowiańskie rysy twarzy. Przegląda coś na telefonie. Paznokcie ma długie, krwistoczerwone, podobnie jak usta. Spuszczam wzrok i zatrzymuję go na częściowo odsłoniętej cipce, którą ledwo co przykrywają niebieskie, brokatowe majtki od kostiumu. Puls mi przyśpiesza. W chwili, gdy mijam dziewczynę, ona podnosi głowę, patrzy na mnie, uśmiecha się. Puszczam do niej oko, bo należy jej się gest uznania za to, jaka jest seksowna.
– Hello, handsome![1] – odzywa się do mnie po angielsku z lekkim akcentem, z którego wnioskuję, że może być Polką. Zważywszy na to, że ostatnio aż roi się na wyspie od polskich turystów i dokładając do tego jeszcze ten pieprzony parawan, jestem niemal pewien, że to krajanki. Ryzykuję i odpowiadam w ojczystym języku:
– Cześć, gwiazdo.
Uśmiecha się szeroko, odkłada telefon na ręcznik, po czym wstaje.
– Mówisz po polsku? – Idzie w moim kierunku. Jej biodra kołyszą się na boki, cycki podskakują w rytm kroków, aż przyjemnie popatrzeć.
– Tak jakoś wyszło – odpowiadam.
– Gdzie się nauczyłeś polskiego? – Dziewczyna podchodzi do mnie i odgarnia włosy z ramienia. Jej bok się wydłuża, piersi naprężają.
– Jestem w połowie Grekiem, w połowie Polakiem.
– Mieszkasz tu?
– Spędzam wakacje.
– To tak jak my. – Odwraca się i zerka na drugą dziewczynę, która czyta książkę. Ma na sobie koszulkę na ramiączkach, jej włosy są krótkie, rysy twarzy ostre. Od razu nasuwa mi się pytanie, czy te dwie nie są lesbijkami. Ale wtedy przecież laska by do mnie nie zagadywała. Nie zaszkodzi się jednak upewnić.
– Jesteście razem? – pytam.
Unosi okulary i zakłada je na głowę.
– Tak. Ale lubimy też męskie towarzystwo – odzywa się śmiałym głosem, a mnie wyobraźnia od razu podsuwa scenki, od których kutas momentalnie mi staje. – Mam na imię Aśka, a to Magda. – Wskazuje ponownie na przyjaciółkę, która zaczyna nas obserwować. Byłaby dużo ładniejsza, gdyby zapuściła włosy, bo te ewidentnie odbierają jej kobiecości.
– Gordian. – Wyciągam dłoń.
– Ciekawe imię. – Ściska moją rękę i pociąga mnie za sobą. – Chodź do nas. Może masz ochotę na zimne piwo?
Nie oponuję. Zimny browar dobrze mi zrobi.
Siadamy na ręcznikach w cieniu drzew. Aśka wyciąga schłodzoną butelkę z przenośnej lodówki.
– Magda, może przestawisz parawan, bo chyba zaczyna wiać od morza – zwraca się do przyjaciółki.
Od razu domyślam się, że nie chodzi wcale o żaden pieprzony wiatr, bo ten ledwo co rozwiewa jej włosy. Nic się jednak nie odzywam, jestem ciekawy, jak sytuacja się rozwinie. Odkręcam butelkę i upajam się zimnym piwem, które spływa mi po gardle. Magda przestawia parawan, a Aśka siada znowu po turecku. Jaja zaczynają mi pulsować, gdy widzę fragment jej nagiej cipki. Dziewczyna z uśmiechem pije piwo. Po chwili tuż o bok niej siada Magda, która osłoniła nas tak szczelnie parawanem, że brakuje tylko dachu, by stworzyć próżniową komorę NASA.
– Często bywasz w Grecji? – zagaduje Aśka.
– Rzadziej, niż bym chciał – odpowiadam i upijam łyk.
– Tu jest pięknie. My przyjechałyśmy wczoraj wieczorem – informuje. – To nasz pierwszy dzień i mamy ochotę zaszaleć. Prawda, słonko? – Obraca się do przyjaciółki, po czym całuje ją w usta z językiem. Ta odwzajemnia pocałunek i obejmuje dłonią jej nagą pierś.
Upijam kolejny łyk. Patrzę, jak się liżą, macają.
Aśka stęka, przykłada sobie butelkę z piwem do majtek i przesuwa po nich w górę i w dół. Materiał marszczy się, odsłania wargi sromowe. Dziewczyny całują się coraz namiętniej. Piję piwo i czuję narastające podniecenie. W pewnej chwili Aśka odstawia butelkę, klęka tuż przede mną i wypina tyłek w stronę przyjaciółki. Magda kuca za nią, odsłania jej majtki i zaczyna robić jej minetę.
Robi mi się ciasno w gaciach.
Aśka zerka na mnie przymglonym wzrokiem, po czym jedną ręką sięga do moich szortów i łapie za wypukłość. Upijam kolejny łyk, jajca mi pulsują. Patrzę, jak jej ręka sunie do sznurka od spodni…
Wciągam powietrze przez nos, przymykam oczy i widzę, jak Kira rozwiązuje sznurek, zsuwa mi spodnie, nachyla się i bierze mojego fiuta do ust. Wydaję z siebie niekontrolowane stęknięcie. Szumi mi w uszach, krew szybciej krąży w żyłach. Ma zajebiście głębokie gardło. Czuję, że nieświadomie odpływam, zatracam się, rządzi mną tylko przyjemność, uczucie oderwania się od wszystkiego, co mnie wkurwia. Chcę dojść, chcę się spuścić w jej usta. Chcę patrzeć, jak moja sperma spływa po jej krwistoczerwonych wargach, brodzie, gołych cyckach.
– Pocałuj mnie… – Słyszę głos i dociera do mnie, że nie należy on do Kiry.
Otwieram oczy, Aśka rozwiązuje mi spodnie i nachyla się nad moją twarzą. Momentalnie trzeźwieję. Czuję ukłucie w piersi.
– Nie. – Uchlam się.
Dziewczyna ujmuje moją twarz, przybliża usta do moich.
– Nie daj się prosić.
– Powiedziałem: „nie”! – Odrywam jej dłonie od twarzy.
Coś we mnie pęka. Całe podniecenie diabli biorą. Patrzę na dziewczynę, która nie jest Kirą. Przenoszę wzrok na jej przyjaciółkę, która, do kurwy nędzy, też nie jest Kirą. Co ja właściwie odpierdalam? Nie chcę ich.
Chcesz… Wypieprz ją, a później jej przyjaciółeczkę. Ulżyj sobie… Przecież zasługujesz na dobry seks – odzywa się znienawidzony głos w głowie. Kurwa mać! Nie wiem dlaczego, ale łudziłem się, że już nigdy więcej go nie usłyszę. Nie pojawiał się od wypadku.
Patrzę na swoje spodnie, w których stoi gotowy na wszystko kutas. Jebany zdrajca, przeklinam go w myślach. Czuję do siebie wstręt. Wstaję.
– O co chodzi? – Aśka patrzy na mnie zupełnie zdezorientowana.
– O nic. Pomyłka. – Zabieram butelkę z piwem, plecak, daję krok przez parawan i odchodzę.
Za plecami laski wyzywają mnie od skończonego frajera.
______________________________________________
[1] Z ang.: Cześć, przystojniaku! – przyp. autorki.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz