poniedziałek, listopada 04, 2019

ROZDZIAŁ 3 "River" Samantha Towle



3

Carrie

Kiedy wysiadam z autobusu, automatycznie mrużę oczy od ostrego słońca. Po chwili ogarniam wzrokiem swoje nowe otoczenie.
Oto Canyon Lake.
Mój nowy dom.
Nasz nowy dom.
Przyciskam dłoń do swojego płaskiego brzucha.
– Słyszysz? – szepczę do dziecka, pochylając głowę. – Jesteśmy w domu. Jesteśmy bezpieczni.
Delikatna bryza unosi moje włosy i przed oczami przelatuje mi kosmyk czerwieni.
Odgarniam go z twarzy i zakładam sobie za ucho.
Teraz jestem ruda. Bardzo ruda.
Pofarbowałam sobie włosy w łazience na pierwszym z wielu przystanków podczas podróży. W sklepie kupiłam farbę do włosów razem z jakimś romansem w miękkiej oprawie i dołączonym szajsowym telefonem, który można po paru razach wyrzucić, nie zostawiając za sobą śladów.
Minie jeszcze trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do rudego koloru, ponieważ przez całe życie byłam blondynką. Ale już mi się podoba. 
Podkreśla moje oczy i uwydatnia kilka piegów, które mam na nosie.
Wyglądam inaczej. I właśnie o to mi chodziło. 
Nie mogę już być Annie. Żeby przetrwać, muszę zostać Carrie.
Może i mam w dalszym ciągu siniak na twarzy oraz rozciętą wargę, lecz wkrótce już ich nie będzie, a gdy tak się stanie, wszystkie ślady po Annie znikną, i wtedy stanę się po prostu Carrie.
Odsuwam się od autobusu i przechodzę na chodnik. Na chwilę kładę swoją torbę na ziemi. Jest tu naprawdę gorąco.
Teksas jest znany z wysokich temperatur, jednak nie spodziewałam się, że będzie tu aż tak ciepło, i to w listopadzie.
Rozglądam się wokół. Inni ludzie wyglądają, jakby nie przejmowali się upałem.
Albo przyzwyczaili się do gorąca, albo ja jestem ciepłofobem.
A może temperatura mojego ciała zwiększyła się nieco z powodu ciąży. Przypominając sobie, kiedy ostatni raz miałam okres, wnioskuję, że dziecko najprawdopodobniej urodzi się jakoś w lipcu.
Niech to, już teraz jest ciepło, a w końcówce ciąży będę przebywać w najgorętszym miejscu latem w USA. Najwyraźniej nie przemyślałam zbyt dobrze przyjazdu tutaj.
Cóż, tak naprawdę prawie wcale tego nie przemyślałam. Jedyne, co miałam w głowie, to wybranie pierwszego lepszego autobusu, który miał niedługo odjechać, i to, żeby Neil nigdy nie wpadł na to, żeby szukać mnie w Teksasie, nawet za milion lat.
Nie znajdzie mnie tutaj i z tego powodu opłaca mi się cierpieć z powodu upałów przez całą ciążę. Po prostu zainwestuję w dobrą klimatyzację i przenośny wiatrak.
Zapisanie się do lekarza znajduje się na mojej liście rzeczy do zrobienia zaraz po znalezieniu sobie jakiegoś kąta. I mam nadzieję, że tę sprawę mam już załatwioną. 
W trakcie długiej podróży tutaj zaczęłam szukać w Internecie, przy pomocy swojego nowego telefonu, dostępnych domów pod wynajem w Canyon Lake. Niestety, nie było za bardzo w czym wybierać. Jedyne dostępne opcje, na jakie trafiałam, to jednopokojowe mieszkania albo trzypokojowe domy. Tymczasem ja potrzebowałam dwóch sypialni – dla dziecka i dla siebie. Raczej chciałam uniknąć wyboru jednopokojowego lokum, jeśli byłoby to możliwe, ponieważ wtedy musiałabym się znowu przeprowadzić, kiedy dziecko zaczęłoby rosnąć.
Więc natknąwszy się na dwupokojowy, w pełni umeblowany dom, pomyślałam, że to przeznaczenie. Według opisu dom położony jest w cichej dzielnicy osiedlowej i stoi przy lesie, który prowadzi aż do rzeki Guadalupe.
Nie było żadnych zdjęć domu, ale o to się nie martwiłam. Mogła to być nawet szopa, a i tak bym się tym nie przejęła. Dopóki byłaby moja.
Zadzwoniłam pod podany numer i pogadałam z właścicielką domu – miło brzmiącą kobietą o imieniu Marla. Powiedziała, że dom dosłownie przed chwilą trafił do działu ogłoszeń i dlatego nie było jeszcze żadnych zdjęć.
Wtedy wiedziałam, że to przeznaczenie.
Przez chwilę myślałam, że poszło mi zbyt łatwo. Ucieczka od Neila. Znalezienie tego domu.
Lecz wtedy coś sobie uświadomiłam – przez większość życia nie było mi łatwo, szczególnie przez ostatnie siedem lat, więc tym razem musiało być lepiej. 
Zapytałam Marli, czy mogę obejrzeć dom dzisiaj, na co ona odparła, że nie ma problemu. Uznałam, że najlepsza będzie szczerość, więc by nie marnować swojego ani jej czasu, poinformowałam ją o braku dokumentów potrzebnych przy wynajmie domu, ale powiedziałam też, że mogę zapłacić z góry gotówką, z czego wydawała się bardziej niż zadowolona.
Więc miałam się z nią spotkać o pierwszej trzydzieści już na miejscu. Autobus według planu miał dotrzeć tu o pierwszej, co dawało mi czas na dotarcie w umówione miejsce. Wyjęłam komórkę, żeby poszukać adresu w Google Maps i sprawdzić godzinę… 1:27.
Niech to.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że autobus był opóźniony. 
Szybko wpisałam adres Google Maps i sprawdziłam, jak długo zajmie mi dotarcie tam na piechotę.
Piętnaście minut.
Szybko napisałam SMS-a do właścicielki domu z informacją, że nieco się spóźnię, a następnie, układając sobie torbę wyżej na ramieniu, ruszyłam w drogę.
Piętnaście minut później idę już piękną alejką. Jest tu tak spokojnie. Jedynym źródłem dźwięku są ptaki.
Według mapy, dom, którego szukam, znajduje się na końcu ulicy.
Minutę później zauważam znak informujący, że jest tu dom do wynajęcia.
Kiedy patrzę na budynek za znakiem, już wiem, że to miłość od pierwszego wejrzenia.
Dom jest stary, ale ja kocham właśnie takie. Nieco podniszczony, jak ja w środku, ale to nic, czego nie mogłaby naprawić odrobina farby.
Jest jednopoziomowy, co będzie idealne, kiedy pojawi się dziecko i zacznie raczkować – nie będę musiała martwić się schodami.
Od frontu znajduje się ogródek i po odrobinie prac ogrodowych, które lubię, będzie wyglądał świetnie. Oczami wyobraźni widzę siebie tu, na podwórku, z dzieckiem, zagadującą mijających nas sąsiadów.
Ruszam w górę ścieżką prowadzącą do drzwi wejściowych i jeszcze zanim udaje mi się do nich dotrzeć, otwierają się.
– Panna Ford? – wita mnie atrakcyjna blondynka po czterdziestce z uśmiechem na pomalowanych na czerwono, błyszczących ustach.
Widzę, że zauważa mój aktualnie już czarny siniak na policzku, ponieważ jej uśmiech topnieje.
Czuję, jak w moich wnętrznościach wstyd zbija się w grudę. Pochylam głowę, pozwalając, żeby włosy przesunęły się do przodu i zakryły mi twarz.
– Tak. Ale proszę mówić mi An… – przyłapuję się na pomyłce. – Carrie – oznajmiam, ganiąc się wewnętrznie.
Naprawdę muszę się przyzwyczaić do przedstawiania się jako Carrie.
Jej uśmiech wraca do pełni blasku.
– Miło cię poznać, Carrie. – Wyciąga do mnie rękę i wymieniamy uścisk dłoni. – Marla. Rozmawiałyśmy przez telefon.
– Tak, oczywiście.
– Chciałabyś wejść i się rozejrzeć? – Gestem wskazuje mały korytarz i kiedy przechodzę obok niej, zamyka za nami drzwi. – Zapraszam, oprowadzę cię.
Chodzę za nią po domu z uśmiechem, który ani na chwilę nie znika z mojej twarzy. Prawdopodobnie wyglądam na nieco szaloną, ale nie obchodzi mnie to. Po prostu cieszę się, że tu jestem.
Dom jest idealny.
Ma dużą sypialnię z oddzielną łazienką oraz drugi pokój, który świetnie sprawdzi się jako pokój dziecinny. Jest dobrej wielkości i znajduje się dokładnie po drugiej stronie korytarza. Tuż obok niego jest duża łazienka, a okna wychodzą na ogród z tyłu domu.
Dom jest w pełni umeblowany, więc nie muszę przejmować się meblami, potrzebne będzie tylko łóżeczko dziecięce. Muszę też kupić pościel i ręczniki do łazienki.
Mam naprawdę dobre przeczucie co do tego domu. Wydaje się… bezpieczny.
Jest urzeczywistnieniem wszystkiego, czego zawsze pragnęłam.
Dom.
W końcu znalazłam swój dom.
– Więc co sądzisz? – pyta mnie Marla, zatrzymując się w salonie, w miejscu, od którego zaczęłyśmy zwiedzanie. 
– Wezmę go – stwierdzam bez wahania.
Uśmiecha się szeroko, pokazując mi kompletny zestaw ulepszonych kosmetycznie perłowobiałych zębów. – Wspaniale. – Klaszcze w dłonie. – Więc będę potrzebowała od ciebie zapłaty z góry za co najmniej pół roku wynajmu, skoro nie masz żadnego zabezpieczenia.
– Nie ma problemu – stwierdzam.
– Świetnie. Skoczę do samochodu i wezmę z niego papiery.
Podczas jej nieobecności liczę sumę, jakiej będę potrzebowała, żeby zapłacić za pół roku wynajmu.
Pół godziny później, po podpisaniu umowy, patrzę, jak Marla odjeżdża swoim lśniącym audi.
Wchodzę z powrotem do domu i zamykam za sobą drzwi. Na klucz.
Następnie opieram o nie czoło i przez minutę po prostu oddycham.
Udało ci się, Annie. Uciekłaś przed nim. Twoje życie właśnie się zaczyna.
Robię ostatni głęboki wdech, po czym odsuwam się od drzwi. Podnoszę swoją torbę i zanoszę ją do sypialni.
Wyjmuję z niej ubrania oraz przybory kosmetyczne i rzucam na łóżko. Wyciągam kilkaset dolarów, a resztę pieniędzy zostawiam w środku razem ze swoim dowodem i aktem urodzenia. Zanoszę torbę do małej garderoby. Otwieram tam największą szufladę i wpycham do niej bagaż. Po zaznajomieniu się z domem wymyślę bezpieczniejsze miejsce do przechowywania pieniędzy.
Ściągam z siebie noszone przez kilka dni ubrania, wchodzę pod prysznic i odkręcam gorącą wodę. Delektuję się niemal parzącą wodą zalewającą moją skórę. Zmywam z siebie przeszłość. Woda zamienia się w jasnoczerwoną – z włosów wypłukują się resztki farby, ponieważ nie zmyłam jej dokładnie w trakcie swojego postojowego farbowania.
Jestem wolna.
Do wody dołączają łzy i patrzę, jak moja przeszłość spływa po mnie.
Zakręcam prysznic i chwytam stary, wyświechtany ręcznik wiszący na drążku.
Kupię kilka nowych, gdy wybiorę się do sklepu.
Wycieram się i rozczesuję włosy, zostawiając je rozpuszczone. Ubieram się w jeansy i t-shirt. Będę potrzebowała trochę ubrań. Najlepiej krótkich spodenek, topów i bawełnianych sukienek.
Wchodzę do kuchni, by zaparzyć sobie ziołową herbatę w saszetce. Kupiłam ją podczas jednego z postojów. Wypełniam czajnik wodą i włączam go, a następnie, czekając na gotującą się wodę, szukam kubków. 
Biorę ze sobą napój, idę w kierunku werandy. Wychodzę na zewnątrz i po odstawieniu kubka, kładę łokcie na barierce.
Przydałoby się tu krzesło. Mogłabym wtedy tak sobie tu siedzieć i napawać się samotnością. Ale w tej chwili stoję i cieszę się tym, co już mam.
Jest tak cicho. Nigdy nie doświadczyłam takiego spokoju.
To taki rodzaj uspokajającej ciszy. Takiej, która owija się wokół ciebie, tworząc kokon.
Jest idealna.
Jest wszystkim, czego teraz potrzebuję.
Biorę łyk herbaty, a następnie słyszę piosenkę Bohemian Rhapsody Queen wydobywającą się z domu znajdującego się po mojej prawej stronie.
Uwielbiam ją. Nie obchodzi mnie nawet to, że zaburzyła moją ciszę. Dzięki niej się uśmiecham.
Mój nowy sąsiad zna się na muzyce. 
Śpiewając cicho tekst piosenki, spoglądam w stronę sąsiedniego domu. Już wcześniej zauważyłam ten budynek. Ciężko go nie dostrzec. Jest ogromny. Zajmuje większą część końca ulicy. To chyba największy dom w stylu kolonialnym w okolicy. Otacza go piękna weranda. Z miejsca, w którym stoję, widać jej tylną część, a także ogród oraz basen. Ogród jest jakieś dwadzieścia razy większy od mojego. Jest tam również ceglany budynek. Prawdopodobnie garaż albo szopa.
Zastanawiam się, kto tam mieszka.
Tak duży dom z basenem – z pewnością mieszkają tam bogaci ludzi. Może nawet mają dzieci. Byłoby świetnie, gdyby były małe, bo wtedy moje maleństwo miałoby się z kim bawić, kiedy podrośnie.
Radość rozgrzewa moje wnętrze na myśl, że mogłabym… Nie, że będę tutaj mieszkać przez następne lata, patrząc, jak moje dziecko dorasta, wolna od przeszłości. A ono nigdy nie dowie się o moim życiu, które wiodłam przed przyjazdem tutaj.
Zaczynam nucić do melodii Queen.
Wtedy słyszę trzaśnięcie moskitiery i spoglądam w miejsce, z którego dochodzi dźwięk.
W tylnej części werandy sąsiedniego domu stoi facet. Wydaje się bardzo wysoki. Ma głowę pełną falistych, ciemnych włosów. Gdy się porusza, zauważam w nich przebłysk miedzi, promienie słońca wydobywają i podkreślają rdzawe kosmyki. Boki głowy ma wygolone, a włosy pośrodku są długie. Jego brodę pokrywa kilkudniowy zarost.
Neil nigdy nie miał zarostu. Mówił, że wygląda to niechlujnie.
Podobają mi się takie kilkudniowe zarosty i brody. Ale ja nigdy nie powiedziałam o tym mężowi. Nie miałam prawa mieć własnego zdania.
Henry, jeden z moich zastępczych ojców, miał brodę. Był moim ulubieńcem. Prawdziwie dobrym facetem. Jednak jego broda była biała. Przypominała tę, jaką nosi Święty Mikołaj.
Niestety Henry wkrótce umarł. Fakt, że był już bardzo stary. Po jego odejściu w dalszym ciągu mieszkałam z Sandrą, jego żoną. Lecz rok później ona też odeszła. 
Jego śmierć złamała jej serce, które z powrotem nigdy się nie poskładało.
Przeniesiono mnie do nowej rodziny zastępczej.
Więc tak, brody sprawiają, że ogarnia mnie ciepło. 
Z tej odległości nie mogę stwierdzić, ile lat ma mój sąsiad. Najprawdopodobniej mniej niż trzydzieści. Ma tatuaże. Zdobią jego obie ręce. Czarny t-shirt wyraźnie je podkreśla.
Neil nie lubił też tatuaży.
Według niego tatuaże i przestępstwa szły ze sobą w parze.
Nadal żył w latach pięćdziesiątych.
Jak by to powiedział Neil, mój nowy sąsiad przypomina facetów, których on codziennie wsadza za kratki.
Co oznacza, że ten facet prawdopodobnie jest milszy od mojego męża.
Przepraszam, mojego byłego męża.
Wow. Nazywanie go tak jest wyzwalające.
Nie to, żebym mogła kiedykolwiek się z nim rozwieść. Musiałabym poinformować go o miejscu swojego pobytu, czego nigdy nie zrobię. Jestem od niego daleko i tylko to się liczy.
Jestem tu, w swoim nowym domu. Zaczynam nowe życie.
A mój nowy sąsiad jest chodzącym urzeczywistnieniem wszystkiego, czego Neil nie lubi.
Przez to ja od razu zaczynam go lubić.
Mój wzrok przesuwa się na jego dłonie i w jednej z nich widzę książkę, a w drugiej szklankę. Pod pachą trzyma coś, co przypomina etui na cygara.
Obserwuję go, gdy odkłada na stół szklankę oraz etui. Następnie wyjmuje coś z przedniej kieszeni swoich czarnych jeansów i rzuca na stół… Prawdopodobnie zapalniczkę.
Wtedy, bez ostrzeżenia, odwraca się w moją stronę i przyłapuje mnie na gorącym uczynku.
Aj.
Czuję, jak moja twarz zaczyna się czerwienić.
Muszę coś powiedzieć; w przeciwnym razie wyjdę na dziwadło.
Prostuję się i unoszę dłoń w geście powitania.
– Cześć. – Uśmiecham 
Nie odpowiada. Może mnie nie usłyszał.
Tym razem mówię głośniej:
– Jestem twoją nową sąsiadką, An… – Kurka. – Carrie. Mam na imię Carrie.
Nic nie odpowiada.
Po prostu tam stoi, wpatrując się we mnie.
Jego spojrzenie jest mroczne i intensywne.
I twarde.
Zimne.
Przechodzą mnie ciarki i całe ciepło, które jeszcze przed chwilą czułam, znika.
Przenoszę ciężar ciała z nogi na nogę. Nie wiem, co robić. Po prostu wejść z powrotem do środka? Ale to byłoby niegrzeczne.
Lecz on zachowuje się niegrzecznie, ignorując mnie.
Może tak naprawdę mnie nie ignoruje ale naprawdę nie słyszy z tej odległości.
Postanawiam spróbować po raz ostatni i krzyczę:
– Mam na imię Carrie. Dopiero…
Słowa zamierają mi na ustach, ponieważ mężczyzna nagle się odwraca i wchodzi z powrotem do swojego domu.
Moskitiera zamyka się za nim z takim impetem, że aż odskakuje od framugi, trzaskając głośno.
Kilka sekund później muzyka przestaje grać, pozostawiając mnie w kompletnej ciszy.
I ta cisza nie wydaje mi się już taka przyjazna.








Buziaki MrsBookBook 😙

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © MrsBookBook , Blogger