Rozdział 2
Miejsce
zbrodni
– Feliks… Struner – przedstawił
się mężczyzna.
Nazwisko dodał po krótkiej pauzie, jakby zapomniał, że je
posiada. Nie chciał od razu spoufalać się z tutejszymi policjantami. Nie użył
stopnia, bo każdy z nich powinien wiedzieć, że on ma wyższy. To było z jego
strony trochę aroganckie, ale na ogół nie dbał o uznanie go za miłego czy zyskanie
sympatii. Minięci wcześniej mundurowi już wyrobili sobie o nim zdanie, uznając
go za milczącego twardziela, więc takiego postanowił zgrywać do końca
dochodzenia.
Był wysokim mężczyzną, czasem miał wrażenie, że zbyt wysokim.
Jego surowe i poważne rysy twarzy od razu wzbudzały respekt, a przenikliwy
wzrok dawał do zrozumienia, że niełatwo go okłamać. Zewnętrzny obraz podrzucał
sprzeczności: Feliks był wysoki i miał skrywające dużą siłę ramiona, lecz również
niemały brzuch. Sprawiał przez to wrażenie osoby zaniedbanej i niezbyt zdolnej
do wysiłku. Jednak mimo nadprogramowych kilogramów potrafił biegać na dalekie
dystanse, w dodatku dosyć szybko, co zaskakiwało każdego, kogo miał okazję
gonić.
– Aspirant Maciejczyk – odpowiedział jeden z policjantów,
wychodząc przed dwóch zmieszanych posterunkowych. Brak informacji o stopniu był
dla nich kłopotliwy. Rozstąpili się więc tylko przed swoim kolegą. – Tędy, panie
inspektorze. – Po uściśnięciu dłoni aspirant przepuścił Feliksa przed siebie.
Markowi Maciejczykowi zostało niecałe trzy lata do czterdziestej
wiosny. Dzień wcześniej obchodził trzydzieste siódme urodziny – na szczęście na
służbie, dzięki czemu nie leżał w tej chwili nieprzytomnie w łóżku obok
młodszej kobiety. Dla wielu mógł się wydawać atrakcyjny, a wśród mieszkańców
uchodził za tego fajnego policjanta, który nie wlepiał mandatów za byle otwarte
piwo w parku. Od razu można było zauważyć, że jest ambitny – ta cecha aż od
niego emanowała. Cieszył się wielkim szacunkiem, nawet wśród band, które lubiły
czasem mocniej zaszaleć i zaburzyć spokój miasteczka. Tylko raz w karierze
stracił nad sobą panowanie – kiedy został nazwany psem. Jeden jedyny raz. Mieli
wtedy wracać już na komendę, gdy po upomnieniu grupki starych wyjadaczy któryś z
nich zaczął wykrzykiwać obraźliwe frazesy. „Pies, pies, chuj w dupę”. Trwało to
ledwie kilka minut, ale czara goryczy przelała się niezwykle szybko. Aspirant wyszedł
z radiowozu, zostawiając w nim broń i partnera. Wystarczyło trzydzieści sekund,
żeby krzyczący mężczyzna pożałował każdego słowa, mimo że uchodził za jednego z
najgorszych typów w mieście. Grupa, która mu towarzyszyła, mogła się tylko
przyglądać, bo każdego z nich sparaliżował strach. Aż trzech mężczyzn musiało
odciągać Marka od niefrasobliwego nieszczęśnika. Wreszcie policjant odpuścił, a
wtedy mógł już jedynie przyjrzeć się zmasakrowanej twarzy człowieka. Oddychał. Nie
skończyło się na szwach. Maciejczyk wytarł ociekające krwią knykcie w jednego z
pijanych typów, po czym bez słowa odszedł. Nie musiał wspominać, że milczenie
było jedynym rozważnym wyjściem – swojemu partnerowi także. I choć wieść o jego
napadzie złości szybko rozniosła się po mieście, postępowania dyscyplinarnego
ani sprawy z powództwa cywilnego nie wniesiono do dzisiaj. Minęło już ponad trzy
lata od tego wybuchu agresji, który bardziej przypominał atak spuszczonej ze
smyczy bestii niż człowieka o urażonej dumie. Od tamtego dnia nie musiał już
dwa razy pytać o informacje – każdy, kogo przesłuchiwał, wyśpiewywał wszystko
od razu, a czasami nawet więcej, niż Marek chciał wiedzieć.
Funkcjonariusze otoczyli starą wierzbę, która była jednym z
symboli pobiedziskiego rynku – obok imponującej figury Jezusa, fontanny
przedstawiającej legendarnych Lecha, Czecha i Rusa oraz pomnika Powstańców Wielkopolskich.
Feliks od razu zwrócił uwagę na otaczające stare drzewo czerwone
ślady, znikające w kałuży krwi pod jedną z większych gałęzi. Do kałuży wpadały
co kilka sekund pojedyncze krople krwi. Wszyscy policjanci skierowali wzrok w
ten sam punkt.
– To on… – oznajmił aspirant Maciejczyk, wskazując na coś
palcem.
Feliks spojrzał w górę. To wystarczyło, by zrozumiał, jeśliby
do tej pory tak się nie stało, dlaczego akurat on znalazł się w tym miejscu.
Mimo ciemności doskonale widział każdy szczegół, a niebiesko-czerwone światła z
radiowozów podkreślały kryjące się za tą zbrodnią okrucieństwo.
Do gałęzi drzewa przywiązane były dwie grube liny. Podtrzymywały
dużego pluszowego misia. Na pierwszy rzut oka mógł wydać się wielkości
dorosłego mężczyzny – przynajmniej na takiego wyglądał z dołu. I może
powieszona za łapy zabawka nie byłaby niczym strasznym, gdyby nie to, że sprawiała
wrażenie zakrwawionej żywej istoty. Czerwień życiodajnego płynu przebarwiła brzuch
pluszaka, który – zanim został zbezczeszczony – wyróżniał się śnieżnobiałą
barwą. Szczególną uwagę Feliksa zwróciło kilka dodatkowych drobiazgów. Czerwone
oczy i zmieniony w smutną minę uśmiech, identycznie jak w przypadku jego
pamiątki sprzed lat. Obszedł misia wokół, by coś sprawdzić – pod prawą łapą dojrzał
czarną nitkę. Profesjonalne i równe szycie było mylące, a gdyby nie ten kontrastujący
z bielą kolor, można by ją z łatwością przegapić.
Mimo wstrząsającego widoku Feliks nie stracił zimnej krwi.
Zachował spokój, choć niełatwo mu było opanować myśli. I wtedy…
Pod naporem silnego wiatru głowa misia przechyliła się
delikatnie do przodu. Na czole policjanci zauważyli litery, wyglądające tak,
jakby zostały namalowane krwią lub czerwoną farbą. Feliks bez namysłu postawiłby
każde pieniądze, że to krew.
„Otwórzcie mnie”, głosił napis, lecz stary gliniarz zatrzymał
chcących wykonać polecenie miejscowych.
– Czekamy na techników! Ktokolwiek jest w środku, nie
żyje. To brutalna prawda, ale nic nie poradzimy – powiedział ostrym tonem,
jakby szkolił nowicjuszy. – Ślady! Teraz one są najważniejsze.
Marek kiwnął głową i dopiero wtedy jego współpracownicy się zatrzymali.
W małym miasteczku, gdzie wiele osób zna się z imienia, a z widzenia praktycznie
każdego, trudno zachować trzeźwość umysłu w obliczu tragedii. Nikt nie miał
pojęcia, czyja tragedia kryje się w tym pluszowym misiu. Kapiąca krew potęgowała
atmosferę niepewności, a nerwy udzielały się każdemu z tutejszych
funkcjonariuszy.
– Chcę porozmawiać z patrolem, który był pierwszy na miejscu
– zwrócił się do Marka, któremu udawało się jakoś panować nad sobą i kolegami, Feliks.
„Urodzony lider”, pomyślał stary wyga. Dobrze wiedział, że
warto będzie z nim współpracować, a może nawet włączyć do śledztwa. Marek
odpowiedział skinieniem głowy.
– To Marcin Saduś, jest posterunkowym i służy u nas od kilku
miesięcy – poinformował Feliksa, prowadząc go ku policjantowi.
Saduś siedział na jednej z ławek otaczających rynek.
Wpatrywał się w szarą kostkę brukową, jakby kryła odpowiedzi na trapiące go pytania.
Wstrząs, jakiego doznał, odkrywając miejsce zbrodni, wywołało w nim nowe
uczucie – bezsilność. Widząc jego stan, Feliks ucieszył się z towarzystwa
Marka. To ważne, by wstrząśnięty funkcjonariusz nie czuł się osaczony, zatem
kolega z komendy był tutaj idealnym wsparciem. Struner przysiadł obok młodego.
– Dobra robota – zagaił po chwili.
„Doceń wysiłek, nie krytykuj”, pomyślał, jakby uczył samego
siebie.
– Dzięki, ale my tylko… Po prostu się zatrzymaliśmy, to
wszystko – odparł młody policjant łamiącym się głosem.
– Nieprawda, zrobiliście znacznie więcej: nie
popełniliście błędu. – „Pokaż, że go rozumiesz”, instruował siebie w myślach
inspektor. – Przy takich sprawach, i to jeszcze w swoim mieście, nietrudno o pomyłki.
Emocje, które nami targają… Wielu starszych policjantów popełnia błędy i
zaciera ślady. Wiem, jak bardzo chcieliście ściągnąć tego misia i go otworzyć,
ale wierz mi, zostawienie go w spokoju było dobrą decyzją. – Poklepał młodziana
po ramieniu. „Powoli zacznij dopytywać o sprawę, nie przesłuchuj, po prostu
rozmawiaj”. – Marek mówił, że służysz od kilku miesięcy.
– Tak, od marca. I nie jestem stąd. Tak naprawdę to
pochodzę z Łodzi. Cieszyłem się, że trafiłem właśnie w to miejsce, do małego
miasteczka. Służba tutaj miała być… – Zamilkł i spojrzał na wierzbę płaczącą,
po czym dokończył: – Inna.
– Pierwszy raz zobaczyłeś miejsce zbrodni? – zapytał Feliks.
„Współczuj, niech czuje, że może ci ufać”, dawał sobie rady.
Saduś kiwnął głową.
– Nie martw się – kontynuował starszy funkcjonariusz – wszyscy
musimy przez to przejść. Ja do dzisiaj pamiętam, jak pierwszy raz stanąłem nad
ofiarą. To było straszne, myślałem, że zwymiotuję. Ale wiesz co? To daje nam
siłę, by wstawać każdego ranka z wyra i walczyć o sprawiedliwość. Ten widok… –
Wskazał na drzewo. – Ten widok będzie ci przypominał, dlaczego zostałeś gliną. Nie
daj się temu przytłoczyć.
„Dobra, koniec terapii, czas na konkrety”, pomyślał, a młody
policjant zaczął mówić, jakby słyszał jego wewnętrzne dysputy.
– Naprawdę, doceniam pańskie słowa i dziękuję, że… nie
pyta pan o wszystko tak bezpośrednio. Niestety nic nie zobaczyliśmy, nikogo
podejrzanego. Ulice były puste. Rynek objeżdżamy w ciągu nocy kilkakrotnie,
byliśmy tu około dwudziestej czwartej, może pierwszej, a później jeszcze przed
trzecią. O pierwszej było pusto, a później zobaczyliśmy to… Tego misia. – Przerwał,
by złapać oddech. – Początkowo myśleliśmy, że to jakiś żart, ale krew, spadające
krople… Cały czas słyszę, jak kapią, jakby zaraz miał spaść deszcz i cały rynek
miałby spłynąć krwią. Kap, kap, kap. Co za człowiek mógł zrobić coś tak
chorego? I ten pluszowy miś, te jego oczy… – Wbił wzrok w ziemię.
– Nie martw się tym, złapiemy go – zapewnił Feliks
łagodnym tonem.
„Dobra, tutaj skończyliśmy”.
– Ale pan już to zrobił, prawda? – spytał młody posterunkowy,
gdy stary gliniarz wstał z ławki.
– Co? – zdziwił się inspektor.
Spojrzał na Marka, a później znów na Marcina.
– Słyszałem starszych policjantów. To pan, prawda? W latach
dziewięćdziesiątych to pan zamknął Zabawkarza… – Marcin patrzył na niego, jakby
stał przed nim nie Feliks Struner, lecz Sherlock Holmes lub inny sławny
detektyw, na którym wzorował się za młodu.
– Nie wierz we wszystko, co słyszysz, młody – odparł chłodno,
po czym odszedł, a Marek ruszył tuż za nim.
Stanęli na środku rynku. Stary policjant zaczął rozglądać się
wokół. „Rozmowa z drugim z patrolu byłaby wyłącznie stratą czasu”, stwierdził w
myślach. Domyślał się także, że to ten młody posterunkowy pierwszy zauważył
pluszowego misia i pewnie to on zapobiegł odcięciu go od drzewa. W dużej mierze
ze strachu, ale – tak czy owak – decyzja była słuszna, nieważne, z jakich
pobudek została podjęta.
– To prawda, że pamięta pan swoją pierwszą sprawę? –
zaciekawił się aspirant.
– Nie, nie znam też nikogo, kto by pamiętał – bąknął od
niechcenia Feliks, jakby oczekiwał, że Marek to zrozumie.
– Więc dlaczego? Po co była ta gadka? – Młodszy mężczyzna wydawał
się zaintrygowany.
– Ten świeżak nie jest policjantem z powołania. Zdziwię się,
gdyby po tym wszystkim był gliną przez choćby jeszcze pół roku – orzekł Struner,
spoglądając na Marka, który już szykował się do kolejnego pytania. – Policjant
nie potrzebuje powodu, by wstać z łóżka, to on sam jest tym powodem, jak też
przysięga, którą składał. Jeśli będziemy wspominać przeszłość, to ona w końcu
nas dosięgnie, a wtedy będziemy do niczego. Jak ten tutaj, który nigdy nie zapomni
tego pluszowego misia.
Czuł na sobie pytający wzrok, więc ciągnął dalej:
– To proste, musiał poczuć się jak jeden z nas, by
powiedzieć mi to, czego chciałem się dowiedzieć. Nawet jeżeli tylko upewnił
mnie w tym, że nic nie wie, to ja, jako kryminalny, zawsze muszę mieć pewność i
nie mogę palić mostów, nawet tych bezużytecznych.
Spojrzeniem dał do zrozumienia, że to koniec tematu.
– A więc to jednak pan, prawda? – odezwał się po chwili
Marek, bo zrobiło się wręcz nieznośnie cicho.
– Znowu ten Zabawkarz? – Podirytowany Feliks zerknął na
aspiranta. – Tak, ale nie wracajmy do tego. Nie rozumiem, dlaczego o nim
wspominacie, to dwie różne sprawy… – Sam do końca nie wierzył w to, co mówi.
– Komendant… On pracował z panem dwadzieścia pięć lat
temu, więc wszyscy na posterunku o nim wiemy. Starsi policjanci opowiadają
każdemu młodemu o Zabawkarzu, jego zbrodniach, metodach i o tym, kim był. Ale skoro
pan go zamknął, to kto to zrobił? Wszystko wygląda jak obrazek wycięty z ich
opowieści… Naśladowca?
Każdy na miejscu Feliksa bałby się tego pytania.
„Kto to zrobił?”
– Nie wiem, nie możemy mieć pewności – odrzekł, urywając
rozmowę o mordercy sprzed lat. „Dopóki nie otworzą misia”, dodał w myślach. –
Monitoring? – rzucił szybko, zanim Marek zaczął drążyć wątek Zabawkarza.
Feliks nie ukrywał niechęci do tego tematu, co nie
przeszkadzało jego rozmówcy.
– Kiedyś tam była kamera. – Wskazał palcem na parking tuż
przy skrzyżowaniu, gdzie wyjeżdżało się z rynku. – Stary budynek został
wyburzony i kamera zniknęła, ale jej jakość i tak nie była najlepsza – dodał,
jakby, widząc minę Feliksa, chciał usprawiedliwić włodarzy miasta.
– Miejsce też chujowe, pewnie nawet nie obejmowała wierzby – rzekł
Struner, nie kryjąc uczucia zawodu.
Centrum miasta pozbawione monitoringu – absurd. Chociaż miał
rację, że kamera w tamtym miejscu i tak nie na wiele by się zdała. Jedno z
drzew rosnących wokół rynku idealnie przysłoniłoby miejsce zbrodni, a otoczony
tujami pomnik i postawiona przy nim budka z lodami zapewniłyby przejście poza
okiem nieistniejącej już kamery. I to właśnie na pomniku zatrzymał się wzrok
Feliksa.
– Co do kamery… Mieszkańcy o niej wiedzą? – zapytał, ciągle
wpatrując się w monument.
– Nie było to jakoś publicznie ogłoszone, ale tak, wiedzą, że
już jej nie ma – odparł Maciejczyk, lekko zmieszany, bo odpowiedź była raczej
oczywista.
Struner jednak był całkowicie poważny. Każdą informację
musiał potwierdzić, nieważne, jak wydawałaby się nieistotna czy oczywista. To
typ człowieka, który potrzebuje głośnego potwierdzenia, by uznać coś za
wiarygodne.
– Co oni wyprawiają? – Marek wskazał na otaczających
wierzbę policjantów, gdyż wywiązała się między nimi sprzeczka.
– Kurwa – zaklął Feliks, ruszając truchtem do grupki. – Nie
mam na to siły.
Stanął między dwoma funkcjonariuszami, którzy byli
najbardziej pobudzeni.
– Mam w dupie rozkazy, ściągamy tego misia i zajrzymy do środka!
– krzyknął jeden z nich. Mógł być niewiele starszy od aspiranta Maciejczyka.
„Tyle emocji, zdecydowanie miejscowy”, pomyślał Feliks.
Drugi był spokojniejszy, zachowywał zimną krew, ale nie
ustępował, co oznaczało, że był z Poznania. Profesjonalista, który pilnował
miejsca zbrodni. Tacy zawsze są znienawidzeni przez bliskich ofiary.
– Co się tu, do cholery, dzieje? – zapytał Feliks.
Nie był zdenerwowany, jeszcze nie. Niewiele dzieliło go od
gniewu. Tyle, ile zabrakło policjantowi, by naruszyć miejsce zbrodni.
– Komendant dzwonił, prawda? – wtrącił Marek, gdy żaden
z policjantów nie odpowiedział.
Zdenerwowany funkcjonariusz przytaknął.
– Mów, co się stało. – Feliks zerknął na Marka. Miał
tylko jedną myśl w głowie: „Przydatny z niego młodzik”.
– Dziecko Sajno… nie wróciło wczoraj do domu – odpowiedział w
końcu, zaciskając zęby i pięść.
Feliks to zauważył i obrzucił go ostrym spojrzeniem, mając
nadzieję, że świadomość jego wyższego stopnia wpłynie na dyscyplinę.
– Co to za dziecko? – spytał, chcąc nawiązać rozmowę, zanim
wszyscy stracą głowę.
– Córka naszego zmarłego kolegi, odszedł w zeszłym roku. Rak
– wyjaśnił Marek.
„Kurwa, gdzie ci technicy?” – sarknął w myślach inspektor.
Rodzina policjanta była nietykalna. To zasada, która zawsze wzbudzała
największy podziw wszystkich pracujących w tym zawodzie. Jedność, chęć ochrony
swoich – właśnie to Feliks kochał w policji. Rozumiał emocje funkcjonariuszy, co
nie znaczyło, że mógł pozwolić na ich upust.
– Przepuści nas pan? Czy mamy przejść przez pana? –
odezwał się zdenerwowany funkcjonariusz.
„Kurwa”. Urzeczywistniał się najgorszy scenariusz. Był tak
zły, że Struner nawet o nim wcześniej nie pomyślał. Pozostały dwie opcje: albo
ich przepuści i możliwe, że zatrą większość ważnych śladów, albo uda mu się
wykorzystać swoją odznakę. Wzbudzić autorytet, pokazać wyższość i wygrać
pojedynek nerwów. Ta wersja była bardzo nieprawdopodobna. Już nie tylko jeden
policjant pokazywał swoje niezadowolenie, za nim ustawiło się kolejnych dwóch,
którzy najwidoczniej poczuli przypływ odwagi, by postawić się komuś z wyższym
stopniem.
„Kurwa”.
Feliks nie miał nawet chwili, by przeanalizować, co stało się
na pobiedziskim rynku, jak doszło do tragedii i kto mógłby być jej sprawcą. Czy
może po prostu szukał ucieczki, by nie myśleć o mordercy? Zacisnął drugą pięść
i wtedy… pojawiły się nowe światła. Na rynek wjechały trzy samochody, jeden z
nich był zwykłym czarnym sedanem.
– Już są. Chyba teraz nie spieprzycie mi tego śledztwa, co? –
powiedział stanowczo inspektor, mimo że w duchu odczuł wielką ulgę.
To niewyobrażalne wyczucie czasu było niczym cud dla starego
gliny, który nie bardzo wiedział, co by się wydarzyło, gdyby przyjechali chociaż
minutę później…
Kryzys zażegnany.
Miejsce zbrodni szybko zapełniło się od specjalistów. Flesze
aparatów świeciły nieprzerwanie przez kilka minut – sfotografowano praktycznie
każdy centymetr rynku, od najmniej widocznego śladu butów na kostce brukowej aż
po połamane gałęzie czy podeptaną trawę. Zebrano widoczne odciski palców, choć
nie było ich zbyt wiele. Inne ślady też nie były wyraźne. Technicy bardzo się
starali, lecz wcześniejszy deszcz skrupulatnie je zmył. Pomimo błota i krwi
wokół wierzby udało się zrobić kilka dobrych zdjęć.
Feliks spoglądał na czarnego sedana, z którego dotąd nikt nie
wysiadł. Widział tylko w jego wnętrzu światło telefonu. Kto to był? Dlaczego
czekał? Odpowiedzi, oczekiwał odpowiedzi na swoje pytania, nawet na te nic
nieznaczące.
Na jego twarz zaczęły spadać chłodne krople.
– Cholerny deszcz… – powiedział do siebie.
Policjanci mogli wreszcie ściągnąć wiszącego misia, ale
Feliks nie był tym na razie zainteresowany. Podszedł do pomnika Powstańców
Wielkopolskich, a aspirant Maciejczyk podążył za nim.
– Widzi pan coś? – zagadnął, gdy Feliks wszedł za pomnik.
– Krew… – odparł krótko inspektor.
„Z tyłu i prawej strony otoczony tujami, z lewej budką, a z
przodu jeszcze pomnik. Idealna kryjówka”. W jednym punkcie trawa pokryta była
czerwienią krwi, i to dość obficie.
– Musiał tu siedzieć trochę z tym misiem. Sporo tego! –
krzyknął, po czym pochylił się i patrzył, jak krew wsiąkała w glebę.
Krople deszczu mieszały się z nią na jego oczach. Wtedy
dojrzał u podstawy pomnika szkarłatny ślad – niewielki, przypominał trochę
linie papilarne.
– Tutaj, mamy odcisk! Szybko, zanim ten kurewski deszcz
go zmyje! – wrzasnął, ściągając kurtkę, by osłonić jedyny istotny ślad. Poza
tym oczywistym, jakim był miś i skrywane przez niego tajemnice.
Marek szybko sprowadził jednego ze specjalistów. Feliks miał
rację, to szczątkowy odcisk palca. Inspektor wyszedł zza pomnika, zostawiając
robotę technikom. Zarzucił na siebie kurtkę i wówczas spostrzegł, że obok Marka
stoi ktoś jeszcze. Trzymająca nad głową czarną parasolkę kobieta.
– Witaj – powiedziała wolno, jakby delektowała się
zakłopotaniem mężczyzny. – Idziemy? To dosyć ważny moment – dodała, wskazując
na ściągniętego już pluszaka.
Maciejczyk spojrzał na Feliksa, który ani nie wiedział, co odpowiedzieć,
ani nie chciał tego robić. Po prostu się odwrócił i poszedł w stronę miśka. Kobieta
z uśmiechem ruszyła za nim. Młody aspirant, nie mając pojęcia, kim była ani co
się właściwie dzieje, poczłapał za obojgiem bez słowa.
Feliks z tajemniczą nieznajomą stanęli przed zebranymi wokół
pluszowej zabawki policjantami. Dwóch techników w rękawiczkach zaczęło
przerywać czarną nitkę pod prawą łapą maskotki. Napięcie zdawało się nie do wytrzymania,
nikt nie wiedział, czego mogą się spodziewać po otwarciu zabawki. Nikt… poza
Feliksem i kobietą obok. Policjanci przyglądali się to im, to pracującym
technikom.
– Myślisz, że to on? – zapytała po cichu. – Myślisz, że
wrócił…?
– Myślę, że nie taką pomoc chciałem otrzymać – rzucił
chłodno.
– Daj spokój, byłam oczywistym wyborem. To jasne, że do mnie
zadzwonił. – Kobieta była lekko urażona.
– Żadne z nas nie powinno tu wracać. Nie, jeśli chodzi o
niego. Daliśmy wtedy dupy, i to bardzo, a teraz zobacz… – Feliks zacisnął zęby.
– Mieliśmy rozkazy. I to nie my skazywaliśmy podejrzanego.
Nie patrzyli na siebie. Rozmawiali, spoglądając na
rozpruwanego misia.
– Może, ale to nie znaczy, że nie jesteśmy winni – odrzekł
Struner, a ton jego głosu dawał do zrozumienia, że rozmowa na tę chwilę jest
zakończona.
Zlekceważyła jednak jego niechęć do dyskusji.
– Mówiłeś im, co znajdą w środku? – powiedziała tak cicho, że
ledwo ją usłyszał.
Nawet na nią nie spojrzał, bo właśnie rozcięto ostatni czarny
szew pod łapą misia. Policjanci rozchylili szczelinę, a wtedy z wnętrza
wyłoniła się ręka w dużej białej rękawicy. Wyglądała niczym dłoń kreskówkowej
myszy. Zapadła przytłaczająca cisza, pełna grozy i strachu – zwłaszcza wśród miejscowych.
Już teraz wokół wiszącego pluszaka roznosił się smród, który trudno było
wytrzymać, ale po otwarciu jego brzucha odór stał się jeszcze intensywniejszy,
niemalże namacalny. Kilku policjantów cofnęło się lekko, odwracając wzrok.
– O Boże! – krzyknął jeden z funkcjonariuszy.
– Mogłeś ich uprzedzić – szepnęła do Feliksa kobieta.
Mógł, to prawda, lecz miał nadzieję, że to nie będzie „jego”
ofiara. Łudził się, że gdy puści ostatni szew, odnajdą w środku zwłoki szczurów
czy innych gryzoni i wszystko okaże się chorym żartem.
Jego głowę zaczęły rozsadzać myśli, kiedy ręka okazała się
prawdziwa, jak też ciało w głębi ciemnej dziury brzucha pluszowej maskotki.
„To właśnie takie gówno sprawia, że wiara w Boga jest
niemożliwa. Znacznie łatwiej mi uwierzyć w diabła, bo wszyscy nim jesteśmy. Ludzie
są źli, nie ma w nich nic mistycznego, nie ma żadnych demonów, które każą robić
te popieprzone rzeczy, i nie… nie ma aniołków o pięknych śnieżnobiałych
skrzydłach, zstępujących z nieba, by zatrzymać te wszystkie szumowiny i
diabelskie moce. Nie ma. To diabeł, to on jest najstraszniejszy, on kazał… Nie,
kurwa, to ludzie są źli, a zło można zwalczyć jedynie złem. A ja jestem zły. Nie,
jestem wkurwiony”.
Po zdjęciu rękawicy ukazała się odarta ze skóry dłoń. Niemożliwe
było pobranie odcisków palców.
„To jego metody. Pozbawiał ofiary wszystkiego, co mogłoby
pozwolić na szybką identyfikację, a później zastępował to atrybutami z zabawek
czy kreskówek”. Feliks przypomniał sobie to, czego nigdy nie chciał już
wspominać.
Gdy policjanci wyciągali ofiarę z pluszowego misia, po jej
ręce spływała krew. Na przedramieniu widoczne były dwa długie cięcia wzdłuż
żył. Zadziwiał fakt, że krew jeszcze nie zastygła. Padający coraz mocniej
deszcz tylko ją rozrzedzał, w wyniku czego kałuża pod drzewem dalej rosła. Wdepnął
w nią nieuważny funkcjonariusz, ochlapując Feliksa i nieznajomą kobietę. W
końcu kilku policjantów wyciągnęło ciało z wnętrza pluszaka. Bacznie przyglądającym
się oczom ukazała się twarz dziewczynki – nie mogła mieć więcej niż dwanaście
lat.
Ogolono ją na łyso i zawiązano wokół głowy różową kokardkę w
groszki o delikatnie ciemniejszym odcieniu. Miała nieudolnie nałożony i
przesadzony makijaż, a czerwień szminki wyjeżdżała poza usta, imitując uśmiech.
Na czubku nosa wymalowana była czarna kropka. Powieki zostały zaszyte czarną
nitką, do których przyklejono dwa duże okrągłe guziki. Choć był już
październik, ubrana była w lekką ciemnoróżową sukienkę – również w groszki.
Małe stopy przybrano w czerwone szpilki na grubym obcasie. Na drugiej dłoni
miała taką samą jak na tamtej rękawicę, ozdobioną trzema czarnymi paskami.
Deszcz przybierał na sile, a makijaż na twarzy dziewczynki
zmieniał się w ciemne smugi, spływające po jej policzkach. Zniknął czerwony
uśmiech, zostawiając na obliczu cierpienie, rozpacz i ból. Buzia ofiary nie
przypominała tej u śpiącego dziecka. Nie miało to nic wspólnego ze spokojem. Samo
patrzenie na nią budziło niepokój i smutek, nawet w najtwardszych sercach.
Jeden z techników chwycił czerwony but, zamierzając go
ściągnąć, ale Feliks zrobił zdecydowany krok w przód.
– Nie, nie rób tego… Nie tutaj – polecił głośno.
Policjant spojrzał na niego pytająco.
– Zabierzcie ją na sekcję zwłok, tu niczego się nie dowiemy –
przemówiła kobieta. Jej słowa od razu potraktowano jak rozkaz.
– Zaczekaj… Daj mi chwilę. – Struner podszedł do dziewczynki i
włożył parę gumowych rękawiczek.
Ukucnął przy ofierze. Wyczuł woń perfum, mimo że było to
niełatwe przez smród martwego ciała. Obrócił ją delikatnie, sprawdzając okolice
prawej łopatki. Po chwili kiwnął głową, by policjanci zabrali dziewczynkę.
Wstał powoli, wypuszczając powietrze, które trzymał w płucach
już zbyt długo. Zapach damskich perfum i krwi – to nie było dobre zestawienie.
Przez moment czuł, jakby miał zwrócić poranną kawę. Wziął się szybko w garść, przecież
wszyscy na niego patrzyli i uważnie obserwowali każdy jego ruch. Kobieta także
nie spuszczała z niego swoich ciemnozielonych oczu.
Miała na sobie czarny płaszcz, przewiązany w pasie ciemnym
paskiem, co podkreślało jej figurę – a tej mogłaby jej pozazdrościć niejedna
dwudziestolatka. Była niewiele młodsza od Feliksa. Częste wizyty u kosmetyczki
i fryzjera odejmowały jej lat, bo upływu czasu ogromnie się obawiała. Zdawało
się, jakby niedawno skończyła czterdziestkę. Głęboka czerń włosów dodawała jej
wyglądowi zadziorności i pewności siebie. Uważała się za bardzo ładną kobietę –
słusznie zresztą. Lubiła nowinki z branży modowej, co zdradzał stylowy płaszcz
oraz dopasowana do niego parasolka ze znanym logo. Na szyi zawiązała apaszkę, która
lekko przysłaniała skromny, lecz bardzo elegancki naszyjnik z białego złota. W
uszach miała kolczyki z tego samego materiału, równie bezpretensjonalne, co gustowne.
Spięte z tyłu włosy nie zasłaniały ładnych rysów twarzy i niemalże idealnie
gładkiej skóry. Wyglądała tak, jakby czas nie miał szans z nią wygrać. Jej
spojrzenie zdradzało bogatą przeszłość i doświadczenie, niejeden mężczyzna mógłby
się wystraszyć. Była idealnym połączeniem piękna i siły. Nie pozwalała, by
traktowano ją z góry – jak wrażliwą kobietkę, która mogłaby się stłuc niczym
porcelanowa figurka. To feministka, lubiąca być traktowana jak dama, choć
bardziej stawiałaby na równość. Profesjonalistka, która w tym świecie i zdominowanym
przez mężczyzn zawodzie zdobyła szacunek. Dzięki ciężkiej pracy oraz nieustępliwości
stała się kimś z legitymacją oficera służb ABW, a na półce w salonie stały
liczne odznaczenia państwowe.
Nazywała się Maria Lipan i nigdy nie nosiła obrączki – nie
dlatego, że nie chciała, lecz dlatego, że małżeństwo uważała za niepotrzebne w
swoim życiu. Skoncentrowana na karierze, nie znalazła miejsca na miłość, czyli uczucie,
które mogło ją uczynić słabszą. Była w stałych związkach, ale ucinała je od
razu, gdy zaczęły się robić zbyt poważne. Kiedy mężczyźni zaczęli dawać
sygnały, że wkrótce się oświadczą – dla Marii to był koniec. Nie chciała, by niepotrzebnie
wydawali pieniądze na pierścionki, których by nie przyjęła. To byłoby czyste
marnotrawstwo pięknej biżuterii, na to się zgodzić nie mogła. Prawdziwie pokochała
tylko jednego mężczyznę, co stało się powodem zerwania już na piątej czy
szóstej randce: wtedy, gdy miało zacząć się robić poważnie – w chwili powstawania
pierwszych wspólnych planów. Wyjazd na wakacje, mieszkanie razem, może
przeprowadzka do większego mieszkania, a może budowa domu, ślub, dzieci, wnuki.
Wyczytała to w jego oczach. Miłość, która zapewniała ją o wspaniałej wspólnej
przyszłości. Wiedziała, że on był tym jedynym i mógłby ją poprowadzić inną
drogą od tej wybranej już przez nią dla siebie. Nie chciała tego, więc zerwała tę
wyjątkową więź. Po uczuciu został jedynie wypalony w sercu znak z jego
imieniem. Do dziś odczuwała bliznę na swojej duszy i nieustanny ból, a w głowie
kołatała myśl, że może popełniła błąd. Towarzyszyła jej ona zawsze przed snem,
gdy gasły światła w jej pustej sypialni, a Maria nie miała obok drugiej osoby,
która mogłaby ją ogrzać w chłodne wieczory.
Tego dnia jednak to wszystko nie miało znaczenia: jej życie,
uczucia i przeszłość. Dziś zginęła dziewczynka. Została brutalnie zamordowana,
a ona zamierzała pomóc w odnalezieniu zabójcy, choć przed laty razem z Feliksem
wsadziła jednego za kratki. Tyle że tamten człowiek nie był mordercą, którego
szukali – przynajmniej nie w owych czasach. Dziś mógłby być zupełnie innym
człowiekiem, z pewnością był…
– Co zobaczyłeś? – zapytała Maria, kiedy Feliks do niej podszedł.
Nie odpowiedział, za to kiwnął ręką do Marka, by ten do nich
dołączył. Funkcjonariusz od razu wykonał polecenie. Był jeszcze bardziej
zaciekawiony od kobiety.
– Tak? Czego pan potrzebuje? – Spojrzał na wyższego
rangą kolegę, licząc na dawkę informacji.
– Czy ta zaginiona dziewczynka… – Struner ściszył głos, aby
inni policjanci nie słyszeli tego, co mówił. Maria z Markiem musieli się do
niego przybliżyć. – Ta córka waszego kolegi… Czy miała jakieś znamiona?
Pieprzyk albo bliznę? Gdzieś w okolicy prawej łopatki.
Wbił przenikliwy wzrok w młodego policjanta. Wzrok, który
zawsze każdego mocno onieśmielał, zwłaszcza gdy stary glina chciał się czegoś
dowiedzieć.
– Przykro mi, ale nie wiem – odparł aspirant. Nie
wiedział dlaczego, lecz ta niewiedza sprawiała, że czuł się winny. Tak wielką
presję odczuwał z powodu jednego spojrzenia inspektora. – Od śmierci Fabiana
jego żona przestała przychodzić na posterunek, co w sumie nie jest dziwne.
Odwiedzaliśmy ją, ale od kilku miesięcy nikt z nas jej nie widział, jej córki
też… Przepraszam, ich córki.
Tłumaczył się, chociaż nikt tego nie wymagał. Czuł jednak, że
musiało to zostać powiedziane.
Feliks w końcu odwrócił wzrok, a Marek odetchnął z ulgą,
jakby zdjęto z jego barków wciskający go w ziemię ogromny ciężar.
– Porozmawiaj z nią. Lepiej, żeby to był ktoś, kogo zna
– odezwał się nareszcie Struner, nie patrząc już na Maciejczyka.
– A dlaczego pan pytał? – zaciekawił się aspirant.
– Miała wyciętą skórę na plecach? – wtrąciła Lipan, która
dobrze znała metody mordercy sprzed lat.
Feliks kiwnął tylko głową, jakby nie chciał, żeby zostało to głośno
przyznane, czując, że wówczas stałoby się jeszcze bardziej realne.
– A czy miała też…?
– Tak – przerwał jej, znów nie chcąc usłyszeć tego, co
zamierzała powiedzieć.
Marek zerknął na niego pytająco.
– Dobra, skoro chcesz wiedzieć… Morderca wyciął kawałek
skóry na jej plecach, gdzie prawdopodobnie było znamię lub coś, co pozwoliłoby
jej rodzinie szybko ją zidentyfikować. Skórę zastąpił kawałkiem skórzanego materiału,
który wszył w jej ciało. Jakby łatał zepsutą zabawkę. Uważam, że to drugi
motyw…
– Jak to drugi motyw? – dopytywał wyraźnie zaciekawiony Maciejczyk,
zapominając na moment o samej tragedii.
– Ciało ludzkie jest pełne niedoskonałości, piegów,
rozstępów, różnie rosnących włosów, odcisków, skaleczeń. Nasza skóra jest
wrażliwa praktycznie na wszystkie bodźce, a morderca nie lubi naszych wad, tego,
co czyni nas ludźmi. Dlatego usuwa je, aby stworzyć swoje idealne zaba… Po
prostu nas naprawia – rzekł przejęty Feliks, pozwoliwszy emocjom wziąć nad nim
górę.
– Przynajmniej tak on to widzi w swojej głowie – dodała
Maria, łypiąc na inspektora, który zaczął błądzić wzrokiem po kostce na rynku.
– Ale przecież to chore… – wybełkotał Marek, bardziej do
siebie niż do nich.
– Ten, kto to zrobił, nie może być zdrowy, prawda? –
Feliks oderwał spojrzenie od ziemi i skierował je na Marka. – Słuchaj, to nie
jest zwykłe morderstwo. Tak nie wygląda zabójstwo bez motywu, dla samego
zabicia kogoś, jest w tym głębszy sens. W tej zbrodni nie ma agresji, nie ma
typowego bólu… On nie czuł przyjemności w odbieraniu jej życia. To jego misja,
jego powołanie, skurwiel nie zabija tych dzieci, on je naprawia – mówił
półszeptem, choć inni funkcjonariusze już się rozeszli.
Przez jego głos przedzierała się złość, ale w głębi tkwiła pewna
nuta zrozumienia, a nawet adoracji. Tę nutę wyczuła jedynie Maria.
– Czyli chce pan powiedzieć, że kogo szukamy? – zapytał
zmieszany Marek.
Dowiedział się więcej, niż chciał, a teraz trudno mu było to
poukładać.
– Nie wiem, nie mam pojęcia. Kogoś z zaburzeniami? Może z
depresją? – Feliks drapał się po brodzie, żałując, że dawno temu rzucił
papierosy i używał ich tylko jako świeczek zapachowych. – Nie znajdziemy go,
jeśli nie zrozumiemy jego motywów, tego, co nim kierowało. Nie możemy już pytać
kto, lecz raczej dlaczego.
Z końcem zdania zapadła cisza.
Dlaczego? Pytanie to zawisło w powietrzu. Czy Feliks miał
rację i zabójca naprawiał dziewczynkę? A może był po prostu chorym skurwysynem,
za jakiego uważał go Marek?
– Pojadę na posterunek, może uda mi się porozmawiać z
Mileną – poinformował aspirant.
– Z kim? – zapytała Maria.
– Z matką zaginionej dziewczynki. Zgłosiła się do
komendanta jakiś czas temu – odparł i odszedł w kierunku swojego radiowozu,
przy którym czekał na niego partner. – Kurwa, oby to nie była ona – dodał do
siebie, wyciągając z kieszeni papierosa i odpalając go po drodze.
– Naprawdę? – obruszył się partner. – Nie powinniśmy
palić w aucie – bąknął, gdy Marek wsiadł do radiowozu z odpalonym ćmikiem.
– Dziś to, kurwa, nie ma żadnego znaczenia. – Zaciągnął
się głęboko, odpalając auto.
– Chyba masz rację. Komenda? – upewnił się policjant.
Marek tylko kiwnął głową, wrzucił wsteczny bieg i ruszył z
parkingu.
*
– To nie ona, to nie będzie
córka tego zmarłego policjanta – powiedział cicho do Marii Feliks.
– Co? Dlaczego tak myślisz? – zdziwiła się kobieta; bardziej
chyba dlatego, że się do niej odezwał pierwszy.
– On nie zabijał od razu, pamiętasz? Kazał nam szukać
tych dzieci… – mówił zamyślony.
– A jeśli to jednak ona? – Popatrzyła na niego uważnie.
– To by znaczyło, że to nie on – rzucił szorstko.
Zamilkli, zatopiwszy się we własnych domysłach. Albo na
skutek skrępowania.
– Robi się już jasno – zagadnęła po chwili Maria niczym
dziecko, które zostało skarcone przez ojca, ale nie potrafiło wytrzymać pełnej
napięcia ciszy.
– Nie, do tego miasta powrócił właśnie mrok – wyszeptał
Feliks, odwracając się od niej.
– Zabieramy się za śledztwo? Wiesz dobrze, że powinniśmy
pracować razem. – Kobieta ruszyła za nim.
– Nieprawda. Już raz pracowaliśmy nad tym dochodzeniem. I
co? Daliśmy dupy. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? – zapytał ze złością.
– Doświadczenie. Znamy go lepiej niż ktokolwiek inny. Jestem
przekonana, że wtedy też byliśmy blisko. Gdyby nie naciskali na nas z góry…
Zresztą to, co powiedziałeś, to wszystko o nim i jego motywacji… Ty go
rozumiesz… – Urwała, kiedy na nią spojrzał. – Wiesz, co mam na myśli.
– Miałem dwadzieścia pięć lat, by to zrobić, a wcale nie
chciałem o nim myśleć – stwierdził, uspokoiwszy się nieco.
– Mieliśmy też sukcesy, czyż nie? – Maria uśmiechnęła
się z satysfakcją.
– Tak, do ostatniego wspólnego śledztwa… – sarknął
ironicznie.
– Nie rozpamiętujmy przeszłości… Więc co? Wiesz, że beze
mnie go nie złapiesz, prawda? – dodała, widząc zmieszanie na twarzy Strunera.
– Kurwa mać, a miałem mieć dzisiaj wolne… – Przewrócił
oczami i wziął głęboki oddech. – Tym razem go złapiemy, rozumiesz? Nie
odpuszczamy, dopóki skurwiel nie znajdzie się za kratkami.
Wypowiedział te słowa głośno i dobitnie, chcąc ją
onieśmielić, choć w głębi duszy wiedział, że miała rację. Nie da sobie bez niej
rady. Pomimo kilku wpadek – błędów, które przecież on też popełniał – była
świetnym funkcjonariuszem. Groźna i przebiegła, potrafiła tak manipulować
świadkami, by sami odpowiadali na niezadane jeszcze pytania. Była przydatna,
nigdy jednak nie mógł być pewny, czy nim nie manipuluje, bo robiła to tak
zręcznie, że nawet on, Feliks Struner, nie wiedział, o czym partnerka naprawdę
myśli i do czego zmierza. I ta niewiedza go przerażała.
Blokujące drogi radiowozy rozjechały się, a na rynku zostało
już tylko kilku policjantów, którzy zabezpieczali miejsce zbrodni. Na chodniki przy
otaczających rynek kamieniczkach zaczęła wylegać niczego jeszcze nieświadoma część
mieszkańców. Sklep, na który wcześniej zwrócił uwagę Feliks, był już otwarty. W
miejscu, gdzie śmierć wyszła z ukrycia i ukazała swoje najgorsze oblicze, pojawiło
się życie. Zza stojącej przy kościele wieżyczki wyłoniło się słońce. Inspektor spojrzał
na zegarek, wskazówka przekroczyła godzinę ósmą, i to dość dawno. Był
zdziwiony, że pozornie szybka akcja policji trwała aż tyle czasu.
– Od czego zaczniemy? – podjęła temat Maria, ponieważ rozmówca
zdawał się odpływać myślami.
– Z matką dziewczynki rozmawia ten aspirant… Jak on
miał… Maciejczyk – powiedział rozluźnionym głosem, bardziej stonowanym i przyjaznym
niż wcześniej. – Sekcja zwłok też trochę potrwa, badania krwi, rekonstrukcja
tego odcisku oraz przepuszczenie go przez system, chociaż pewnie i tak nic tam
nie znajdą. Monitoring został zdjęty z rynku dawno temu. Moglibyśmy przejrzeć
inne kamery, może któraś złapała faceta z pluszowym miśkiem, choć w sumie… on
nie dałby się im uchwycić. – Zerknął na Marię, jakby oczekując, że potwierdzi
jego słowa. Przytaknęła nieznacznie głową. – Pozostają nam…
– Rozmowy z mieszkańcami – dokończyła za niego Maria.
– Tak, rozmowy – zgodził się. – Nienawidzę tego.
Ruszył w stronę sklepu, a tuż obok dreptała Lipan.
– Dlaczego? Przecież ludzie są tacy cudni – mruknęła sarkastycznie,
lecz sarkazm, o dziwo, zdawał się udawany.
– Empatia… Wymaga się jej od nas, ale nas jakoś nikt nie
rozumie. Policjant, pies, świnia… Czy jak to teraz na nas wołają… Jesteśmy znienawidzeni
przez wszystkich, ale to my musimy właśnie tych wszystkich chronić. Widzisz w
tym ironię? Bo ja widzę kurewską niewdzięczność – wyrzucił z siebie Struner,
przepuściwszy starszą panią w drzwiach sklepu.
Wylewność partnera zdziwiła nie tylko Marię, lecz i samego
Feliksa. Wymienili zakłopotane spojrzenia.
– Przesadzasz. Wiedzieliśmy, na co się piszemy.
Wiedzieliśmy, jak się traktuje ten mundur… Nie możemy mieć pretensji po tym,
jak zaufanie do tego typu organów zostało kiedyś, delikatnie mówiąc, nadszarpnięte
– rzekła kobieta tak cicho, aby nikt w sklepie jej nie usłyszał.
Inspektor zmierzył ją gniewnym wzrokiem. Należał wówczas do
milicji, o czym dobrze wiedziała. Sama do służby wstąpiła już po transformacji,
o czym długo nie pozwalała mu zapomnieć. Była wolna od kłopotliwej przeszłości,
co pomogło jej w karierze.
Uszczypliwość Marii spełniła jednak swoje zadanie – podniosła
mu ciśnienie.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz