Max
Moja noga podryguje pod stołem.
Denerwuję się.
Upijam łyk kawy,
zerkając na Nika oraz Tinę. Patrzę, jak jedzą śniadanie i zastanawiam się, w jaki sposób, do diabła,
skierować rozmowę na właściwe tory. Tina kroi omlet, lecz musi czuć na sobie
mój wzrok, bo w końcu otwiera szerzej oczy, mrucząc:
– O co chodzi?
Szybko kręcę głową.
– Nic.
Pij
tę cholerną kawę i się nie wychylaj.
Tak właśnie robię.
Wbijam spojrzenie w kubek.
Nik trąca mnie stopą
pod stołem. Unoszę brwi, spoglądając na niego. Składa gazetę, odkłada ją, a
chwilę później przygląda mi się podejrzliwie.
O
nie.
Brat odchyla się na
krześle, a na jego twarzy pojawia się uśmieszek wraz z dołeczkiem, niemal takim
samym jak mój.
Zaczynam się pocić.
– Co?
– Dziwnie się
zachowujesz. To znaczy, dziwniej
niż zwykle – precyzuje.
Tina patrzy na mnie,
potakując.
– Wcale nie –
zaprzeczam.
– Właśnie, że tak.
– Nie daje za wygraną Nik.
– Miesza ci się w
głowie na starość. – Próbuję zażartować.
Nik stał się nieco
wyczulony na punkcie swojego wieku, odkąd zauważył pierwszy siwy włos. Wiem, że
to nic takiego, przecież każdy kiedyś osiwieje, ale problem w tym, iż włos…
…nie wyrósł na głowie.
– Chyba twojej
starej – sarka.
Szczerzę się.
– Jest też twoją
starą, więc jej to powtórzę.
Rozkłada ręce, drocząc
się:
– Śmiało. A wtedy
ja wyznam prawdę o zasuszonych liściach bazylii w twojej szufladzie z bielizną.
Sukinsyn.
– Były twoje!
Chowałem je dla ciebie!
Wzrusza ramionami.
– Ona o tym nie
wie.
Wyciągam rękę, by go
walnąć – czego nie znosi – kiedy odzywa się Tina.
– Nik, przestań.
Pozdrawiam go środkowym
palcem, ale wtedy Tina wsiada na mnie. Delikatnie oczywiście.
– Max, złotko,
zrób tak jeszcze raz, a obiecuję, iż odetnę cię od babeczek na rok.
Sapię. Nie zrobiłaby
tego! Niestety jej mina sugeruje co innego. Zsuwam się na krześle.
– Jasna cholera,
potrafisz być wredna, gdy czekasz na rozwiązanie.
Uśmiecha się słodko,
głaszcząc okrągły brzuch.
– Możliwe, że
jestem ostatnio nieco marudna – przyznaje.
– I rozchwiana
emocjonalnie – dodaję.
Nik się szczerzy.
– I napalona.
– Nik! – wrzeszczy
Tina.
– Fuj!
– wołam, krzywiąc się.
Kocham tę kobietę,
niezła z niej laska. Nie chcę jednak wyobrażać jej sobie w łóżku, szczególnie z
Nikiem. Odwracam się do niego z okrutnym uśmieszkiem.
– Jak tam twój
siwy łoniak? Samotny?
Krzesło piszczy, a
chwilę później leżę, duszony na podłodze.
– Zamknij się,
śmieciu! – krzyczy Nik.
– Nigdy! – dyszę.
Tina chichocze,
całkowicie ignorując fakt, iż jej mąż mnie obmacuje.
– Och, złotko, nie
jest tak źle. Po prostu go wyrwij. Nie przejmuj się, kocham zarówno ciebie, jak
i twojego siwego łoniaka – zapewnia.
Nik zamiera, zerkając
na nią.
– Jeśli go wyrwę,
pojawią się kolejne – panikuje.
Wzrusza ramionami.
– No to się
pojawią. Te nowe też będę kochała.
Potrząsa mną mocno,
obserwując żonę. Dusi mnie, a jednocześnie się sprzecza. Nik ma podzielną
uwagę.
– Nie, nie
będziesz! Nikt nie kocha siwych łoniaków!
Tina patrzy mu w oczy
śmiertelnie poważnie, po czym uśmiecha się lekko.
– Ja będę.
I nie kłamie.
Naprawdę jest
najlepsza.
Zostaję popchnięty na
podłogę. Kiedy uderzam o nią głową, słychać głuche łupnięcie.
– To bolało,
zjebie – syczę.
Wyciąga w moją stronę
dłoń. Ujmuję ją, lecz zanim mam szansę chwycić go za szyję, aby pokazać, jak
należy dusić faceta, w przedpokoju pojawia się moja córka.
– Tato, nie mogę
znaleźć torby – narzeka.
Odwróciwszy się,
posyłam jej uśmiech, mimo że brzmi na sfrustrowaną. Uczesała się już i związała
długie, kasztanowe włosy.
– Uczesałaś się – zauważam, marszcząc
brwi. – Sama. – Tak, dąsam się, ale ostatnio prawie w ogóle nie pomagam
córeczce, chociaż lubię to robić. Jestem jej tatą, a stałem się bezużyteczny.
Źle mi z tym. Słyszę, jak Tina chrząka. Gdybym był w jej zasięgu, kopnęłaby
mnie. Szybko zmieniam minę, uśmiechając się z dumą. – To świetnie. Brawo,
skarbie!
Ceecee spuszcza wzrok,
żebym nie zobaczył rumieńca. Łatwo ją zawstydzić. Nie potrafi przyjmować
pochlebstw, lecz ma pecha, bo komplementuję ją nieustannie.
Moja córka nosi imię
Cecilia – dostała je po babce, więc mówimy na nią Ceecee. Nie była planowana
ani nic z tych rzeczy, ale na szczęście urodziła się zdrowa. Muszę przyznać, że
w życiu nie odczuwałem takiego lęku jak wtedy, gdy się dowiedziałem, że Maddy
była w ciąży, jednak szybko przywykłem do myśli, iż zostanę tatą. Prawdę
mówiąc, spodobało mi się to tak bardzo, że z niecierpliwością wyczekiwałem
chwili, w której wezmę na ręce swoje dziecko. Maddy podzielała moje uczucia.
Wszystko uległo
zmianie, ledwie przywieźliśmy Ceecee do domu.
Maddy była wiecznie nieszczęśliwa.
Irytowała się płaczem córki, nie chciała jej dotykać, karmić ani przewijać.
Każdy widział, że nie wytwarza się żadna więź między nią a Ceecee. Nie minęło
wiele czasu, aż zdiagnozowano u niej depresję poporodową.
Nie do końca
wiedziałem, co robić, ale pogodziłem się z tym. Rodzina zadecydowała, że
zamieszkamy z mamą. Zawsze czułem, że jestem dla niej ciężarem, że zabieram jej
przestrzeń. Musiałem jednak pracować, by zarobić na utrzymanie partnerki oraz
dziecka, więc kiedy harowałem, mama z siostrami miały je na oku. Pomagały nam,
jak mogły, czy raczej na tyle, na ile pozwalała Maddy.
Nie twierdzę, iż jestem
całkiem bez winy. Byłem młody, więc mnie nosiło. Pamiętam, że się złościłem, a
także krzyczałem na moją dziewczynę, aby ruszyła się z łóżka i zajęła naszym
dzieckiem. Pamiętam, jak wrzucałem ją pod zimny prysznic po tym, jak cały dzień
przeleżała w łóżku. Pamiętam, że płakałem z frustracji i bezsilności. Po prostu
nie rozumiałem, dlaczego nienawidzi córki. Nie pojmowałem, dlaczego nie
dostrzega, jaka piękna z niej dziewczynka.
Tak naprawdę depresja
nie jest czarno-biała, tylko przybiera kurewsko wiele odcieni szarości. Łatwo
myśleć: „Czemu ona nie zrobi tego?” czy „Mogłaby przecież zrobić tamto”, lecz w
rzeczywistości to nie takie proste. W wolnym czasie czytałem o przyczynach tej
choroby, bo sądziłem, że jeśli znajdę źródło, wyleczę Maddy. Okazało się
jednak, iż w każdym przypadku może być inaczej.
Depresja nie sprawia,
że ktoś nagle słabnie. Ludzie w tym stanie normalnie żyją. Niektórzy czują ból
w sercu oraz głowie. Mają wrażenie, jakby walił się świat. Jeśli ktoś by mnie
spytał, powiedziałbym, że osoby walczące z depresją to najsilniejsi ludzie na
świecie.
Mieszkanie z mamą się
sprawdzało, chociaż charakterna z niej kobieta i jej zachowanie nieraz mnie
frustrowało. Zawsze jednak odnosiła się do Maddy z czułością, a także
powtarzała, iż przejdziemy przez to razem. Moja partnerka znów zaczęła się
uśmiechać, a potem brać Ceecee na ręce, karmić ją, przewijać oraz kąpać. Szło jej
dobrze. Walczyła.
Maddy wracała do
zdrowia.
Oboje z mamą byliśmy
przekonani, że pokonuje chorobę. Stała się innym człowiekiem, dzięki czemu
ponownie zacząłem dostrzegać w niej kobietę, w której się zakochałem. Sprawy
układały się coraz lepiej.
Ale na krótko.
Pamiętam tamten
telefon. Pamiętam, jak słuchałem słów mamy, choć nie docierał do mnie ich sens.
Pamiętam, jak serce boleśnie rozpadło mi się na kawałki. Pamiętam szpitale i
białe fartuchy. Pamiętam, że patrzyłem na swoją córeczkę, zastanawiając się, jakich
rozmiarów będzie jej trumna. Pamiętam, jak zdecydowałem, iż wybiorę różową, bo
Ceecee była małą księżniczką, a księżniczki lubią ten kolor. Pamiętam, że Maddy
po prostu… zniknęła.
Nie pamiętam za to, bym
nienawidził kogoś równie mocno jak Maddy.
Wszyscy wiedzą, że
zdarzył się wypadek. Maddy przygotowywała lunch dla Ceecee, która dopiero co
skończyła roczek. Położyła dziecko na blacie, gdy wyciągała z lodówki potrzebne
składniki. Wszyscy wiedzą również, iż dziewczynka, spadając, uderzyła o stołek,
przez co złamała kręgosłup. Owszem, to wszystko miało miejsce.
Nie każdy jednak wie,
że tamtego ranka Ceecee była humorzasta. Maddy położyła ją na blacie,
sfrustrowana zawodzeniem, po czym odwróciła się do niej plecami. Nie każdy wie,
iż Ceecee zaczęła płakać, a wówczas Maddy się wkurzyła i wrzasnęła na moją
córeczkę.
Dziewczynka
zesztywniała ze strachu, a następnie spadła.
O tym nikt nie ma
pojęcia. Skąd zatem ja wiem, co się stało? Cztery dni po zniknięciu Maddy
otrzymałem od niej list. Przechowuję go do tej pory. Napisała, że dobrowolnie
oddała się w ręce policji. Zatrzymano ją na obserwacji w szpitalu, ponieważ
istniało ryzyko popełnienia przez nią samobójstwa. Byłem tak bardzo zły, że po
części chciałem, by się zabiła.
Wiele się wydarzyło w
międzyczasie. Ceecee przechodziła operację za operacją. Albo faszerowali ją
lekami, albo wrzeszczała z bólu. Często płakała, a ja płakałem razem z nią. Nie
rozumiałem, czym sobie na to zasłużyłem. Odpowiedź jest jednak prosta.
Wypadki chodzą po
ludziach.
Musisz się wówczas
dostosować i ruszyć dalej. Możesz być sztywną kłodą, która się złamie, lub
drzewem uginającym się pod naporem wiatru. Wybór należy do ciebie.
Ceecee straciła już
mamę. Nie może stracić też mnie. Nigdy. Spędziliśmy w szpitalu tyle czasu, że
byliśmy po imieniu ze wszystkimi lekarzami oraz pielęgniarkami na oddziale
dziecięcym. Moja mama przynosiła im jedzenie. Dawaliśmy sobie prezenty na
święta. Wkrótce ci wspaniali ludzie powiększyli naszą, i tak dużą, rodzinę. Nie
wiem, co bym bez nich zrobił. Niezależnie od tego, jaki byłem skwaszony czy
sfrustrowany, zawsze o nas dbali. Z uśmiechem.
Kręgosłup Ceecee został
złamany, czego nie dało się naprawić. Musieliśmy po prostu nauczyć się z tym
żyć.
– Sprawdzałaś w
swoim pokoju? – pytam, wracając myślami do teraźniejszości.
Córeczka patrzy na mnie
podejrzliwie, potakując.
– Uch, tak.
Sprawdzałam.
Wyrzucam ręce w
powietrze.
– No to nie wiem.
Wjeżdża do jadalni. Gdy
tylko znajduje się w zasięgu Tiny, zostaje wyściskana oraz obsypana całusami.
– Nie mogę sobie przypomnieć,
gdzie ją położyłam. – Wzdycha, sfrustrowana.
Boże, jest taka urocza.
Nik zwija gazetę i
żartobliwie klepie nią Ceecee po głowie.
– A powiedziałaś
Tinie „dzień dobry”, świerszczyku?
Przytuliwszy dziewczynę
mocniej, Tina patrzy na męża z miłością w oczach.
– Może i nie, ale
księżniczka raczej nie ma nastroju na twoje gierki, skarbie.
Ceecee ma niemal
trzynaście lat – nie jest już dzieckiem, lecz nie można jeszcze nazwać jej
nastolatką. Każdego dnia widzę, jak się zmienia. Chciałbym jakimś sposobem
zatrzymać proces dorastania, a jednocześnie nie mogę się doczekać, kiedy
zobaczę, jak staje się dobrą kobietą. Tina ma jednak rację, Ceecee była
ostatnio bardzo sfrustrowana. Wiem, że wynika to z dojrzewania. Cholera,
czekałem na to z przerażeniem.
Na szczęście mam
siostry, mamę, Tinę, Nat, Lolę i Mimi, które pomogą mi z tymi rozmowami, gdy nadejdzie czas. No, bo serio, jak mogę
dyskutować ze swoją córeczką o okresie oraz tym, co się z nim wiąże, jeśli nie
mam o tym bladego pojęcia? Śmieszne!
Twarz Ceecee
łagodnieje. Z lekkim uśmiechem objeżdża krzesło Nika i przytula go, kładąc
głowę na jego ramieniu. Mój brat zamyka oczy, a potem szepcze jej coś do ucha.
Dociera do mnie tylko stłumiona odpowiedź:
– Wiem. Kocham
cię, wujku.
Całuje ją w czoło, po
czym klaszcze.
– Okej, szkolna
torba. Poszukaj w kuchni, a ja sprawdzę resztę domu.
Ceecee kręci się po
kuchni, Nik szuka zaś w innych pomieszczeniach. Dopiero po chwili orientuję
się, że nadal stoję na środku jadalni, przyglądając się im.
Nie wiem, co bym zrobił
bez Nika po powrocie Ceecee ze szpitala. Zamieszkaliśmy u niego, a on spędzał z
nią tak dużo czasu jak ja. Ponadto pracował na pełen etat, podczas gdy ja
zrezygnowałem z pracy. Upewnianie się, że śpię tyle, ile trzeba, oraz mam co jeść,
było z pewnością równie pracochłonne, jak opieka nad Ceecee.
Jest moim bohaterem,
chociaż nigdy mu tego nie powiedziałem. To dobry człowiek. Zasługuje na cudowne
życie z rodziną – tą nową, nie tą, w której się urodził. Właśnie dlatego tak mi
trudno. Nie chcę robić tego, co planuję, ale czuję, że muszę. Nadszedł
odpowiedni moment.
– Znalazłem! –
woła Nik.
– Gdzie była?! –
odkrzykuje Ceecee.
Nik pojawia się w
drzwiach z torbą na ramieniu.
– Przy drzwiach,
księżniczko.
Córka potrząsa głową,
lecz na jej twarzy widnieje uśmiech. Rumieni się.
– Przepraszam –
mamrocze zmieszana.
Rozlega się klakson, po
którym zbiera się do wyjścia. Kiedy mnie mija, obejmuje moje nogi. Pochyliwszy
się, całuję ją w czoło.
– Baw się dobrze!
Marszczy nos.
– Idę do szkoły,
tato.
Posyłam jej swój
najlepszy żartobliwy uśmiech.
– Wiem. Cierp.
Żartobliwie wali mnie w
udo, a ja podskakuję w udawanym bólu.
– Au, mała. Musimy
cię zapisać na boks.
Patrzę, jak jedzie
korytarzem. Gdy otwiera drzwi, woła:
– Pa! Kocham was!
– Pa, kochanie! –
odkrzykujemy równocześnie.
Serce mnie boli. Będę
za tym tęsknił. Jak tylko drzwi się zamykają, patrzę na Nika oraz Tinę.
Uśmiechają się do mnie, jednak to, co mówię, szybko ściera radość z ich twarzy.
– A
więc tak – zaczynam. – Wyprowadzamy się.
PRZEDSPRZEDAŻ:
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz