2.
Ślęczał nad komputerowym wydrukiem numeru i
sprawdzał, czy w jego dziale, którego redaktorem prowadzącym był od miesiąca,
są jeszcze jakieś błędy. Miał kilka poprawek, choć nie powinno być żadnej.
Numer powinien zostać wysłany do druku za dwie godziny, tymczasem do Tomka,
który zajmował się składem, ustawiła się kolejka. Część osób nie znała znaków
korektorskich, dlatego musiała z Tomkiem osobiście omawiać wszystkie naniesione
poprawki. Część znała, ale ich ingerencje w tekst wpływały na wygląd całej
strony, dlatego w tym przypadku bezpośrednia współpraca z osobą od składu była
konieczna – i to oni najwięcej czasu teraz zajmowali. Dlatego Eryk nanosił
jedynie najprostsze zmiany, używając znaków korektorskich, a gdy skończył,
podszedł do biurka Tomka i po prostu rzucił mu wydruk.
– Dzięki! – Nie czekając na jakikolwiek
komunikat zwrotny, wyszedł. Spojrzał znacząco na Michała, który był drugi w
kolejce, i poszedł po płaszcz. Przerzucił go przez ramię, po czym zajrzał
jeszcze do drugiego pomieszczenia. Powietrze tam niemal falowało od wrzącej
pracy i zdawało się śmierdzieć potem, choć mógł to być jedynie grzyb na ścianie
albo stare, zatęchłe biurka z płyt wiórowych.
Ta część piętra zarezerwowana była dla
najmniej ważnych pracowników – tak ich określał Eryk, choć stanowili niekiedy
podstawę całej redakcji. Przy końcowym etapie prac nad najnowszym numerem
pracowali już na kolejnych materiałach, mając zazwyczaj za zadanie wypełnić
ostatnie strony lub stworzyć podłoża dla tekstów na strony początkowe.
Mimo ciągłego zapieprzania wszyscy ze
wszystkim byli spóźnieni. Aktualny numer był pierwszym, który miał się ukazać w
sobotę zamiast w niedzielę, która, przez przyjętą cztery miesiące wcześniej
ustawę o niedzielnym zakazie handlu, miała być dniem niepracującym. Dlatego się
nie wyrabiali, bo mieli o jeden dzień mniej – zbyt późno przestawili się na
nowy tryb pracy, z tyłu głowy cały czas mając o jeden dzień więcej. Eryk ciekaw
był, ile jeszcze razy będą stali w kolejce do Tomka, ile razy w ostatniej
chwili będą zmieniać niektóre artykuły i ile razy będą się stresować, że
drukarnia, specjalnie lub nie, pokaże im wszystkim środkowy palec.
Domyślał się, że Filip tylko jedną trzecią
swojego aktualnego czasu spędzał przy biurku, a pozostałe dwie trzecie na
paleniu i wizytach w ubikacji. Ale to nie lenistwo, tylko stres. Zapewne już
niedługo odpocznie – w łóżku szpitalnym, po rozległym wylewie.
Odgonił wszelkie myśli o jakichkolwiek
większych obsuwach, które mogłyby doprowadzić do spóźnionego kontaktu
czytelników z gazetą. Byli przecież pismem poważnym i profesjonalnym,
potrafiącym radzić sobie w każdej sytuacji. Przy jakimkolwiek niepowodzeniu
spadały także morale osobistych czytelników Eryka. Cały czas bowiem promował on
czasopismo na wszelkie możliwe sposoby. Przy czym wiele osób z pewnością
kupowało „Tygodnik Bezpośredni” jedynie ze względu na jego teksty. Eryk, mając
tego świadomość, czuł się jak dziewiętnastowieczny felietonista – jak Bolesław
Prus, którego nazwisko sam dumnie nosił, czy inny Sienkiewicz – których teksty
tak naprawdę utrzymywały dane gazety. Co prawda Eryk aż takiego wkładu w
działalność tygodnika nie miał, niemniej jego pozycja była bardzo istotna.
Patrzył na te wszystkie szare myszy, których
obecność nie była tak naprawdę przez nikogo dostrzegana. Siedzą przy biurkach
ze sklejek, przy ściankach ze sprasowanego kartonu, odgradzających ich od
okien, od promieni słonecznych, które w czasie pracy jako jedyne dają znać o
istnieniu świata zewnętrznego. Zapatrzeni w małe monitory, stukają w drobne
klawisze klawiatur i myślą, że cokolwiek mogą. A są jedynie niewolnikami
Molocha, sługami Mordoru, który zajmuje zaledwie kilka pięter, połączonych
nawet nie windą, a schodami. Te prowadziły do świata zewnętrznego, w którym
przecież nie potrafiliby sobie poradzić. Byli jak dzieci unieruchomione w
kołyskach lub starcy podłączeni do respiratorów, którzy albo dostaną
energetycznego kopa – raz, drugi, trzeci, tysięczny – albo zostaną wylani na
bruk wraz z całym tym brudem, który gnieździ im się w głowach.
Eryk uśmiechnął się na myśl, że już nigdy
więcej nie będzie w podobnie nędznym położeniu.
***
Wyszedł przed budynek i zapalił ostatniego
papierosa z paczki. Oparł się o ścianę i zapatrzył w czarny napis „Tygodnik
Bezpośredni”, umieszczony na ciemnopomarańczowym tle, gdzie wyeksponowane
zostało jedynie słowo „Bezpośredni”, a „Tygodnik” przylegał od lewej strony do
litery „B”.
Eryk nie lubił tego logo, ale ktoś
najwyraźniej stwierdził, że jest ono chwytliwe i zapada w pamięć. To drugie być
może, bez pewności jednak, czy w pozytywnym sensie.
Poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu.
Odwrócił wzrok i zawiesił go na przechodniach
przemierzających w obie strony chodnik wzdłuż alei Piłsudskiego. Po prawej
widział przystanek Piotrkowska Centrum z kolorowym dachem, a po lewej Galerię
Łódzką, gdzie aktualnie kręciło się najwięcej osób.
Ludzie robili zapasy na weekend. Prawie jak przed świętami, pomyślał
Eryk, dopalając papierosa. W momencie gdy chciał już sięgnąć po następnego, z
budynku wyszedł Michał.
– Dziewczyny jeszcze są na górze? – spytał
Michała.
– Jak zawsze.
Eryk dopiero teraz spostrzegł, że w paczce
nie ma już więcej fajek. Wziął jednego od Michała, który palił camele – dla
Eryka zbyt miękkie, rozlazłe, źle się palące.
Podpalił sobie i podał Michałowi zapalniczkę.
– Daria jest u naczelnego, Manuela pracuje, a
Malwina… W sumie nawet nie wiem. Pewnie z Darkiem coś załatwia.
– Przypadek…?
Michał
jedynie wzruszył ramionami. Był zbyt zmęczony na głupie żarty.
Ruszyli w stronę Piotrkowskiej, w którą
skręcili i zatopili się w tłumie, który powinien być teraz w domach, a zamiast
tego snuł się po betonowych płytach, niby znając cel swej wędrówki. Eryk nigdy
nie wiedział, jaki finał będzie miał wieczór rozpoczęty w tym właśnie miejscu.
Wraz z Michałem i częścią dziennikarzy z ich
piętra kończyli pracę zaraz po zdaniu ostatecznych wersji swoich tekstów do
składu. Zawsze wypadało to w sobotę, teraz więc, w piątek, mogli cieszyć się
złudzeniem, jakoby ta była wolna, tymczasem w świecie, gdy wszystko jest „na
wczoraj”, trzeba zapieprzać cały czas. Jutro więc wolnego nie mieli. Praca nad
kolejnymi numerami nie mogła się zatrzymać, więc znów pozostawał im jedynie
jeden wieczór na chillout.
Wybiła pierwsza, kiedy weszli do pubu na
skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Struga. W środku było zupełnie pusto, można było
dostrzec jedynie osoby należące do personelu. Za barem stał młody chłopak,
natomiast na końcu nieoświetlonej sali krzątała się kobieta w stroju woźnej. Pomieszczenie
znajdowało się na poziomie minusowym i było odcięte od światła dziennego,
którego i na zewnątrz znacznie brakowało.
– Dwa razy Tyskie. – Eryk zamówił piwo u
średniego wzrostu, zarośniętego barmana z dziwnym uśmiechem na twarzy,
wyglądającym, jakby chłopak – na oko dwudziestokilkuletni – nieźle się zjarał.
Bar był wąski, obok stały trzy krzesła, ale
chyba tylko po to, aby można było usiąść i popatrzeć na młodą barmankę, która robiła
coś na zapleczu.
– Szesnaście złotych.
– Dzięki.
Zapłacili osobno i poszli do sali dla
palących. Usiedli przy drewnianym stoliku z kanapami. Potrzebowali więcej
miejsca, niż zapewniały małe stoliki będące głównym wyposażeniem sali. Czekali
na kilka osób.
W tle cicho grała jakaś nieinwazyjna muzyka.
Eryk zapatrzył się na książki, licznie
spoczywające na metalowych półkach. Lubił to miejsce między innymi – a może
nawet przede wszystkim – za nie. Szkoda mu było, gdy spostrzegł, że część z
nich jest ordynarnie obcięta i wmurowana w ścianę.
– O czym teraz piszesz? – spytał Michał,
robiąc pierwszy łyk piwa i wyjmując na stolik paczkę cameli.
Cotygodniowy rytuał został więc i tym razem
wypełniony – piwo, papieros, standardowe pytanie o najnowsze teksty.
– Kurwa, zapomniałem kupić, a mi się
skończyły. – Ruchem głowy wskazał na papierosy.
– Częstuj się. Więc co piszesz?
Eryk wziął papierosa z myślą, że szkoda
będzie mu opuszczać ten piękny świat z powodu raka płuc, ale nie potrafił się
powstrzymać. To trochę jak bycie wielkim statkiem, w którego polu widzenia
pojawia się góra lodowa. Albo się ją rozpieprzy, albo statek zatonie.
A może wcale nie będzie żadnej góry lodowej?
– W sumie to jeszcze kończę tekst o
Zdanowskiej do łódzkiego wydania. Zacząłem pisać o śmierci tego
trzydziestolatka, co go pokroili, ale zapomnieli włożyć wszystkiego z powrotem.
Jak na razie przeczytałem dopiero maila od ordynatora. Zanim zacznę dalej
cokolwiek dłubać, to muszę do niego zadzwonić. Jak mi się, kurwa, nie chce…
– Widziałem, że byłeś u Filipa. – Michał
nagle zmienił temat, jakby odpowiedź na wcześniejsze pytanie w ogóle go nie
obchodziła.
– No byłem. – Eryk wziął duży łyk piwa,
którym popił haust dymu.
– Coś ciekawego?
– Możliwe, że w niedzielę będę jechał do
Krakowa.
– Współczuję.
Ton Michała zupełnie nie wskazywał jednak na
jakiekolwiek współczucie. Dziennikarz wiedział, że delegacje zawsze były
ciekawą odmianą od codziennego siedzenia w zatęchłym biurze, przy bujających
się biurkach, pijąc rozpuszczalną kawę w tandetnych kubkach z pozdzieranymi
napisami „Nescafé”, pamiętającymi jeszcze poprzednie dziesięciolecie.
– Spoko, teraz już nie powinno tam być aż tak
trująco, smog powoli opada. – Uśmiechnął się. – Nie no, dawno nigdzie nie
byłem, w sumie chętnie się przejadę.
– Po co właściwie?
– Jakaś laska ma podobno ciekawą sprawę.
Filip chce to mieć, Dominik przyklepał, a ja nie narzekam. Zawsze chętnie
poznaję nowe twarze. – Znów się uśmiechnął, tym razem porozumiewawczo.
– I chyba nie tylko twarze. – Michał
wyciągnął nogi, niby przypadkowo trącając Eryka w stopę, po czym też się
uśmiechnął, lecz bardziej szyderczo niż w zadowoleniu. – Ja mam już niemal
wszystko dopięte na dwa tygodnie – dodał poważnie, jakby też chcąc czymś
zaplusować.
– To ci pewnie Filip da jakieś szorty czy
bable.
– Niech tylko, kurwa, spróbuje. Mam go… je –
poprawił się szybko – serdecznie w dupie. Poza tym muszę pojeździć trochę po
Łodzi, bo jeszcze nawet nie zacząłem sprawy z tymi liceami.
– Ja tam czasem biorę szorty. Dopiero co
kupiłem mieszkanie i wiesz, spłukałem się zupełnie, poza tym jest puste. Jestem
chętny na każdy dodatkowy hajs.
– Ja gówna na chodniku wolę omijać.
– Ale to jest jak takie zimowe gówno. Zmarznięte,
więc twarde, nieśmierdzące.
– Sam najchętniej wyniósłbym się gdzie
indziej.
– Na przykład?
Znów palili. Z piwem dobijali do połowy
kufli. Szło im trochę zbyt szybko.
Tymczasem w barze w końcu ktoś się pojawił –
jakaś para nastolatków, która usiadła przy ścianie z dużym lustrem, w którym
dziewczyna od razu zrobiła sobie kilka zdjęć. Jej chłopak był wyraźnie
zażenowany, choć jego grzywka i czarne rurki wskazywały, że też lubił się sobie
podobać.
– Słuchaj, nie wiem. Gdziekolwiek.
Eryk wyjął telefon i zrobił zdjęcie kufla
piwa na rozmazanym tle książek. W pomieszczeniu panował półcień, ale aparat
jego samsunga galaxy dawał radę. Już nieraz zastanawiał się nad kupnem
iPhone’a, ale wkurwiał go ten cały hajp na Apple, rozdmuchiwany przez
nastolatków i memy o nich. Nie do końca chciał się w to włączać, a poza tym
jakość aparatów obu marek była porównywalna.
Wrzucił zdjęcie na InstaStory z ankietą:
„Piątkowy chill?
Jak zawsze | Nie tym razem”
– Musiałbyś się chyba do Wawy przenieść.
Wątpię, żebyś znalazł tutaj coś bardziej satysfakcjonującego. – Trochę sobie
połamał język na tym słowie. Niby pił pierwsze piwo, ale już zaczynało działać.
Ostatni raz jadł dawno temu, poza tym był zmęczony. – I jednocześnie w podobnej
branży.
– I to jest mój problem, stary. Nie chce mi się
stąd ruszać dupy, choć mam po dziurki w nosie tego szajsu. Przecież to jest
gówno. To jakby… – Zamyślił się, szukając porównania. – Nie wiem, nawet nie mam
porównania, bo do jakiejkolwiek „Polityki” czy „Wyborczej” nam cholernie
daleko, ale jednocześnie chyba jesteśmy nieco ponad „SuperNewsem” czy innym
„Faktem” bądź „Expressem”.
– Wiesz, istnieje jeszcze jakiś, kurwa, „Tele
Magazyn” czy inna „Wróżka”.
– W sensie szukasz porównania czy pracy dla
mnie?
– Wydaje mi się, że i tego, i tego.
Zaśmiali się ironicznie.
– Pięć lat studiowania filologii polskiej po
to, żeby wylądować w taki miejscu.
– Trzeba było pociągnąć do doktoratu i zostać
na uczelni – ironizował Eryk.
– Już nie wiem, co byłoby gorsze.
– Ja wiem, co byłoby lepsze. – Eryk powoli
dopijał swoje piwo. – Mam kolegę… Czy raczej miałem, który bez studiów ogarniał
sobie jakieś szkolenie, zaczynając od pracy na kasie, potem przeszedł do
jakiegoś banku, gdzie każdego dawali na jakieś bezsensowne szkolenia. W końcu
wylądował na helpdesku – tu, w Łodzi. Po dwóch latach przeniósł się do Wawy i
robi w branży IT, dopiero teraz zaocznie kończąc studia. Tylko po to, żeby na
spokojnie móc przeskoczyć z ośmiu tysięcy miesięcznie na piętnaście, bo wyższe
stanowiska wymagają papierka.
– O kurwa… A to wcześniej papierka nie
potrzebował?
– To zagraniczna firma, nie jakieś polskie
gówno. Wiesz, tam najpierw pytają, co umiesz. Jeśli trafiasz w jakikolwiek
sposób w ich standardy, to sadzają cię na miękkim krzesełku i każą udowodnić,
czy nie nakłamałeś w CV. Przy czym pierwszym etapem jest rozmowa o wszystkim i
o niczym. Jak się nie jąkasz i mówisz logicznie, to znaczy, że masz podstawy. A
jak potem, w kolejnym etapie, udowodnisz im, że potrafisz robić to, czego
potrzebują, to cię biorą. Na chuj im jakieś papierki, gdy człowiek ma
umiejętności. To się właśnie nazywa porządna firma.
– U nas, jak nie masz nic, to cię wyśmieją.
Miej magisterkę, to możesz zostać nauczycielem. Zrób doktorat, to cię, kurwa,
na kasę nie przyjmą, bo masz za duże kwalifikacje.
– On mówił, że tam często przewijają się ludzie
po filologii.
– Przewijają.
– No jasne, wiadomo, nie każdy zostaje, część
przerzuca papierki w nieskończoność, ale ten koleś też przez pierwsze lata
przerzucał papierki. Przy czym on nie tracił czasu na pierdolenie się z
kolokwiami i egzaminami, tylko od razu wystartował. No i siadło.
– Ja bym tak nie potrafił.
– Trzeba tylko chcieć.
– To dlaczego sam tak nie zrobiłeś?
– A kto powiedział, że coś takiego bym
chciał? Ja preferuję nieco inną życiową rozrywkę. – Eryk pokazał mu swoją
stronę na Facebooku, której niedawno wybił kolejny tysiąc polubień.
– Kurwa, czyli rozumiem, że jest nią
zbieranie lajków na fejsie? To prawie jak gra w Pokemon GO.
– Nie, jest nią bycie osobą medialną,
rozpoznawalną, potrafiącą kreować opinie i na nie wpływać. Influencing, mówi ci
to coś?
– Tak. To ma coś wspólnego z memami o
nastolatkach?
– Wiem, że aktualnie jakieś dzieciaki też
chcą takie być – zebrać dwa tysiące obserwatorów na Instagramie i mówić, że są
influencerami, próbować kreować albo promować coś, co do nikogo nie dociera.
Firmy, które potem je sponsorują, już się nauczyły, że nie tędy droga.
– Ty to masz naprawdę utopijne myślenie,
stary…
– Wcale nie. Między innymi dzięki temu
jeszcze podczas studiów znalazłem pracę. Jestem osobą rozpoznawalną. – Eryk powtarzał
to jak mantrę. – Dzięki temu ludzie kupują moje teksty – choć niestety
bezpośrednio na tym nie zarabiam. Ale na przykład napisałem kilka razy o
przeprowadzce i przychodzą mi teraz różne drobne rzeczy, którymi wypełniam
sobie nowe mieszkanie. Za głupie oznaczenie na Instagramie i powiedzenie, że to
coś jest spoko, przydatne i tak dalej.
– Trochę trudno mi uwierzyć, że na studiach
byłeś na tyle rozpoznawalny, że dostałeś pracę.
– Akurat tu cię zaskoczę…
– Chodzi mi o to – przerwał mu Michał, chcąc
coś jeszcze dopowiedzieć – że trochę trudno być w tym wieku aż tak medialną
osobą.
– Wtedy jeszcze rzeczywiście tak nie było,
ale moje konto na Facebooku i blog zadziałały jak portfolio. Ile osób stara się
o pracę po studiach dziennikarskich albo w trakcie? Wiele. Ile osób ma swoją
markę, którą ludzie cenią?
Pytanie zawisło w powietrzu.
– Jebany świat infantylnych mediów –
podsumował Michał.
Eryk usłyszał w głosie kolegi nutę zazdrości.
– Nie, mój drogi. Nowoczesny rynek, w który
ja się wpasowuję. I nawet nieźle mi to wychodzi.
– Cóż za narcyzm.
– Pewność siebie – poprawił go. – Bez niej
niewiele się w życiu osiąga.
Już chciał dodać, że Michał sam dobrze o tym
wie, ale na szczęście ugryzł się w język. Nie chciał aż tak bardzo mu docinać.
Nie byli prawdziwymi kumplami, a jedynie kolegami z pracy. Przy takich
relacjach nie można było sobie pozwalać na zbyt wiele – dosadna, choć czysto
ironiczna szczerość nie jest domeną relacji między współpracownikami.
Na wspomnienie o niebezpośrednim zarabianiu
na tym, co pisze, Eryk przypomniał sobie swój niegdysiejszy pomysł na napisanie
książki. Marzył o tym od studiów, dwa razy zaczynał nawet pisać, ale
ostatecznie nic z tego nie wychodziło. Chyba nie potrafił, a wiedział, że to mogłoby
mu przynieść szerszą popularność, bo wkroczyłby w świat beletrystyki. A i
zarobić mógłby nieźle, gdyby dotychczasowi fani odpowiednio się nią zainteresowali.
Miał już pewien szkielet, który od dawna
obracał w myślach, miał głównego bohatera, wymyślił sprawę, która mogłaby go
zajmować, nie miał jednak pierwszego zdania, pierwszej sceny, bez czego trudno
było mu myśleć nad konkretnym ciągiem dalszym.
W momencie, gdy znów zaczął rozważać, jakimi
słowami mogłaby się zaczyna jego książka, ze świata fantazji wyrwał go widok
reszty dziennikarskiej kompanii, która wkroczyła do baru. Przyszli Daria,
Szymon, Dariusz i Manuela, trzymająca się dziwnie blisko tego przedostatniego.
– Widzisz ją? – spytał Michał, w końcu mogąc
przerwać trochę niezręczną ciszę, która panowała przez ostatnią minutę.
– Zasadniczo to mało mnie już ona obchodzi.
Dzisiaj chciała o czymś pogadać, ale akurat szedłem do Filipa.
– No, widziałem. Już jej nie pomagasz? –
Puścił do Eryka oko.
– Mówiłem ci, mam ją w dupie.
To Eryk wprowadził Manuelę do redakcji. Nikt
nie zaprzeczyłby, zapewne i on sam również, gdyby powiedziano, że weszła mu po
to do łóżka, ale nikt też o tym głośno nie mówił. Manuela dobrze pisała i to
się liczyło. Tak twierdził Filip, który chyba jako jedyny nie wiedział, skąd
się nagle wzięła w jego gabinecie, mimo że nie potrzebowali nikogo nowego.
Niedługo potem zaczęła się prowadzać z
Dariuszem od internetowych newsów – nieco szerokim, zarośniętym chłopakiem,
chodzącym w swetrach od Hilfigera i jeżdżącym matizem. Eryk śmiał się w duchu
na obraz Manueli wsiadającej do jego czerwonego „porsche”. Jeszcze ich na tym
nie przyłapał, ale to była kwestia czasu. Dla Eryka nie miało to też większego
znaczenia. Chciał ją tylko kilka razy przelecieć, ona chciała pracę, więc się
dogadali. Pracując w jednym biurze, dalsza relacja byłaby nawet nie na miejscu.
Możliwe, że właśnie o tym chciała mu wtedy powiedzieć, ale on wolałby to
zostawić jako logiczne niedopowiedzenie.
Choć musiał przyznać, że każde ciało, które
nagle staje się niedostępne, wywoływało w nim swego rodzaju tęsknotę. Zazdrość.
Ale wiedział, że przyda mu się jakaś odmiana.
Daria i Szymon usiedli naprzeciwko nich,
Manuela i Darek – z boku stołu. Eryk pomyślał, że następnym razem ta para już
tu zapewne nie przyjdzie – albo zmienią lokal, grupę, albo wskoczą na nieco
inne stanowiska i zamiast nie mieć nic do roboty w niektórych momentach będą
zapieprzać w nieco większym akwarium. Tym samym wolny czas Eryka i Manueli przestanie
się zazębiać.
Dziennikarz sprawdził Facebooka, na którego
niedawno wstawił zdjęcie swojego rysunku. Wywołał małą burzę. Odezwał się nawet
ktoś z „SuperNewsu” – kojarzył nazwisko, ale nie interesowało go, jakiej treści
był to komentarz. Domyślał się, że to nic pozytywnego.
Lubił taki szum.
Niemal już skończył drugie piwo. Michał gadał
z Darią. On nie za bardzo chciał włączać się w rozmowę. W ciągu kilku minut
dopił więc alkohol i poszedł do baru, gdzie nagle zrobiło się tłoczno. Przyszła
jakaś grupa studentów – dwóch chłopaków, którzy czekali na piwo, oraz dwie dziewczyny,
które usiadły na stołkach i czekały. Jedna spojrzała na Eryka w sposób
obojętny, ale potem dziennikarz dostrzegł w jej oku swego rodzaju błysk.
To na pewno refleks świetlny, pomyślał, choć znał tego rodzaju spojrzenia, które już w pierwszej chwili
mówiły, że wystarczy drobny bajer, żeby kobieta dała się zaprowadzić do łóżka.
Bo sama tego chciała.
Przecież obie płcie są w tej kwestii podobne.
Jedynie trzeba szukać takich osób, które się tego nie boją i chcą korzystać z
przyjemności, która jest im na co dzień dawana. Eryk nauczył się już
rozpoznawać podobne spojrzenia oraz wewnętrzne chęci.
Zamówił piwo i obserwował, gdzie ostatecznie
usiądzie grupka studentów.
Sala dla niepalących.
Miał nadzieję, że dziewczyna w pewnym
momencie będzie chciała zapalić i wtedy albo wyjdzie na zewnątrz, albo
przejdzie do ich sali, co Eryk musiałby zauważyć. A więc i wykorzystać.
Zauważył piętnaście minut później.
Buziaki MrsBookBook 😙
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz